środa, 28 listopada 2012

Z tęksnoty za przeszłością

Nadchodzący grudzień już teraz przypomniał mi o kilku ciekawych i niespecjalnie powszechnie znanych wydawnictwach. Jednym z nich jest kompilacja będąca hołdem złożonym niedawno ponownie goszczącej w Polsce szwedzkiej Katatonii. A cóż do tego albumu ma wspomniany miesiąc? Otóż na tworzących go dwóch płytach znalazło się łącznie dwadzieścia sześć nagrań okraszonych tytułem "December Songs".

Katatonia ok. 1991 r.  /  Fot. Arch. zespołu
Ten album ukazał się w grudniu 2006 r. nakładem niemieckiej Northern Silence Productions. Jej włodarzom udało się zebrać wspomniane dwadzieścia sześć opracowań utworów Katatonii w wykonaniu siedemnastu różnych grup. To zespoły znane, ale tylko tym, którzy nieco szerszym łukiem omijają scenę oficjalną, zdominowaną przez najbardziej rozpoznawalnych wykonawców, i chętnie sięgają po przedstawicieli black i doom metalu, którym zdecydowanie bliżej do podziemia. Taki dobór zespołów nie mógł być przypadkowy z dwóch powodów. Po pierwsze, Northern Sielnce Productions zazwyczaj wydaje dźwięki powiązane z czarną sztuką, zaś po drugie samo "December Songs" zostało poświęcone wyłącznie wczesnej twórczości Katatonii, którą uznaniowo zwykł zamykać wydany w 1998 r. album "Discouraged Ones".

Stare logo Katatonii
Wbrew temu, co obecnie grają Szwedzi, ich wczesne dokonania miały i wciąż mają olbrzymi wpływ na wielu muzyków związanych ze szeroko rozumianą sceną klimatyczną, ze szczególnym uwzględnieniem black i doom metalu, czyli gatunków, które charakteryzowały nagrania Katatonii na jej pierwszych wydawnictwach. Wśród tych, którzy oddali hołd wspomnianym muzykom, znalazły się zespoły m.in z Niemiec, USA, Finlandii, Włoch, Hiszpanii i naturalnie Szwecji. W zdecydowanej większości przygotowanych kompozycji, głównie dzięki odpowiedniemu doboru grup przez wydawcę, słychać wielki sentyment do przeszłości Katatonii. Słychać ducha sceny niezależnej. I wreszcie, słychać, że to wszystko nagrywali autentyczni sympatycy Katatonii, którzy przynajmniej przez pewien czas pozostawali pod jej niemałym wpływem.

Okładka płyty "December Songs"
Sięgnijcie po "December Songs", jeśli tęsknicie za dobrą, starą Katatonią i bliskie są Wam takie wydawnictwa, jak "Dance of  December Souls", "For Funerls To Come", "Brave Murder Day", czy "Sounds of Decay", nie mówiąc już o pamiętnym materiale demo "Jhva Elohim Meth". Co jakiś czas sam wracam do tej kompilacji, gdyż nigdy nie udało mi się przekonać do współczesnej rockowej stylistyki Szwedów. Choć oczywiście próbowałem. Wbrew pozorom to wydawnictwo nie tylko dla ortodoksów. I co więcej, o wiele bardziej udane niż podobne mu albumy będące wyrazem hołdu dla Paradise Lost czy Type O Negative. To dwa kompakty z charakterem, a to nie zdarza się przesadnie często.

Pełna lista wykonawców

CD 1

1. Foscor - Midwinter Gates
2. Foscor - Gateways Of Bereavement
3. Beatrik - The Northern Silence   
4. Forest Stream - Without God
5. Aeveron - Shades Of Emerald Fields
6. Xasthur - Palace Of Frost
7. Wyrd - In Silence Enshrined
8. Geist - Love Of The Swan
9. Dark Fortress - Endtime

CD 2

1. Loss - Brave
2. Forest Of Shadows - Rainroom
3. Helevorn - 12
4. Forgotten Tomb - Nowhere
5. Hel feat. Winterheart - Cold Ways
6. Farsot - I Break
7. Fragile Hollow - Saw You Drown
8. Geist - Love Of The Swan
9. October Falls - For Funerals To Come...

niedziela, 25 listopada 2012

Zapomniana płyta z Breslau

Jako nastolatek regularnie kupowałem prasę muzyczną, zarówno tą oficjalną jak i podziemną, gdyż wówczas były to jedyne powszechnie dostępne źródła informacji dotyczące muzyki ekstremalnej. Internet w Polsce raczkował, więc znacznie więcej osób czytało, chodziło na koncerty i wymieniało się fizycznymi egzemplarzami płyt. W tamtych latach pośród  muzycznych periodyków nie sposób było nie znać i nie czytać magazynu Morbid Noizz. Jednym z jego ostatnich numerów było niezwykle okazałe jubileuszowe wydanie z okazji dziesięciu lat tego poznańskiego pisma. Pod twardą czarno-białą okładką formatu 4 znalazły się aż cztery płyty. Były to trzy kompilacje z nagraniami grup dystrybuowanych lub wydawanych przez Morbid Noizz Productions. Zaś czwarty krążek był regularnym albumem nieistniejącej już i w znacznej mierze zapomnianej wrocławskiej grupy Raincarnation.

