niedziela, 30 października 2011

Polak, którego warto posłuchać

Sięgnąć po muzykę mało jeszcze znanego twórcy, o którym pisze lub mówi się w największych rodzimych środkach masowego przekazu, to nie sztuka. Sztuką zaś jest samemu próbować śledzić rozwój wydarzeń na scenie niezależnej i tym samym dać szansę takiemu muzykowi już na samym początku jego drogi, przez wybranie się na jego koncert lub np. nabycie egzemplarza samodzielnie wydanej przez niego płyty. To nie zawsze jest proste, ale zapewniam Was, że bardzo popłaca, o czym po raz kolejny przekonałem się za sprawą muzyki Michała Jacaszka.

Fot. Stereolit.com
Dziś kompozytor powszechnie jest znany przede wszystkim jako twórca muzyki do filmu 'Sala samobójców', ale zanim zyskał sobie ogólnopolski rozgłos, swoimi dokonaniami wyróżniał się na scenie niezależnej, zwłaszcza tej związanej z szeroko rozumianą elektroniką. Pisał muzykę przede wszystkim z myślą o tekstach poetyckich. Udało mu się też wypracować niestandardową metodę samplingu. I w końcu, na co chciałbym szczególnie zwrócić Waszą uwagę, skomponował dźwięki, które trafiły na album "Treny". 


Ta płyta to niezwykle smutna, ale i zarazem przepiękna muzyka. Jacaszek połączył elektronikę z klasycznymi instrumentami, takimi jaki harfa, fortepian, skrzypce i wiolonczela. Całość zaś została uzupełniona sopranem i wyprodukowana tak, że brzmi niczym trzeszcząca, stara płyta analogowa. Te oniryczne melodie to smutek, ból, cierpienie, lament, żal, lecz i nadzieja, czyli wszystko to, co znalazło się w literackim pierwowzorze - trenach Jana Kochanowskiego. To może wydać się zaskakujące, ale w tych dźwiękach słychać również empatię. A o tą jakoś coraz trudniej w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w przypadku osób zupełnie nam obcych. Sięgnijcie czasem po tę płytę. Nie tylko 1 listopada.

środa, 26 października 2011

Muzyka zamiast słów

Jest na tym świecie kilku muzyków, których wyobraźnia wykracza daleko poza powszechnie przyjęte granice. Inni nieustannie próbują gonić horyzont, a ci bez większego wysiłku sami wydają się wytyczać go na nowo, za każdym razem zwiększając dystans, jaki muszą pokonać ich naśladowcy, by choćby po części spróbować im dorównać. Takich kompozytorów odnajdziemy w każdym gatunku muzyki. A w przypadku gitary elektrycznej należałoby wymienić m.in. Erika Quacha.

Fot. Arch. zespołu
O kanadyjskim eksperymentatorze opowiadałem Wam wielokrotnie i dobrze też pamiętam, z jak życzliwym przyjęciem z Waszej strony spotkały się dokonania tego nad wyraz małomównego muzyka. Dlatego z tym większą przyjemnością przekazuję informację, że 25 listopada ukaże się "Resurgence", nowa płyta Thisquietarmy, której to zwiastun znajdziecie poniżej. A jeśli ta muzyka Was zaciekawi, zajrzyjcie do działu MP3, których warto posłuchaćw którym znajdziecie singiel tegoż projektu oraz nagrania Destroyalldreamers, innego zespołu Erika, w tym w całości udostępnioną płytę koncertową. Post rock i shoegaze wciąż mają się dobrze.


sobota, 22 października 2011

Na Zachodzie pamiętani, w Polsce niedocenieni

Za pionierów polskiego funeral doom metalu uważa się wodzisławskie Gallileous. Trudno z tym polemizować, gdyż to muzycy tej założonej w 1990 r. grupy bezsprzecznie jako pierwsi propagowali w naszym kraju pogrzebowe dźwięki. Jednak przy omawianiu nad wyraz nielicznych przedstawicieli tego mocno zmarginalizowanego w Polsce gatunku należy wymienić przynajmniej jeszcze jedną nazwę. Należy wspomnieć o nieco zapomnianym już warszawskim Ysigim.

Fot. Arch. zespołu
Zespół działał w latach 1993-1997. I mimo że jego muzycy wznowili działalność w roku 2005, to wszelki słuch o nich zaginął i zazwyczaj o ich dokonaniach mówi się w czasie przeszłym. Jednak nawet gdybyśmy już nigdy o nich nie usłyszeli, to skomponowana przez nich muzyka z całą pewnością przeszła do historii rodzimego doom metalu. A wszystko za sprawą trzech materiałów demo, jednego wydawnictwa koncertowego i dwóch kluczowych w tym przypadku regularnych płyt. 

Fot. Metal Archives
Muzyka Ysigim to wbrew pozorom nie ciężar brzmienia, lecz utrzymany w powolnych, iście pogrzebowych, tempach swoisty korowód dźwięków przepełnionych ciemnością, mistycyzmem i nad wyraz wymowną siłą ekspresji wokalnej. Ten swoisty kondukt żałobny charakteryzuje instrumentalny minimalizm oparty przede wszystkim na gitarze oraz perkusji. I mimo że nie ma w nim miejsca na klawisze, to te melodie samoistnie tworzą wyjątkowy klimat, wciągając słuchacza w pewnego rodzaju trans. To zła, bezduszna i zimna muzyka, którą doceniono m.in. w Stanach Zjednoczonych, dzięki czemu za sprawą niesławnej Wild Rags Records zespół doczekał się wydania na kompakcie płyty "Whispers". W Polsce niestety wciąż niewielu o nim pamięta. A szkoda, gdyż w pełni na to zasłużył. Zaintrygowanych odsyłam do działu MP3, których warto posłuchać.

wtorek, 18 października 2011

Coraz bliżej alternatywy

Anonsowany latem tego roku debiutancki album Alternative 4, solowego projektu Duncana Pattersona, systematycznie, choć wciąż jeszcze dość wolno, przestaje być tajemnicą. Wszystko wskazuje na to, że szumnie zapowiadany wydawniczy powrót byłego basisty Anathemy do szeroko rozumianego rockowego grania będzie czymś więcej niż jedynie zabiegiem marketingowym włoskiej Avangarde Music. Co więcej, w nasze ręce może trafić jedno z ciekawszych wydawnictw tegorocznej jesieni. Ale czy tak będzie? Posłuchajcie sami.

Fot. Avangarde Music
Duncan Patterson, Mark Kelson i Mauro Frison zamieścili w sieci muzyczną zapowiedź tego, co znajdziemy na "The Brink", oczekiwanym debiucie Alternative 4. Jak każdy tego typu zwiastun, brzmi dość obiecująco, jednak wszystko będziemy mogli zweryfikować dopiero za miesiąc. Premierę płyty przewidziano na połowę listopada.

piątek, 14 października 2011

Zaproszenia na koncert Closterkeller

Abracadabra Gothic Tour to niemalże tradycyjna już jesienna trasa Closterkeller, którą w tym roku muzycy zainaugurowali w 30 września w Olsztynie i w ramach której w przyszły czwartek,tj. 20 października, zagrają w warszawskiej Proximie. Dzięki uprzejmości włodarzy klubu w nadchodzący poniedziałek będę miał przyjemność rozdać Wam zaproszenia na to wydarzenie. Jeśli jednak już teraz ktoś z Was jest pewien, że chciałby usłyszeć nagrania z płyty "Bordeaux" na żywo, niech napisze na  melodie@radiokampus.waw.pl.

Fot. Katarzyna Tyśnicka

wtorek, 11 października 2011

Nadchodzi czas kabaretu

Temperatury panujące za oknem i powolne, choć coraz bardziej wyczuwalne, zbliżanie się zimy najwyraźniej sprawiają, że od dłuższego czasu sięgam przeważnie po płyty spod znaku szeroko rozumianego zimnego rocka. Tyczy się to zarówno rodzimych jak i zagranicznych wykonawców, których dokonania są mi szczególnie bliskie. Wówczas zawsze miło jest wrócić do polskiej klasyki gatunku, ale jeszcze przyjemniej jest poznać debiutanckie wydawnictwo obiecującej grupy. Tak było m.in. w przypadku Thuoc, Wież Fabryk i Cieplarni. Tak też jest w przypadku legnickiego Cabaret Grey.

Fot. Arch. zespołu
Zespół powstał wiosną 2010 r. i jak czas pokazał, jego muzykom, czyli w praktyce duetowi Leszego i Salomei, dość szybko udało się skomponować melodie będące w linii prostej nawiązaniem przede wszystkim do lat 80. Jednak wbrew pozorom ta jawna fascynacja przeszłością została zaprezentowana w sposób niezwykle świeży. Synteza post punkowej prostoty, czerni ścisłe związanej z tą odmianą rocka i charakterystycznego wokalu Salomei przyniosły efekt w postaci sześciu utworów, które trafiły na wydany siłami samych muzyków mini album "Stirring". To wydawnictwo można opisywać na wiele sposobów, ale wybierając jeden, podkreśliłbym przede wszystkim autentyczność.

Fot. Maria Stojek-Sorys
Wyraźnie słychać, że tworzenie tej grupy i granie samo w sobie sprawia muzykom wielką przyjemność. A to zaś ma niebagatelny wpływ na sam repertuar, który w tym przypadku jest melodyjny, miejscami niemalże przebojowy, i przede wszystkim silnie osadzony w zimnym brzmieniu, zdominowanym przez wysuniętą sekcję rytmiczną. To wszystko cieszy tym bardziej, że w naszym kraju takich grup wciąż jest jak na lekarstwo i każda kolejna może rozbudzać nowe nadzieje, a gdy jej debiut jest na tyle udany jak w przypadku Cabaret Grey, to w przyszłość tej muzyki w Polsce patrzy się z jeszcze większym optymizmem. Zwróćcie uwagę na ten zespół, gdyż pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że jesteśmy świadkami narodzin czegoś o potencjale na miarę Evy i Miquel And The Living Dead.

niedziela, 9 października 2011

Telefon zza Oceanu

Rzeszowska Cieplarnia to zespół, o którym opowiadałem Wam wielokrotnie, zwracając na niego uwagę jako w pełni zamierzone, i przy okazji bardzo udane, nawiązanie muzyków do czasów świetności polskiej zimnej fali i kontynuację dokonań rodzimych legend gatunku pokroju 1984, Made In Poland, Siekiery, Variete czy Madame. Teraz zaś w Waszej obecności będę miał przyjemność porozmawiać z mieszkającym na co dzień w Chicago Maciejem Doboszem, wokalistą wspomnianej grupy, który opowie m.in. o nowej płycie Cieplarni i specjalnym koncercie, jaki to w najbliższą sobotę odbędzie się w warszawskiej Stodole. Do usłyszenia w poniedziałek o północy.
 

wtorek, 4 października 2011

Wyjątkowość w cieniu klasyki

Kilka lat temu ktoś z Was listownie poprosił mnie o polecenie najciekawszych holenderskich przedstawicieli doom metalu, by wiedzieć, od czego zacząć zgłębianie posępnych dźwięków rodem z Niderlandów. Wówczas, co dziś wydaje się zupełnie oczywiste, na szczycie listy umieściłem The Gathering. Uwzględniłem również m.in. Officium Triste. Gdy już miałem wysłać odpowiedź, raz jeszcze spojrzałem na półkę z płytami i szczęśliwie dostrzegłem coś, czego w żadnym wypadku nie powinienem był pominąć. Tym czymś było "Solar Lovers", nieco, dosłownie i w przenośni, zakurzony egzemplarz drugiej płyty nieistniejącego już Celestial Season. 

Fot. J.W. Steenmeyer
Gdyby Holendrzy zakończyli działalność po ukazaniu się debiutanckiego "Forever Scarlett Passion", zapamiętano by ich zaledwie jako jeden z wielu zespołów powstałych na fali fascynacji doom i death metalem, tak charakterystycznej dla pierwszej połowy lat 90. Stało się jednak inaczej przede wszystkim za sprawą wydanego w 1995 r. albumu "Solar Lovers", które po dziś dzień uchodzi za niezwykłą płytę, choć niestety pozostaje w cieniu klasyków gatunku. Jego wyjątkowość tkwi przede wszystkim w udanej syntezie stonerowego brzemienia i nastroju budowanego melancholijnymi partiami gitar, dźwiękami pary skrzypiec. Taki zabieg nawet kilkanaście lat temu nie zdarzał się zbyt często, a i obecnie podobnych wydawnictw przyjdzie nam szukać raczej ze świecą. Dlatego tym bardziej można żałować, że była to pierwsza i zarazem ostatnia taka płyta Holendrów.


Niestety po ukazaniu się "Solar Lovers" coś się skończyło. Z zespołem rozstał się jeden z założycieli Celestial Season, wokalista Stefan Ruiters. Odeszły również dwie skrzypaczki. Pozostali muzycy postanowili porzucić doom metalowe korzenie, podążając w kierunku stoner rocka, choć z na tyle z przeciętnym skutkiem, że dziś mało kto sięga po ich wydawnictwa. Co więcej, w pewnym momencie doszło do sytuacji, w której w szeregach zespołu nie było żadnego z jego oryginalnych członków. Ostatecznie Celestial Season zostało rozwiązane w 2001 r., a dwaj jego muzycy grają obecnie w Agua de Annique, pop rockowym projekcie Anneke van Giersbergen. Wspomnijcie o tym zespole. Wspomnijcie tym bardziej, jeśli cenicie sobie doom metal zagrany w sposób ciekawy i przede wszystkim oryginalny. Mimo upływu lat ten album nie starzeje się.

poniedziałek, 3 października 2011

Nao w Melodiach Mgieł Nocnych

Miło jest znajdować w redakcyjnej przegródce przesyłki z płytami zaadresowane na własne nazwisko. Równie przyjemne jest odnajdowanie wśród nich debiutanckich wydawnictw rodzimych zespołów. Jednak najprzyjemniejszy w tym wszystkim jest moment włożenia takiej płyty do odtwarzacza i usłyszenia potwierdzenia tego, co od dawna staram się podkreślać podczas naszych spotkań. Dawajcie szanse rodzimym twórcom, a oni odwdzięcza się Wam z nawiązką. Wbrew pozorom dobrej muzyki nie trzeba daleko szukać.

Fot. Bartosz Wielowiejski
Dziś o północy moimi gośćmi będą Edyta Glińska i Grzegorz Maksymiuk z warszawskiej grupy Nao, której debiutancka płyta "Deprawacja sensoryczna" z całą pewnością zasługuje na to, by w Melodiach opowiedzieli o niej sami zainteresowani. Jeśli tydzień temu usłyszeliście zaprezentowane przeze mnie nagranie pochodzące ze wspomnianego wydawnictwa, to już wiecie jakich dźwięków możecie się spodziewać. A jeśli zaś nie było Wam wówczas dane włączyć radia, to tym bardziej zachęcam Was, byście uczynili tak dzisiejszej nocy. Do usłyszenia.