sobota, 30 czerwca 2012

Muzyka gwiezdnych przestrzeni

22 maja wybrałem się w do warszawskiego Snu Pszczoły, by po trzech latach ponownie zobaczyć Nadję. Jednak moje zainteresowanie wzbudziła nie tylko muzyka tegoż kanadyjskiego duetu, ale i wstępujący bezpośrednio przed nim pewien rodzimy projekt, o którym wcześniej nie wiedziałem niemal nic. Jedynie to, że nazywa się Arrm, a  w jego skład wchodzi jeden z muzyków Sun For Miles.

Fot. Arch. zepsołu
Ten stosunkowo młody zespół tworzą Artur Rumiński oraz Maciej Śmigrodzki, którzy postawili na muzykę trudną w odbiorze, bardzo wymagająca, szczególnie podczas koncertów, ale zarazem taką, która powoli przestaje być domeną wyłącznie najbardziej zagorzałych zwolenników gatunku i coraz częściej dociera do uszu szerszego grona odbiorców. A na tą składa się jeden wielki dźwiękowy bezkres. To ambient, drone i nieco gitarowych dźwięków, generowanych także za pomocą smyczków, które zdają się przypominać pojedynczemu człowiekowi, jak nikła jest jego egzystencja wobec bezmiaru otaczającego go wszechświata. Słuchając tej muzyki, jednocześnie zamykając oczy, można stracić poczucie równowagi. Te melodie płyną, nie mając ani początku, ani końca. Trudno tym samym stwierdzić, co tak naprawdę się w nich kryje. Może to być zarówno pustka, jak i cały wszechświat. Odpowiedzi każdy musi poszukać sam.

Fot. Arch. zepsołu
Jak dotąd muzycy Arrm pod wspólnym szyldem zagrali kilkanaście koncertów, publikując w sieci pojedyncze utwory, z których jeden został przez nich w pełni udostępniony i znajdziecie go w dziale MP3, których warto posłuchać. Wszystko wskazuje na to, że ukazanie się debiutanckiej płyty tego sosnowieckiego projektu to tylko kwestia czasu. Znacznie trudniej jest jednak przewidzieć, czy pod względem wydawniczym muzykom uda się wyjść poza ramy wirtualnej rzeczywistości. Dajcie im szansę. Zaufanie i wsparcie powinny zaprocentować.

wtorek, 26 czerwca 2012

Wygraj karnet na Castle Party

Pamiętam, jak w latach 90. wysyłałem do Rozgłośni Harcerskiej kartki pocztowe, by zagłosować na "Mother North" Satyricon w ramach notowania Zgniłej Dziesiątki w audycji Wieczór Trzech Króli. Później zaś przyszły telefony komórkowe i internet, skutecznie wypierając, z resztą nie tylko na tym polu, własnoręcznie zapisany kawałek papieru. Dlatego od kilku lat podczas organizowania konkursu, w którym komuś z Was wręczam karnet na festiwal Castle Party, tak chętnie wracam do tej nieco zapomnianej już praktyki. Wynika to także z faktu, że chciałbym, by do Bolkowa pojechała osoba, której naprawdę będzie na tym zależało.


By wziąć udział w konkursie, wystarczy wysłać kartkę pocztową i mieć nieco szczęścia w losowaniu, które odbędzie się 9 lipca podczas naszego cotygodniowego spotkania. Tegoroczna edycja festiwalu odbędzie się w dniach 27-29 tegoż samego miesiąca.

Pocztówki kierujcie na poniższy adres, koniecznie podając również kontakt mailowy, który będzie niezbędny w celu dopełnienia formalności.

Melodie Mgieł Nocnych - Castle Party
Akademickie Radio Kampus
ul. Bednarska 2/4
00-310 Warszawa

Karnet wylosował Dominik z Warszawy

sobota, 23 czerwca 2012

Diabeł zawsze dzwoni dwa razy

Każdego dnia nowych płyt ukazuje się tyle, że nie ma człowieka, który byłby w stanie prześledzić je wszystkie i z precyzją godną zegarmistrza wybrać te najciekawsze. Dlatego tak ważne jest rozmawianie o muzyce z innymi, gdyż dzięki tym zazwyczaj niepozornym dyskusjom zupełnym przypadkiem w naszych rękach może znaleźć się niezwykłe wydawnictwo. Sam przekonałem się o tym wielokrotnie. Co więcej, niedawno zdarzyło mi się to raz jeszcze i co ważne, był to album rodzimego wykonawcy.

K. Fot. Arch. zepsołu
Znajomo brzmiący tytuł "There's the devil waiting outside your door", minimalistyczna szata graficzna, brak tytułów utworów, jakichkolwiek zdjęć i informacji o twórcy. Biorąc to wydawnictwo do ręki, dowiadujemy się jedynie, że znajdujące się na nim dwanaście nagrań powstało w latach 2007-2011 i skomponował je muzyk tworzący pod pseudonimem K. Owa lapidarność to nie przypadek. To bardzo czytelna informacja o tym, co zawiera niniejsza płyta. Ten długogrający debiut muzyka, który dość szczególnie upodobał sobie  anonimowość, wielu uważa za polską odpowiedź na dokonania Bohren & der Club of Gore czy Heroin And Your Veins. Po wysłuchaniu tego krążka trudno nie przyznać im racji.

Okładka płyty "There is..." 
To niespełna czterdzieści minut bardzo obrazowej, instrumentalnej muzyki. Obrazowej do tego stopnia, że słuchając jej ma się wręcz przed oczami tonące w oparach dymu i przepełnione dekadencją kadry z klasyków kina noir. Tu nie ma podziału na dobro i zło. Jest przede wszystkim ponury nastrój, który K. w znacznej mierze osiągnął za sprawą rozwiązań spod znaku mrocznej odmiany jazzu, a w zasadzie noszącej jej liczne znamiona elektroniki. Gdzieś słychać gitarę, gdzieś trąbkę, czasem perkusję, także kontrabas, ale zawsze, absolutnie zawsze, wyczuwalna jest ta hermetyczna, duszna atmosfera mrocznych zaułków, tajemniczych postaci i niewyjaśnionych spraw. Ta płyta to zaproszenie do otwarcia pewnych drzwi. Trzeba mieć tylko świadomość, że, jak słusznie wskazuje tytuł, w ich progu czyha diabeł. Od nas tylko zależy, czy spojrzymy mu w oczy, miniemy go i przekręcimy za sobą klucz.

Fot. Ur Muzic
Dopiero co wydany długogrający debiut K. to bez wątpienia płyta godna uwagi i rekomendacji. To również jedno z ciekawszych ostatnimi czasy wydawnictw rodzimej alternatywy. Owszem, inspiracje są dość czytelne, ale na tym albumie wszystko ma swoje miejsce i nic nie jest przypadkowe. Należy jednak wspomnieć, że "There's the devil waiting outside your door" to raczej wybór najlepszych nagrań z czterech lat działalności K., niż konkretne kompozycje przygotowane specjalnie z myślą o regularnym debiucie. Niemniej, pozostaje tylko napawać się tą dźwiękową dekadencją i cieszyć faktem, że również w Polsce możemy znaleźć osoby obdarzoną taką muzyczną wyobraźnią. Płyta ukazała się nakładem rodzimego Ur Muzik w nakładzie zaledwie 300 sztuk. Zaintrygowanym sugeruję pośpiech.


wtorek, 19 czerwca 2012

Wciąż bez debiutu, ale ciekawie jak zawsze

O opolskim Naked On My Own miałem już przyjemność opowiadać Wam we wrześniu ubiegłego roku, zarówno na antenie, jak i tutaj, pisząc kilka zdań na temat solowych dokonań Jarka Leśkiewicza. Były muzyk Echeos of Yul coraz częściej daje o sobie znać i mimo że wciąż nie doczekał się regularnego wydawnictwa, jego kolejne pojedyncze nagrania stają się coraz bardziej interesujące. Tym razem nawiązał on współpracę z Martinem Andersonem, norweskim muzykiem tworzącym m.in. pod szyldem Dopedrone. 

Fot. Arch. zespołu
Nowe kompozycje to przede wszystkim kolejny krok na drodze dźwiękowych eksperymentów. Muzyka Naked On My Own, w tym przy przypadku tworzona wraz z wspomnianym Dopedrone, to coś, czego w naszym kraju bardzo brakuje pośród profesjonalnie wydanych płyt. Post rock, shoegaze, ambient, elektronika i delikatny drone połączone w jedno to nie żadne novum, ale w tym przypadku kluczowy jest sposób, w jaki to zrobiono. A ten zaś daje niezwykle ciekawy efekt. Ta muzyka po prostu płynie, rozchodzi się, sama tworząc przestrzeń wokół słuchacza i na długo zapada w jego pamięci. Dość szybko staje się jasne, że jedno odsłuchanie wybranego utworu to zwyczajnie za mało.  



Trudno przewidzieć, wszak jak dotąd żadne informacje nie zostały podane, czy z tej polsko-norweskiej kolaboracji wyniknie coś więcej, czy nagrania pozostaną opublikowane wyłącznie internecie i czy wreszcie w jakikolwiek sposób przełoży się to na wyczekiwany od dawna debiutancki album Naked On My Own. Do tej pory Jarek Leśkiewicz i Martin Andersen opublikowali cztery utwory, z których jeden to remiks poniższej kompozycji i który to też znajdziecie w dziale MP3, których warto posłuchać. Sztuka cierpliwości do łatwych nie należy, ale nie mamy wyjścia. Musimy zaczekać. Z pewnością będzie warto.


czwartek, 14 czerwca 2012

Cisza, o której będzie głośno

Puławy to miasto, które na muzycznej mapie Polski kojarzy się przede wszystkim z Siekierą, choć oczywiście w byłej Nowej Aleksandrii wcale nie brakuje mniej bądź bardziej rozpoznawalnych wykonawców. Spośród nich można wymienić chociażby względnie znaną na post metalowej scenie Panaceę, czy np. z pewnością istniejące w świadomości sympatyków rodzimego death metalu Leviatan, a także związane z progresywną odmianą rocka Asymmetry. Do grona tych zespołów nie tak dawno  dołączyła jeszcze jedna grupa, na którą szczególnie chciałbym zwrócić Waszą uwagę. To młodzi muzycy, którzy są na najlepszej drodze do tego, by za jakiś czas było o nich naprawdę głośno. Nazywają się Servants of Silence.
Fot. Arch. zespołu
O samych sobie instrumentaliści piszą, że ich celem jest tworzenie muzyki wywołującej jak najwięcej emocji i chcą go osiągnąć na drodze starań, by wszelkie ich kompozycje "były niepowtarzalne i pozostawały w pamięci przed długi czas". Czy im się to udaje? Owszem, przynajmniej na tyle, że dzięki epce "Weightless Thoughts" udało im się zaistnieć w świadomości coraz szerszego w naszym kraju grona sympatyków post rocka.

Okładka "Weightless Thoughts"
Wydane własnym sumptem cztery utwory to przede wszystkim słyszalna pasja pięciu młodych muzyków. To dźwięki pełne emocji i wyraźnie wyczuwalnej radości tworzenia. Te gitarowe instrumentalne melodie są pełne pomysłów, które siłą rzeczy przywodzą na myśl oczywiste skojarzenia, ale trudno, by ich nie było, biorąc pod uwagę zarówno wiek, jak i dotychczasowe doświadczenie muzyków. W ich utworach brakuje mi tylko dwóch rzeczy. Pierwszą jest mimo wszystko wciąż niewielka, w porównaniu do gitar, obecność klawiszy, dzięki której te nagrania mogłyby jeszcze bardziej wyróżniać się na tle niezliczonych zagranicznych przedstawicieli gatunku. Drugiej zaś upatrywałbym w popadaniu w schemat budowania dłuższych kompozycji polegający na potęgowaniu napięcia. To sprawia, że tak naprawdę utwór zaczyna się w połowie czasu, jaki na niego przypada, a co więcej, jest to dość powszechna praktyka. Nie zmienia to jednak faktu, że "Weightless Thoughts" pozostaje bardzo ciekawym wydawnictwem i można się jedynie cieszyć, że tak młodzi rodzimi muzycy zaproponowali tak interesującą muzykę.

