wtorek, 26 maja 2015

Między Poznaniem a Sztokholmem

Pamiętam jak pewnego razu, najpewniej przy okazji wizyty w radiowym studiu, Yony, gitarzysta Obscure Sphinx, wspominał mi, że w Poznaniu prężnie działa niejakie Butterfly Trajectory - młody zespół, którym warto się zainteresować. Jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa, trochę potakiwałem, trochę powątpiewałem. Ale że mowa była o muzykach z mojego rodzinnego miasta, postanowiłem wziąć owe słowa za dobrą monetę i zainteresowałem się tematem. Uważnie śledziłem poczynania poznaniaków, gdy debiutowali w 2011 r. epką "Butterfly Trajectory", dwa lata później przypomniałem sobie o nich za sprawą trzyutworowego wydawnictwa "Astray", a teraz specjalnie wybrałem się na ich warszawski koncert, by pozyskać już regularną, debiutancką płytę i zaobserwować zderzenie pracy w studiu z brutalną  rzeczywistością koncertową.
Butterfly Trajectory  /  Fot. facebook.com/ButterflyTrajectory
"An Act of Name Giving" to kolejny rodzimy album, który ukazał się dzięki środkom zebranym w ramach akcji crowdfundingowej. Opłaciło się. Poznaniacy wykorzystali szansę i spłacili zaciągnięty kredyt zaufania. Ich debiut okazuje się bardzo dobrym zamknięciem rozdziału zapoczątkowanego powstaniem zespołu, otwierając przed jego muzykami  nowe możliwości, ale i stawiając liczne wyzwania. To moment, w którym kończy się również taryfa ulgowa i zaczynają schody.



Byłem bardzo ciekaw, czy po dwóch epkach poznaniacy będą chcieli zerwać powszechnie przypinaną im etykietę polskiego Opeth. Okazało się, że nie, wręcz przeciwnie. Otwarcie wymieniają Szwedów wśród swoich inspiracji i konsekwentnie odwiedzają rejony dobrze nam znane z ich starszych płyt. Z drugiej strony nie można jednak powiedzieć, że jest to bezczelna kopia. Nic z tych rzeczy. Bijące po uszach wyraźne podobieństwo bierze się raczej z wybrania podobnych ram stylistycznych, w których Wielkopolanie starają się poruszać już po swojemu. Owszem, mówiąc delikatnie, nie zawsze im to wychodzi i w efekcie przed oczami dość regularnie jawi nam się charakterystyczne logo zespołu Mikaela Akerfeldta. Jednak mimo wszystko jestem zdania, że "An Act of Name Giving" to dobra płyta. Dlaczego? Bo to, co na nią trafiło, a czego nie sposób rozdzielić z Opeth, to kawałek solidnie zagranej i wyprodukowanej muzyki. Oczywiście nie dla wszystkich będzie to wystarczający argument, ale warto na moment przypomnieć sobie, że mamy tu do czynienia z czymś, co udanie odchodzi od typowego post metalu, który, podobnie zresztą jak post rock w czystej postaci, nawet w naszym kraju nie ma już nic do zaoferowania. Dużo tu za to progresywnego podejścia do cięższego grania z domieszką mieszaniny gitarowych gatunków. Zostaje też kwestia partii wokalnych, należycie wykonanych i zaryczanych. Inna sprawa, że muzycy poczynili wielki krok na przód. Regularny debiut wyraźnie zostawia w tyle dwa pierwsze wydawnictwa i w przyszłości pozwala nam oczekiwać jeszcze więcej. Co najmniej tyle, by w tej muzyce o wiele wyraźniej było słychać Poznań, a nie Sztokholm, czy Sörskogen.


Warto na moment zapomnieć, o ile to możliwe, o wszelkich porównaniach oraz punktach odniesienia i zwyczajnie dać szansę Butterfly Trajectory. Potencjał jest naprawdę duży, a za sprawą "An Act of Name Giving" z pewnością przed muzykami wiele drzwi stanie teraz otworem. Ci jednak sami muszą zdecydować,  w jakim kierunku chcą podążać. No ale na to przyjdzie jeszcze czas. Dajmy im się nacieszyć tym debiutem, sobie zresztą również. Odsłuch całej płyty znajdziecie tutaj.

Brak komentarzy: