sobota, 30 marca 2019

SKY is the limit

Czasem po koncercie zdarza mi się podejść do wykonawcy i zaprosić go do studia. Tak po prostu. Jest tylko jeden warunek - musi grać dobrą i mało rozpoznawalną jeszcze muzykę. Muzykę w pełni zasługującą na dotarcie do szerszego odbiorcy. Muzykę, którą np. po raz pierwszy ponad rok temu usłyszałem w na żywo w warszawskiej Hydrozagadce, a nie tak dawno raz jeszcze w znajdującym się dosłownie za ścianą klubie Chmury. Muzykę SKY.

SKY podczas koncertu, klub Chmury, fot. Kamil Mrozkowiak 

Magda to niepozorna dama, na którą w tłumie nie zwrócicie uwagi. Jeśli jednak zobaczycie ją na scenie i posłuchacie jej przestrzennych, tak przyjemnie odrealnionych i onirycznych dźwięków, na długo zapadnie w Waszej pamięci. Choć niewykluczone, że kojarzycie ją jeszcze z czasów shoegaze'owo-postpunkowego Evvolves, z którym jeździła po Europie, zajmując się automatem perkusyjnym. A jeśli nie, nie szkodzi. Teraz możecie nadstawić ucha na zapis pierwszych marcowych Melodii, po brzegi wypełnionych muzyką SKY i wspomnieniem rzeczonego Evvolves. Wierzcie mi, będzie to nad wyraz dobrze zainwestowane 60 minut. A jeśli nadarzy się okazja, by zobaczyć Magdę na żywo, nie zastanawiajcie się. Choć przy okazji warto wspomnieć, że nieco częściej niż nad Wisłą, można ją spotkać na scenach niszowych klubów rozsianych po całym Starym Kontynencie. "Przypadek? Nie sądzę".


Co ważne, SKY w pełni udostępniła swoje dwa dotychczasowe wydawnictwa. Jeśli więc jej muzyka przypadnie Wam do gustu i zapragniecie posiadać ją w przyzwoitej jakości, cyfrowe wersje kaset "Lullabies" i "Prey" znajdziecie w dziale MP3, których warto posłuchać.

poniedziałek, 18 marca 2019

Historia pewnej pazerności

Nie znoszę pazernych ludzi. Tych, którzy nie potrafią powiedzieć dość. Tych, którzy dyktują ceny z kosmosu, zamierzając wycisnąć wszystko, dajmy na to, z fanów muzyki gotowych wesprzeć cenionego przez siebie wykonawcę. Kilka razy miałem do czynienia z takimi magikami na stoisku z merchem, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Jednak jeden z nich w przedbiegach pokonuje całą resztę. Raz na niego trafiłem i sądziłem, że już wystarczy. Nic z tych rzeczy. 

Rome podczas koncertu w Hydrozagadce, Fot. Kamil Mrozkowiak

Sobota, 16 marca, klub Chmury na warszawskiej Pradze. Wraz z osobą towarzyszącą usiedliśmy w fotelach w oczekiwaniu na otwarcie znajdującej się za ścianą Hydrozagadki. Na koncert Grave of Love i Rome organizator miał wpuszczać od godz. 19, zatem zostało jeszcze 20 minut. Czekamy. I nagle przy sąsiednim stole widzę znajomo wyglądającego Niemca z irokezem. Prawdopodobnie Niemca. Widywałem go na różnych koncertach, m.in. w Berlinie. Co więcej, to był ten sam jegomość, który dokładnie rok temu, również w Hydrozagadce, podczas koncertu Rome, odpowiadał za stoisko z merchem. Gdy chciałem wówczas kupić nowy krążek "Hall Of Thatch", dostrzegłem zaklejoną cenę 60 zł i jej następczynię 80 zł. Pan Merch wyjaśniał, że to ostatni egzemplarz, dlatego jest droższy. A to wcale nie był koniec trasy. Pewnie ostatni przeznaczony na warszawski koncert. Zacząłem mu wiercić dziurę w brzuchu i szedłem w zaparte. Po bitych 10 minutach odpuścił z wielką łaską, zatem ostatecznie zdołałem wyszarpać krążek za sześć dych. Dlatego, gdy teraz zobaczyłem go w Chmurach, wiedziałem, że nie obędzie się bez cudów. Nie myliłem się. 


Rome podczas koncertu w Hydrozagadce, Fot. Kamil Mrozkowiak

Jeśli ktoś wszedł do Hydrozagadki zaraz po otwarciu klubu, mógł nieco zaoszczędzić. Wówczas cena jednej płyty, poza dwoma wyjątkami, wynosiła 65 zł. Niestety za niedawno wydaną "Le Ceneri Di Heliodoro" Pan Merch krzyknął 80 zł (w sieci jest podobnie, sprawdzałem w klubie). Suma nieco kosmiczna za nowy i powszechnie dostępny album zapisany na srebrnym plastiku. Słowem, drogo.  W dodatku dotyczyło to też m.in. epki "L'Assassin", którą roku temu kupiłem w tym samym miejscu, od tego samego człowieka za... 40 zł. Wówczas zresztą wszystkie pomniejsze wydawnictwa były w tej cenie. Ale to nie koniec.

Płyty jeszcze po 65 zł, fot. Kamil Mrozkowiak

Do klubu zdążyło wejść 20-30 osób, a cena płyt nagle skoczyła z 65 na 70 zł. Wówczas uznałem, że to przekroczenie psychologicznej bariery. W zasadzie wszystkie te płyty, poza najnowszą, można bez problemu dostać po znacznie lub umiarkowanie niższych cenach. Ostatecznie odmówiłem sobie dwóch piw, z zaciśniętą pięścią biorąc jedynie "Le Ceneri Di Heliodoro". W końcu prawdziwy fan i tak kupi... Nie było sensu wydawać więcej.


Taśma z nowymi cenami idzie w ruch, fot. Kamil Mrozkowiak

To prawda, Rome ma świetny merch. Znakomicie dopracowany pod względem graficznym, spójny i dobrze wykonany, a Polska to kraina biedaszybów w porównaniu do Luksemburga. Nie chce mi się jednak wierzyć, że marża musiała być aż tak wysoka. Owszem, przyczyny mogą być różne. Pan Merch rozlicza się po trasie, więc może musiał łatać jakąś dziurę. Może pomylił przy ustalaniu cen na wcześniejszym koncercie , a może zwyczajnie, jak rok temu, był chciwy i pazerny na "polnische zlotys". Może.

Nagle z 65 robi się 70 zł, fot. Kamil Mrozkowiak

Często kupuję płyty na koncertach. W ten sposób wspieram wykonawcę i liczę, że bez łańcuszka pośredników nośnik będzie tańszy. Vide dwukrotny przykład Lebanon Hanover również z Hydrozagadki. W sieci sprowadzane CD powyżej 70 zł + wysyłka, a płyta na koncercie 40 zł. Dlatego nośniki szły jak woda, a teraz Rome jakoś specjalnie nie zarobiło. Szkoda, bo byłem gotów zostawić tam więcej gotówki, a i płyta z koncertu to przecież zawsze pamiątka. Dlatego teraz będę szukał wybranych tytułów Rome w sieci. Zarobią więc również pośrednicy, a nie bezpośrednio artysta. Pozdrowienia, Panie Merch.