Fot. Arch. zespołu
Mnie, jako człowiekowi, który pisze i opowiada o muzyce, zawsze miło jest móc postawić na półce profesjonalnie wydaną płytę obok wcześniej otrzymanego od tych samych muzyków samodzielnie wydanego  krążka, będącego zazwyczaj materiałem demo. Zdarzyło mi się to kilka razy i mam nadzieję, że w przypadku Servants of Silence będzie podobnie. Dajcie im szansę, a nie będziecie żałować. Epka "Weightless Thoughts" została w całości udostępniona przez samych muzyków. Znajdzie ją w dziale MP3, których warto posłuchać.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

W morskich głębinach

Druga wojna światowa to źródło niemalże niewyczerpanych inspiracji. Ten tragiczny, ale i zarazem na swój sposób fascynujący, okres sprawił, że obecnie możemy przebierać we wszelkich możliwych tekstach kultury opowiadających o tamtych wydarzeniach. Czasem są niezwykle wciągające, czasem okazują się zakłamaną propagandą wykorzystywaną np. do celów politycznych, a czasem mamy do czynienia z czymś, co broni się nie tylko formą, ale jak i treścią, będąc zarazem dziełem ku dość popularnemu w naszej kulturze pokrzepieniu serc. Tych ostatnich pozycji, spełniających wspomniane warunki, jest stosunkowo niewiele, ale na szczęście można je znaleźć. Wśród nich należy wspomnieć m.in. o "ORP Orzeł", płycie rodzimego Cold Fusion, i to tym bardziej, że dokładnie dziś przypada 72. rocznica nadania komunikatu przez Polską Marynarkę Wojenną w Wielkiej Brytanii, według którego zaginiony okręt oficjalnie został uznany za stracony.

Okładka płyty "ORP Orzeł"
Brawurowa ucieczka polskich marynarzy z internowania w Talinie, ich przedarcie się do Wielkiej Brytanii przez cieśniny duńskie bez przyrządów nawigacyjnych oraz zagadkowe zaginiecie podczas patrolu latem 1940 r. są powszechnie znanymi faktami. Z kolei zdecydowanie mniej osób wie, że nieco ponad 60 lat później te wydarzenia zainspirowały Marcina Bachtiaka, tworzącego pod szyldem Cold Fusion, do skomponowania muzyki będącej hołdem oddanym poległym członkom załogi ORP Orzeł, którzy spoczęli w do dziś nieznanym miejscu na dnie Morza Północnego. Te dźwięki to niezwykła wizja morskich otchłani, przez które płynęli marynarze i w których ostatecznie pozostali na zawsze. Słyszane gdzieś w oddali echa sonaru, powolne, momentami marszowe, tempa i wszystko to, co w takiej tonacji może kryć się za wypadkową ambientu i industrialu budzą w słuchaczu poczucie zagrożenia, klaustrofobii i bezkresu podwodnego, bezlitosnego świata. Na szczęście efekt ten osiągnięto bez zbędnego patosu, którego nadmiar czyniłby to wydawnictwo sztucznym i zwyczajnie zniechęcał. Wszak "ORP Orzeł" to nie manifestacja dumy i prężenie piersi, lecz pamięć, zaduma i swoiste requiem.

Booklet płyty "ORP Orzeł"
Piękna i romantyczna historia, mimo że zakończona tragedią, wciąż intryguje liczne grono naukowców i pasjonatów II wojny światowej, z których wszyscy zadają sobie pytanie, czy kiedykolwiek uda się odnaleźć wrak Orła. Wśród nich znaleźli się również twórcy holenderskiego filmu dokumentalnego poświęconego polskiemu okrętowi podwodnemu, w którym wykorzystano muzykę Cold Fusion, co niech samo w sobie będzie wystarczająca rekomendacją tego wydawnictwa. Obecnie jego pozyskanie nie jest możliwe z powodu wyczerpania się nakładu albumu, ale sam twórca muzyki zapewnił mnie, że "ORP Orzeł" zostanie wznowiony siłami rodzimego Rage in Eden pod koniec tego lub najdalej na początku przyszłego roku. Warto zaczekać.

piątek, 8 czerwca 2012

Alternavite 4 w Polsce

To, że Duncan Patterson lubi odwiedzać nasz kraj, nikogo specjalnie nie powinno dziwić. Wszak Anathema jest w Polsce darzona szczególną sympatią, podobnie z resztą jak Antimatter. Byłemu już muzykowi obu tych grup zdarza się również czasem zawitać nad Wisłę prywatnie, o czym ku niemałemu zaskoczeniu przekonałem się sam, gdy przed koncertem Anathemy w warszawskiej Proximie w jesienią 2008 r., podszedł do mnie, widząc plakietkę obsługi technicznej, i zapytał, czy wiem, o której przejadą jego i tak już mocno spóźnieni koledzy. Teraz wszystko wskazuje na to, że wspomniany basista ponownie odwiedzi Polskę.

Fot. Avangarde Music
Daty koncertów, tudzież jednego występu, nie zostały jeszcze oficjalnie ogłoszone. Wiadomo jedynie, że muzycy Alternative 4 zamierzają przyjechać do naszego kraju w grudniu. Jedynym do tej pory potwierdzonym miastem jest Poznań. Więcej koncertów jest możliwych, ale wiąże się to z koniecznością złożenia konkretnych ofert, do czego jeszcze nie doszło. Pozostaje zatem jedynie zaczekać. Więcej szczegółów powinniśmy poznać już niebawem.

środa, 6 czerwca 2012

To już siedem lat

Dokładnie dziś mija siódma rocznica naszego pierwszego spotkania na częstotliwości 97,1 FM. Choć dziennikarski obowiązek nakazuje wspomnieć, że tak naprawdę po raz pierwszy Melodie Mgieł Nocnych rozbrzmiewały pod koniec października 2004 r. na antenie Radia Aktywnego, internetowej rozgłośni Politechniki Warszawskiej. Wówczas program nosił nazwę Delomelanikon i jedynie tym elementem różnił się od tego, co teraz słyszycie w każdy poniedziałek o północy w Radiu Kampus. Z drugiej jednak strony mówienie, że muzyka pozostała ta sama nie byłoby prawdą. Wszak przez te wszystkie lata ukazało się wiele jakże odmiennych i zarazem interesujących wydawnictw, a i ja sam rozglądałem się za nowymi muzycznymi wyzwaniami, starając się znaleźć w nich coś, co spaja wszelkie prezentowane przeze mnie płyty. A tym czymś jest nastrój, w obliczu którego sztywne podziały na gatunki nie mają żadnego znaczenia. Czy wciąż mi się to udaje? Mam nadzieję, że tak.

Fot. Wojtek Dobrogojski
Dlatego dziękuję Wam, że wciąż znajdujecie czas, by o tak późnej porze włączyć radio lub zasiąść do komputera i posłuchać Melodii za pośrednictwem internetu. O jednych minionych audycjach lubię myśleć, że są najlepsze, jakie kiedykolwiek przygotowałem, o innych zaś, a wbrew pozorom takich nie brakuje, chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Jednak mimo tych wszystkich słyszalnych mankamentów wciąż cieszę się, że mogę prowadzić dla Was ten program. Oby jak najdłużej. Dziękuję za wszystkie dotychczasowe listy, telefony i słowa podczas przypadkowych spotkań na koncertach. Pozostaje mi zatem już tylko powiedzieć jedno. Do usłyszenia.

sobota, 2 czerwca 2012

Asgaard w Melodiach Mgieł Nocnych

Miło jest móc po latach rozmawiać z osobami, których dokonań przecież jeszcze nie tak dawno słuchało się w okresie swojej nastoletniości. Lata temu nigdy bym nie pomyślał, że to w ogóle możliwe, ale przeprowadzenie wywiadów m.in. z muzykami Anathemy, Therion, Antimatter, czyli Theatre of Tragedy, za sprawą Liv Kristine, stało się faktem. To samo dotyczy również wielu mniej bądź bardziej znanych rodzimych zespołów, obok których teraz będę miał przyjemność wymienić jeszcze jeden. W najbliższy poniedziałek moim gościem będzie Wojciech Kostrzewa, klawiszowiec Asgaard.

Fot. Materiały promocyjne
Rozmowa będzie dotyczyła nie tylko nowej płyty zespołu, przyczyn zawieszenia działalności i tak długiego oczekiwania na "Stairs to Nowhere", ale i również ciekawej przeszłości Asgaard oraz tego, co muzykom udało się osiagnąć nie tylko w Polsce, ale i zagranicą. Do usłyszenia.