Jubileuszowe wydanie "Morbid Noizz"  /  Fot. Fan.pl
Płyta "At The Bottomless Lake" była pierwszym i zarazem ostatnim wydawnictwo zespołu, które i tak ukazało się dopiero trzy długie lata po jego nagraniu. Album zarejestrowano na przełomie 1996 i 1997 r., a wśród muzyków uczestniczących w sesji nagraniowej byli m.in. członkowie równie zapomnianego Elysium, reaktywowanego jakiś czas temu Thy Worshiper, czy chociażby wciąż aktywnego Lost Soul. Gdy sięga się po to wydawnictwo, słyszy się wszystko to, co stanowiło o klimatycznym graniu, tak charakterystycznym dla połowy lat 90. Są skrzypce, growle przeplatane czystymi męskimi i żeńskimi wokalami, melodyjne partie gitar i klawisze. Nawet szata graficzna wyraźnie daje do zrozumienia, co znalazło się na płycie. Fotografie "płonących" horyzontów i przyrody nie pozostawiają wątpliwości. A gdy do tego wszystkiego doda się inspirację prozą Tolkiena, trudno nie uśmiechnąć się pod nosem na myśl o wspomnianych czasach, gdy taka muzyka święciła największe triumfy, zarówno w podziemiu jak i na scenie oficjalnej. Zatem, czy warto sięgnąć po jedną płytę pozostałą po Raincarnation? Jak najbardziej, ale pod określonymi warunkami.



Trzeba chcieć wspomnieć przeszłość. A jeżeli należy się do młodszego pokolenia, to nieodzowna będzie ciekawość rodzimej ceny tamtych czasów i powszechnie panujących wówczas trendów. Mimo że "At The Bottomless Lake" to wydawnictwo posiadające wszystkie typowe i przewidywalne cechy wspomnianej muzyki, to i tak z perspektywy czasu wciąż zasługuje na uwagę. W tych dźwiękach jest po prostu klimat. Co więcej, w Poslce tak już się nie nagrywa i tak już się nie gra. A jeśli nawet, to rzadko kiedy takie nagrania docierają do naszych uszu. To nie jest płyta, bez której dziś trudno byłoby wyobrazić sobie dorobek rodzimego klimatycznego grania, ale dzięki temu albumowi muzycy Raincarnation z pewnością zasłużyli, by jednym tchem wymienić ich u boku Sirrah, Asgaard, Cold Passion, Nightly Gale, Themgoroth czy Sacriversum. Posłuchajcie ich jedynej płyty. Jeśli Wam się spodoba, fizyczne kopie "At The Bottomless Lake" znajdziecie w antykwariatach i na aukcjach internetowych. Czasem sam je widuje.


Okładka płyty "At The Bottomless Lake"

środa, 21 listopada 2012

Zanim nadejdzie zima

Niemal od zawsze pory roku wyznaczały rytm życia człowieka, tym samym wpływając na jego stany emocjonalne. A te zaś bardzo często przekładały się na wszelkiego rodzaju twórczość, w tym także komponowanie muzyki. Dlatego swego czasu z czystej ciekawości poszukiwałem nagrań, w których znalazłbym w choćby najmniejszym stopniu coś na wzór "Czterech pór roku" Vivaldiego. I zazwyczaj znajdywałem. A jako że wielkim krokami zbliża się zima, przypomniałem sobie o Ice Ages, solowym projekcie Protectora z Summonig.

Fot. Arch. zespołu
Pod tym szyldem Richard Lederer nagrał do tej pory trzy płyty, a każda z nich to zimno w najczystszej dźwiękowej postaci. Można odnieść wrażenie, że ta muzyka to lodowy oddech, który zamraża wszystko, z czym tylko się zetknie. To zaś austriacki muzyk uzyskał dzięki syntezatorom i efektom nałożonym na partie wokalne, co razem udanie przełożyło się na niebanalną syntezę melodii spod znaku darkwave'u, industrialu i elektro. Te dźwięki budują niezwykły nastrój, szczególnie za sprawą wolniejszych i zarazem bardzo przestrzenne brzmiących nagrań, które, co ciekawe, momentami nie bez przyczyny mogą kojarzyć się z wspomnianym wcześniej Summoning. Choć oczywiście muzyka Ice Ages ma również drugie, zgoła odmienne i zdecydowanie szybsze, agresywniejsze oblicze, w którym wykorzystane bity to po prostu EBM. 

Druga płyta Ice Ages. Na okładce obraz Zdzisława Beksińskiego
Trzy wydawnictwa to nie dużo jak na osiemnaście lat działalności, ale należy pamiętać, że Ice Ages od zawsze było jednym z wielu projektów, w które angażował się Protector. Z drugiej jednak strony to właśnie wyczekiwanie na odpowiedni moment i brak pośpiechu zaowocowały taką a nie inną zawartością kolejno wydanych "Strike The Ground", "Killing Emptiness" oraz "Buried Silence". Na każdym z tych albumów słychać niepokorność muzyka i obraną przez niego opozycję w stosunku do powszechnie panujących trendów. Ale jest coś jeszcze. W tym wszystkim nie bez znaczenia pozostają teksty dotyczące bezradności człowieka, osamotnienia, wewnętrznej pustki i wszelkich negatywnych emocji, które czasem ktoś musi wyrazić za nas. To sprawia, że podczas słuchania tej muzyki do naszych uszu dociera coś więcej niż tylko zimne brzmienie syntezatorów. Posłuchajcie sami. A jeśli te dźwięki Was zaciekawią, zajrzyjcie do działu MP3, których warto posłuchać, w którego archiwach znajdziecie jedno udostępnione nagranie.

niedziela, 18 listopada 2012

Po pierwsze oryginalność

Zawsze gdy na nasze spotkanie zabierałem jedyną płytę pozostałą po bielskim Psychotropic Transcedental, w mniej bądź bardziej bezpośredni sposób wylewałem gorzkie żale, rozwodząc się nad wielkim i zarazem niewykorzystanym potencjałem, jaki w tkwił w tym nieodżałowanym zespole. Podejrzewam, że wciąż będę tak czynił, ale z tą różnicą, że narkotyczny porno metal, jak przewrotnie nazwali swoją muzykę członkowie popularnych Psychotropów, powrócił. W jaki sposób? Za sprawą grupy Uipolar Manic-Depressive Psychosis. 

Fot. Arch. zespołu
Pod tą rozbudowaną nazwą kryje się bardzo eklektyczna muzyka, za którą odpowiadają osobowości znane z wspomnianego Psychotropic Transcendetnal oraz również nieistniejącego już, a także uznanego, Blind Smile. Ów eklektyzm to efekt poszukiwań gdzieś pomiędzy post metalem, muzyką progresywną, a matematycznie kontrolowanym dźwiękowym chaosem. Choć tak naprawdę trudno jest w kilku słowach zamknąć to, co znalazło się na płycie "Psychodelicus Decibeli". W tym niewątpliwie tkwi największa zaleta tych dźwięków, objawiająca się po prostu tym, co zwykliśmy rozumieć pod pojęciem oryginalności.



Nie bez znaczenia w przypadku muzyki Uipolar Manic-Depressive Psychosis jest obecność dwóch basistów. Oczywiście, zabieg sam sobie nie jest niczym nadzwyczajnym, ale doświadczony muzyk, bądź sprawny realizator, doskonale będzie wiedział, jak zrobić z tego użytek. Jednak bas to zaledwie jeden z elementów tej muzycznej łamigłówki. Wymienić należy również bardzo zróżnicowane partie wokalne Kvassa, który potrafi zarówno zaśpiewać czystym głosem, jak i wykrzyczeć z siebie wszystko w wysokich lub niskich rejestrach. Całość zaś uzupełnia jedyna w zespole gitara, momentami zupełnie zmarginalizowana, by po chwili bardzo wyraźnie dać o sobie znać.



Wydawniczy debiut Uipolar Manic-Depressive Psychosis to chaos, spontaniczność, nieokrzesanie, dzikość przeplatające się z melodią i nastrojem przypominającym chwilami psychotropowe opary kadzideł poszerzające wyobraźnie nie tylko kompozytorską wyobraźnię. Całej płyty możecie posłuchać pod tym adresm. Zaś w przypadku chęci pobrania jednego z udostępnionych utworów zajrzyjcie do działu MP3, których warto posłuchać.

środa, 14 listopada 2012

Polska płyta Antimatter

23 listopada nakładem niemieckiej Prophecy Productions ukaże się "Fear of a Unique Identity", piąty studyjny album Antimatter. Zanim jednak będziemy mogli posłuchać tego, co przez pięć lat komponował Mick Moss, pozostaje nam cierpliwie zaczekać. Na szczęście nie musi to być oczekiwanie z założonymi rękami. W tym czasie możemy sięgnąć po niezwykłą płytę koncertową z zapisem tego, co wydarzyło się podczas jednego z polskich występów Micka Mossa.

