Przyjemnie śledzi się poczynania Jarka Leśkiewicza. Opolanin bez specjalnego pośpiechu i rozgłosu chwyta za gitarę w domowym zaciszu w ramach Naked On My Own lub angażuje się w korespondencyjną pracę z zagranicznymi muzykami, czego przykładem są chociażby wydawnictwa Blurred City Lights i SPC ECO. Zawsze gdzieś z boku, zawsze bez artystycznego ekstrawertyzmu. A szkoda. Od dawna już powinna nadejść chwila, gdy o byłym gitarzyście Echoes of Yul usłyszy zdecydowanie więcej osób. Inna sprawa, że rzeczony muzyk nie tworzy rzeczy łatwych, lekkich i przyjemnych, niemniej w pełni zasłużył, by w końcu dano mu szansę. I kto wie, być może taką właśnie otrzymał. Wszak nie przypominam sobie, by którakolwiek z jego, w końcu bardzo udanych, solowych inicjatyw doczekała się fizycznej płyty. A tak właśnie jest w przypadku Opollo.
Jarek Leśkiewicz / Fot. facebook.com/pages/Opollo |
To wbrew pozorom projekt z brodą, choć mało kto pamięta, a w zasadzie mało kto w ogóle wiedział, że jego pierwsza płyta ukazała się na początku 2012 r. Co prawda "Rover Tracks" ukazała się jedynie w wersji cyfrowej i dotarła do nielicznych, niemniej nawet dziś Jarek Leśkiewicz nie ma się czego wstydzić. Owszem, zawarta na niej wypadkowa kosmicznego ambientu i drone'u była może pozbawiona jakiegoś specjalnego blasku, niemniej charakteryzowała się bardzo przyzwoitym i równym poziomem. A jak jest teraz? "Stone Tapes" to niejako drugi, bo wreszcie płytowy, debiut Opollo, który tylko potwierdza to, o czym na antenie z uporem mówiłem już od lat i o czym pisałem także tutaj. Opolanin od dawna tworzy muzykę godną uwagi. Czas, by w końcu go doceniono. Kto wie, być może ten czas nadchodzi właśnie teraz.
Leśkiewicz rzadko, o ile w ogóle, chadza na skróty. Tym razem jest podobnie. Utwory mają od trzech do nieco ponad pięciu minut. Dzięki temu w tej kosmicznej hipnozie nie ma miejsca na dłużyzny i maskowanie braku pomysłów. Jest konkret, który sprzyja skupieniu i chłonięciu muzyki. Mało kto słucha ambientowych płyt od początku do końca. No chyba że usilnie stara się sprowadzić Morfeusza, a ten jakoś nie chce przyjść i pogasić świateł. Tutaj jest jednak inaczej. Dzięki zwartości niespełna czterdzieści minut "Stone Tapes" to nie nuda, lecz orbitalna podróż. Zupełnie jakby samemu wychodziło się w przestrzeń kosmiczną. Co ważne, w przestrzeń, a nie otchłań. Tu nie ma żadnych czarnych dziur, niebezpieczństw lub jakiegokolwiek zagrożenia. Są za to widoki, za sprawą których nasza głowa, gdyby mogła, obracałlaby się o 360 stopni. Zupełnie inny świat, w którym grawitacja przegrywa z muzyką.
"Stone Tapes" potwierdza nieustający rozwój Jarka Leśkiewicza. To dojrzały, przemyślany i bogaty album. Słychać, że, jak mniemam, powstawał długi czas i daleko mu do taśmowych produkcji wypuszczanych przez skądinąd bardzo uznanych przedstawicieli kręgu ambient/drone/shoegaze. W przypadku Opollo autor postawił przede wszystkim na elektronikę, zza której nieśmiało czasem wychyla się gryf gitary. I dobrze. Dzięki temu nie można odnieść wrażenia przemycania niewykorzystanych pomysłów z innych projektów, co niestety jest dość powszechną przypadłością. Warto jeszcze wspomnieć o jednym. Na tej płycie Jarka Leśkiewicza wspomagał Martin Anderson, norweski muzyk, z którym nie raz zdarzyło mu się współpracować, chociażby w kontekście Naked On My Own. W dziale MP3 warte posłuchania zaintrygowani znajdą wspominane wcześniej "Rover Tracks", w pełni udostępniony pierwszy album Opollo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz