niedziela, 30 września 2012

Do usłyszenia, do przeczytania

Nie chcąc oszaleć pod wpływem otaczającej nas rzeczywistości, czasem staramy się jej unikać. Sposobów jest wiele. Niektóre mniej, inne bardziej wyszukane. Jest też i kilka sprawdzonych, w tym podróż do miejsca położonego możliwie jak najdalej od tego, w którym przebywamy na co dzień. I tak też jest w moim przypadku. Jednakże pod moją nieobecność Melodie będą rozbrzmiewały nadal. Nic się nie zmieni. Jedyną zauważalną różnicą będzie rzadsza aktualizacja niniejszej strony. Nie powinno to jednak potrwać przesadnie długo. Do usłyszenia, do przeczytania wkrótce.

Fot. Wojtek Dobrogojski

wtorek, 25 września 2012

Niewykorzystany potencjał

W swojej przygodzie z mówieniem i pisaniem o muzyce napotykałem różnych wykonawców. Jeszcze za czasów działalności w internetowym Radiu Net jedni chętnie ze mną rozmawiali, inni zaś zupełnie nie traktowali mnie poważnie, później dowodząc swojej hipokryzji, gdy nagle za wszelką cenę chcieli skontaktować się ze mną po usłyszeniu mnie w eterze. Spośród tych wszystkich doświadczeń kilka utkwiło w mojej pomięci w sposób szczególny. A jednym z nich było spotkanie z Chrzańcem, basistą bielskiego Psychotropic Transcendental. Zamieniliśmy dosłownie kilka zdań przed koncertem, który odbył się 31 stycznia 2004 r. w starej siedzibie warszawskiego klubu Progresja. Nie pytał o nic. Po prostu wręczył mi płytę, uśmiechnął się i poszedł na zaplecze. Jak się później okazało, w moje ręce trafiło niezwykłe wydawnictwo. Śmiem nawet twierdzić, że to jeden z najciekawszych polskich niezależnych albumów minionego dziesięciolecia. Szkoda tylko, że drzemiący w nim wielki potencjał nie został wykorzystany.

Fot. Arch. zespołu
Paradoks polega na tym, że o popularnych Psychotropach zrobiło się zdecydowanie głośniej nie tyle za sprawą ciekawych i pełnych wizualizacji koncertów, czy w związku z debiutancką płytą wydaną w 2002 r. przez samych muzyków, lecz gdy Mariusz Kumala został gitarzystą Closterkeller, a następnie mężem Anji Orthodox. To trochę smutne, ale niestety widać taka jest naturalna kolej rzeczy. Gdy kilka lat temu Mariusz był moim gościem, z resztą w Waszej obecności, zdradził, że osoby tworzące Psychotropic Trandcendental, w tym także on, były o wiele lepszymi muzykami niż biznesmenami. Dlatego jego zdaniem historia zespołu potoczyła się tak, a nie inaczej. Szkoda, i to tym bardziej, że do dziś trudno znaleźć krytyczne oceny "Ax libereld", pierwszej i ostatniej jak dotąd płyty tej grupy.



Był to jeden z niewielu albumów, który w tamtych czasach, czyli już dobre dziesięć lat temu, tak udanie wymykał się jakimkolwiek jednoznacznym klasyfikacjom. Ta muzyka w mgnieniu oka przyciągała uwagę słuchacza, gdyż już od pierwszych dźwięków porażała oryginalnością, zostawiając daleko w tyle wszelkie utarte schematy. Sami muzycy żartobliwie określali ją mianem narkotycznego porno metalu. O ile samej tradycyjne rozumianej pornografii nie ma w niej zbyt wiele, o ile w ogóle, o tyle aura substancji psychoaktywnych jest wyczuwalna bardzo wyraźnie. Wszystko przez ogromne pobudzenie, skupienie uwagi, mieniące się barwy i coś niezrozumiałego, ale wciągającego na tyle, że zawsze chce się sięgnąć po więcej. Jak muzykom udało się osiągnąć taki efekt? Może to kwestia samej wyobraźni twórców, może  języka wymyślonego przez perkusistę, w którym wykonano wszystkie partie wokalne, a może zwyczajnie chemii, do której doszło między czterema osobami. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa i nie zdziwiłbym się, gdyby sami zainteresowani nie potrafili udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.



Zawsze gdy spotykam Mariusza Kumalę, zadaję mu pytanie o Psychotropic Transcendetal. Zespół co prawda nigdy nie został oficjalnie rozwiązany, ale już dobrych kilka lat temu o muzykach, jako kolektywie, wszelki słuch zaginął. Miała powstać druga płyta i nawet została nagrana, ale z różnych powodów sprawa utknęła w martwym punkcie i sympatykom zespołu wciąż pozostaje jedynie sięgnąć po znaną już na pamieć "Ax libereld" lub wydaną na kompilacji "Ovo Art 2006" kompozycję "Lun Yolina", która pozostaje ostatnim wydawniczym przejawem działalności Psychotropic Transcendental i którą to też znajdziecie w dziale MP3, których warto posłuchać.

Fot. Arch. zepsołu
Fizyczne egzemplarze "Ax libereld" są już nieosiągalne. Muzycy własnym sumptem wydali 500 sztuk i nie planują wznowienia. Jeśli zatem posiadacie jeden z nich, to wiedzcie, że w Waszych rękach znajduje się prawdziwi skarb, który być może wyprzedził nieco swoje czasy, przynajmniej w przypadku polskiej rzeczywistości. Gdyby ta płyta ukazała się za granicą, to kto wie, czy wiele rzeczy nie potoczyłoby się inaczej. Choć może wystarczyłaby jedynie profesjonalna promocja albumu w naszym kraju. Niestety tego nie dowiemy się już nigdy. Jeśli chcielibyście posłuchać "Ax libereld" w całości lub nabyć cyfrową wersję albumu, zajrzyjcie tutaj. W Polsce nie znajdziecie drugiej takiej płyty.

piątek, 21 września 2012

Od czegoś trzeba zacząć

Wbrew pozorom Mława to uznane miejsce na muzycznej mapie Polski. To w tym niewielkim mazowieckim mieście powstały takie zasłużone dla rodzimej sceny grupy jak chociażby Groan czy Neolithic, których muzycy wciąż grają rozsiani po po różnych zakątkach naszego kraju, a niekiedy także i Europy. Ale muzyczne oblicze Mławy to nie tylko przeszłość. To również teraźniejszość, do której należy zaliczyć m.in. jednoosobowy projekt o nazwie Suffering Astrid.  

Fot. Arch. zespołu
Za wszystko, od początku do końca, odpowiedzialny jest niejaki Bruno Janiszewski. To młody muzyk, który postanowił tworzyć coś, co śmiało można by określić mianem szeroko pojętego shoegaze'u. Nie oczekujcie jednak przyjemnych dla ucha melodii pokroju Slowdive, a czegoś zdecydowanie bardziej surowego, o brudnym i szorstkim brzmieniu dla ucha. Dużo tu eksperymentów, poszukiwań i dźwiękowej przestrzeni, chwilami ocierającej się o drone i noise, które sugerują, niewykluczone, że całkiem słusznie, powstawanie utworów w znacznej mierze w oparciu o improwizacje.



"Netheriser" to wydana wyłącznie w postaci cyfrowej debiutancka płyta Suffering Astrid będąca następcą dwóch wcześniejszych epek. Za sprawą tego wydawnictwa wyraźnie słychać, jak rozwija się i dojrzewa muzyka Brunona Janiszewskiego. I mimo że miejscami brakuje jej ogłady i należytej produkcji, to nie zdziwiłbym się, gdyby wraz z upływem czasu w nasze ręce trafił album, choćby miejscami, porównywalny z np. z dokonaniami Thisquietarmy czy Nadja. Jest potencjał i wydawnictwo, które warto odnotować. Nawet jeśli nie przypadnie Wam ono do gustu, a cenicie sobie takie dźwięki, zapamiętajcie nazwę tego projektu. I to tym bardziej, że takich eksperymentatorów w naszym kraju wciąż nie ma przesadnie wielu. Całej płyty możecie posłuchać tutaj

Fot. Arch. zespołu

wtorek, 18 września 2012

Czekając na fale

Jak mogliście dostrzec, spośród wszystkich płyt, które ostatnio trafiają w moje ręce bądź na skrzynkę mailową, duża cześć to rodzime wydawnictwa oscylujące wokół szeroko rozumianych okolic post rocka i post metalu, czyli gatunków, o których od jakiegoś czasu zdarza mi się pisać i mówić więcej. Nie inaczej jest i tym razem. Na fali wciąż rosnącej popularności rzeczonej muzyki ukazało się kolejne wydawnictwo, debiutancka epka łódzkiego Hunted By The Waves.

Fot. Arch. zespołu
"The Anchor" to trzy nagrania zarejestrowane przez trzech muzyków. A ściślej rzecz ujmując, dwie niespełna dziesięciominutowe instrumentalne kompozycje uzupełnione introdukcją. Łodzianie podkreślają, że poprzez takie podejście do muzyki chcą nawet nie tyle pobudzić, co wręcz uwolnić wyobraźnię słuchacza. Czy im się to udaje? Jeśli nie w pełni, to sądzę, że przynajmniej częściowo.

 
To nie jest przesadnie wybitna muzyka, ale za to taka, w której słychać, że samym zainteresowanym po prostu zależy. Od czegoś zwyczajnie trzeba zacząć, a najlepiej od początku. I taki też jest debiut Hunted By The Waves. Tu wszystko się zaczyna, dlatego nie słychać jakiegoś olśnienia, przesadnej produkcji, smaczków i ozdobników. Są za to pomysły, chęci i zaangażowanie, bez których przecież nie można zrobić nic. A czy będzie coś więcej? Oby. Obecnie polski post rock wciąż się rozwija i daleko nam jeszcze do stanu przesytu, w którym co bardziej wybredni mogliby pozwolić sobie na nonszalancję wobec młodych rodzimych przedstawicieli gatunku. Dlatego tym bardziej zachęcam Was do zapoznania się z muzyką łodzian i nawet jeśli ta teraz Was nie zachwyci, to zapamiętajcie nazwę zespołu, gdyż niewykluczone, że ich przyszłe wydawnictwa pokażą drzemiący w nich potencjał.
 
Fot. Arch. zespołu
Możliwość posłuchania kompletnej zawartość epki "The Anchor" znajdziecie pod tym adresem. Jeśli zaś chcielibyście wspomóc młodych muzyków, możecie nabyć fizyczne egzemplarze debiutu Hunted By The Waves, gdyż te lada dzień będą osiągalne za sprawą wydawnictwa Niemasówka. Wszystkiego dowiecie się, zaglądając na stronę huntedbythewaves.com.

sobota, 15 września 2012

Niezależnie od preferencji

Pamiętam jak w 1996 r. w moje ręce trafiła wydana przez S.P. Records niepozorna kaseta magnetofonowa będącą kompilacją w przeważającej większości nieznanych rodzimych hip-hopowych grup. Na tej taśmie znalazły się m.in. nagrania powszechnie znanego Kazika, rozpoznawalnego już Wzgórza Ya-Pa 3 i debiutującego na profesjonalnym wydawnictwie niejakiego Kalibra 44. W tym ostatnim przypadku była to kompozycja "Do boju Zakon Marii", która zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Było to o tyle ciekawe, że byłem wówczas nastolatkiem zasłuchanym przede wszystkim, a w zasadzie wyłącznie, w ekstremalnej muzyce i trzymałem się jak najdalej od rymów i skreczów. Ale coś mnie urzekło, a była to w znacznej mierze wokalna siła ekspresji Piotra Łuszcza, powszechnie znanego jako Magik. Teraz wspomniana kaseta magnetofonowa przypomniała mi się raz jeszcze. Wszystko za sprawą filmu "Jesteś Bogiem", który 21 września wejdzie do kin, a który to miałem możliwość zobaczyć już w minioną środę w trójkowym studiu im. Agnieszki Osieckiej. Czy warto go obejrzeć? Tak, i to niezależnie od muzycznych preferencji. Trzeba jednak pamiętać o jednym.

Plakat filmu "Jesteś Bogiem"
Obraz Leszka Dawida, podobnie jak "Skazany na bluesa" czy "Control", w żadnym wypadku nie jest filmem muzycznym. Owszem, na swój sposób dokumentuje pewne muzyczne zjawisko, ale tak naprawdę to biografia okazująca dramat jednego z głównych bohaterów, czyli wspomnianego wcześniej Magika. Wszelkie inne zdarzenia, jak np. zmiany w składzie Kaliber 44 i powstanie Paktofoniki, stanowią jedynie tło całej historii. Nie oczekujcie zatem standardowego dokumentu przepełnionego muzyką, teledyskami i wypowiedziami samych zainteresowanych, takowy już swego czasu powstał, ale za to niemal dwugodzinnej fabuły poprzez którą opowiedziano ciekawą historię, jaka to w rzeczywistości mogłaby przydarzyć się każdemu, nie tylko osobie zafascynowanej muzyką i tworzącą ją na co dzień. Bardzo łatwo było to wszystko zepsuć. Na szczęście aktorom, scenarzyście oraz reżyserowi udało się tego uniknąć i dziś możemy obejrzeć całkiem przyzwoity film, który powinien dotrzeć do Was niezależnie od tego, jakiej muzyki słuchacie na co dzień. Słowem, przejdźcie się do kina.

wtorek, 11 września 2012

Wiadomość z Trójmiasta

Jeszcze nie tak dawno profesjonalne wydanie albumu na płycie kompaktowej, lub nawet kasecie, było możliwe jedynie dzięki podpisaniu kontraktu. A jak jest dziś? To wyłącznie kwestia środków. Muzykę można nagrać w domowym studiu, a za narzędzie dystrybucji na skalę globalną obrać internet. Zakładając oczywiście, że nie korzystamy z możliwości samodzielnego tłoczenia albumu. I tak ukazuje się płyta bez płyty. Choć w niektórych przypadkach mam nadzieję, że sami muzycy, zachęceni pochlebnymi recenzjami, pokuszą się w końcu o sięgnięcie głębiej do kieszeni i zainwestują w fizyczne egzemplarze swojego wydawnictwa. Wszak ich muzyka w pełni zasługuje na to, by była słuchana ze srebrnego krążka, a nie jedynie z dysku twardego komputera lub przenośnego odtwarzacza, leżąc pośród tysięcy podobnych plików. Takich cyfrowych wydawnictw jest wiele, a spośród nich Waszą uwagę szczególnie chciałbym zwrócić na debiut trójmiejskiego God's Own Prototype, który znalazłem na skrzynce mailowej.

Fot. Arch. zespołu
To kolejny rodzimy zespół, którego muzycy udowadniają, że na naszych oczach dzieje się coś naprawdę ciekawego. I bynajmniej nie jest to bezmyślne kopiowanie pomysłów największych przedstawicieli gatunku, a przemyślana działalność obiecujących muzyków, o których systematycznie robi się coraz głośniej, z resztą nie tylko w Polsce. Wszak globalna sieć stwarza niezwykłą możliwość dotarcia do niemal każdego zakątku świata. A czy tak będzie w przypadku epki "Fall Apart - Every Time You Feel Like"? Oby, gdyż to po prostu dobry kawałek instrumentalnej syntezy post rocka i post metalu. A nawet bardzo dobry, jak na debiutantów.



Muzykom udaje się przyciągnąć uwagę słuchacza na tyle skutecznie, że ten nie patrzy znudzony na zegarek, szukając odpowiedzi na pytanie, ile  czasu jeszcze pozostało do końca nagrania. To dlatego, że te dźwięki są pełne pomysłów. Zmiany tempa, melodyjność, liczne ozdobniki i przede wszystkim kreatywność sprawiają, że ta muzyka żyje sama. Chcąc ją Wam przybliżyć za pomocą słowa pisanego, nawiązałem do wspomnianych wyżej dwóch gatunków, ale tak naprawdę zapomnijcie o wszelkich utartych podziałach i dajcie się pochłonąć tej dźwiękowej przestrzeni. Debiut God's Own Prototype to sześć wartych uwagi, niejednoznacznych nagrań, pełnych poszukiwań i balansowania na dźwiękowych granicach. Słowem, solidnie, ciekawie i bardzo obiecująco. Możliwość posłuchania pełnej zawartości epki, jak i sposobność jej nabycia, znajdziecie pod adresem godsownprototype.bandcamp.com. Dajcie im szansę, a nie zawiedziecie się.

Fot. Agata Janczyk

piątek, 7 września 2012

Płyta za odpowiedź

W miniony poniedziałek w Waszej obecności miałem przyjemność porozmawiać ze Slavikiem, gitarzystą Hatestory. Rzeczony muzyk przyniósł do radia dwa egzemplarze "Lovestory", dopiero co wydanej debiutanckiej płyty wspomnianej grupy. Jeden z nich dość szybko znalazł nowego właściciela. Drugi zaś trafi teraz w ręce kogoś z Was, o ile będziecie znali prawidłową odpowiedź na pytanie, na które nie było mocnych podczas minionej audycji.

Okładka płyty 'Lovestory"

Proszę podać dokładną datę urodzin Tomka, vel Septembra, basisty Hatestory. 

Jak podpowiadał Slavik, wspomniany muzyk jest dokładnie 16 lat młodszy od Nicka Cave'a. Odpowiedzi przesyłajcie na adres melodie@radiokampus.waw.pl. Termin nadsyłania listów upływa w środę o północy. Każdy z uczestników konkursu zostanie poinformowany o wyniku losowania.

Prawidłowa odpowiedź to 22.09.1973 r.

Płytę wylosował Wojtek z Warszawy


wtorek, 4 września 2012

Wehikuł czasu i przestrzeni

Kogo dziś określilibyście mianem artysty? Człowieka, który sprzedaje setki tysięcy płyt? Poetę, który nigdy w życiu nie doczekał się wydania choćby jednego tomiku i wszystkie wiersze chowa do szuflady? A może rzeźbiarza zamykającego się na długie godziny w piwnicy lub garażu? Jest to tyleż pojemne, co strasznie płytkie pojęcie. Czasem ma rację bytu, czasem jest mocno naciągane. Dlatego odnoszę wrażenie, że artystą jest ktoś, którego przejaw działalności naprawdę budzi w nas takie poczucie. Ten artyzm raczej się wyczuwa, a nie tyle opisuje za pomocą słownikowej definicji. To emocje odbiorców danego dzieła czynią jego autora artystą. W moim przypadku kimś takim jest m.in. Tor Lundvall. 

Tor Lundvall  /  Fot. Arch. muzyka
Amerykanin przyznaje, że maluje i rysuje odkąd pamięta. Kształcił się również w tym kierunku na jednym z uniwersytetów. Jego obrazy powstają przede wszystkim przy użyciu farb olejnych. Są pełne barw, jaskrawych kolorów, które niemalże świecą w ciemności. Niektóre z jego dzieł otacza wręcz bajkowa atmosfera ukazująca bogactwo jego, wydawałoby się, bezkresnej wyobraźni. Z kolei inne potrafią być szare, ponure, pełne listopadowej jesieni. Dlaczego wspominam o malarzu, podczas gry zwykłem tu pisać przede wszystkim o muzyce? Dlatego, że Tor Lundvall sięga nie tylko po pędzel, ale i instrumenty. Co więcej, w jego przypadku jedno pole aktywności nierozerwalnie wiąże się z drugim.

"Anubis", obraz olejny Tora Lundvalla
Paradoksalnie w świecie muzyki debiutował nie tyle płytą, co oprawą graficzną. Była to wydana na początku lat 90. kompilacja zawierająca nagrania różnych artystów, w tym m.in. legendarnego już w pewnych kręgach Sol Invictis. Kilka lat później przyszedł i czas na autorskie nagrania i pierwszy album z grupy kilkunastu większych i mniejszych wydawnictw, jakie ukazały się po dziś dzień. A co na nie trafiło? Przede wszystkim coś, co trudno opisuje się za pomocą słów. To dlatego, że są to dźwięki nastawione na pobudzanie wyobraźni, zupełnie jak wspomniane wcześniej obrazy. Owszem, mogę napisać, że to ambient charakteryzujący się niezwykłą onirycznością, spokojem i przestrzenią. Ale czy to wystarczy? To jakby ścieżka dźwiękowa do snu. Nic nie jest tu jednoznaczne. Wszystko kryje się gdzieś za rogiem, po jakiejś  nieokreślonej drugiej stronie, gdzieś we mgle. Oczami wyobraźni można zobaczyć tak wiele, ale nigdy do końca nie będziemy pewni, co to naprawdę jest. Paradoksalnie jednak ta muzyka nie budzi poczucia niedosytu, ale wycisza, otwiera umysł, relaksuje i niemalże przenosi w czasie i przestrzeni. Włączenie płyty wydaje się być początkiem bezkresnej podróży. Wszystko jest takie proste, a zarazem tak niezwykłe. Nie bez przyczyny przypominają się z "Sklepy cynamonowe" Brunona Schulza. 

"Nieopodal Maitland ", obraz olejny Tora Lundvalla
Dziś rzeczywistość zmusza nas do nieustannej gonitwy. Do pędzenia za tym, czy za tamtym, zazwyczaj wbrew naszej woli. Jeśli jednak dojdziecie w do wniosku, że nadszedł czas powiedzenia sobie dość, czas zatrzymania się i poświęcenia chwili na zobaczenie tego wszystkiego, czego nie mogliście podziwiać wcześniej, sięgnijcie po dowolną płytę Tora Lundvalla. Wierzcie mi, że będzie to mądrze zainwestowany czas. Wszelkie szczegóły dotyczące działalności wspomnianego malarza i muzyka znajdziecie pod adresem www.torlundvall.com. Warto.