Fot. Arch. zespołu
Antimatter Live Band był specjalnym projektem, który powstał na okoliczność czterech koncertów, jakie  Mick Moss w towarzystwie Lisy Cuthbert zagrał w naszym kraju jesienią ubiegłego roku. Do wspomnianej pary dołączyło pięcioro polskich muzyków, dzięki którym możliwe stało się zagranie na żywo niektórych utworów. Przede wszystkim tych z płyty "Leaving Eden", gdzie gitara elektryczna zdominowała zazwyczaj wykorzystywany przez Micka jej akustyczny odpowiednik. Tak zaimprowizowany zespół wystąpił w Piekarach Śląskich, Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Koncert w tym ostatnim mieście został zarejestrowany i w tym roku doczekał się wydania na płycie kompaktowej.

Okładka płyty Antimatter Live Band
To trzeci koncertowy album Antimatter, ale w przeciwieństwie do dwóch pozostałych ma raczej fanowski charakter. Oczywiście bez zgody Micka Mossa płyta nie mogłaby się ukazać, choć jak dotąd próżno szukać jej w oficjalnej dyskografii Antymaterii. Nie zmienia to jednak faktu, że to wydawnictwo pozostaje piękną pamiątką dla każdego, kto był na którymś z czterech wspomnianych koncertów. A nawet jeśli nie miał takiej sposobności, przy jednoczesnej sympatii dla dokonań Micka Mossa, to sięgając po tę płytę, w żadnej mierze nie będzie rozczarowany. "Planetary Confinement Is The Suffering We Chose by Leaving Eden" w pełni oddaje to, co można było zobaczyć i usłyszeć na każdym z trzynastu dotychczasowych koncertów Antimatter w Polsce. A nawet więcej, gdyż wcześniej Mick śpiewał i grał wyłącznie na gitarze akustycznej, której od czasu do czasu towarzyszyły skrzypce, mandolina lub druga gitara. 

Mick Moss podczas koncertu w Poznaniu w 2008 r.  /  Fot. Kamil Mrozkowiak
Płyta Antimatter Live Band to profesjonalnie wydane i nagrane wydawnictwo, które ukazało się z inicjatywy poznańskiej agencji Gothart Music organizującej dotychczasowe koncerty Antimatter w naszym kraju. W tradycyjnych sklepach płytowych nie znajdziecie tego albumu, ale bez większych problemów powinniście dotrzeć do niego za pośrednictwem ich internetowych odpowiedników. Warto, i to tym bardziej, że taka płyta raczej już się nie ukaże. Wszak jaki byłby sens drugiego wydawnictwa, dzięki któremu moglibyśmy posłuchać m.in. zagranych na żywo wszystkich utworów z "Planetary Confinement"? Poniżej znajdziecie fragment koncertu z poznańskiego klubu Johnny Rocker, podczas którego zarejestrowano ten album.

niedziela, 11 listopada 2012

Stąd do wieczności

Nieco ponad cztery lata temu, 20 października 2008 r., miałem okazję pracować przy koncercie Anathemy, której muzycy tego wieczoru zagrali w warszawskiej Proximie. Zanim jednak wyszli na scenę, upłynęło dużo czasu. Sam występ rozpoczął się z niemal trzygodzinnym opóźnieniem spowodowanym zbyt późnym dotarciem zespołu do klubu. Gdy krążyłem po sali, oczekując na Brytyjczyków, ktoś zapytał mnie, czy mówię po angielsku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że był to Duncan Patterson, były basista Anathemy, który przyjechał z Krakowa, by spotkać się z kolegami. Poinformowałem go o opóźnieniu, a następnie zapytałem, czy w międzyczasie zgodziłby się na krótką rozmowę. Po chwili usiedliśmy przy jednym ze stolików. Na pamiątkę tego spotkania muzyk podpisał się na książeczce dołączonej do płyty "Eternity", jaką to akurat tego wieczoru miałem przy sobie. Od tamtej pory zawsze, gdy słucham tego albumu, wspominam tę sytuację oraz rozmowę dotycząca m.in. tego właśnie wydawnictwa. Zaś teraz wspomnienia są tym żywsze, że dokładnie dziś mija 16. rocznica ukazania się wspomnianego "Eternity".

Okładka dvd "A vision of a dying embrace" zarejestrowanym w Krakowie w 1996 r.
To była niezwykle ważna płyta. Wówczas muzycy postanowili odejść od doom metalowej stylistyki i zmienić w swojej muzyce bardzo dużo, jeśli nie niemal wszystko. To zaś wymagało wiele odwagi i determinacji, i to tym bardziej, że każde z wcześniejszych wydawnictw Anathemy już wówczas uznawane było za niezwykle ważne dla gatunku, a dziś przecież wszystkie są niemalże otoczone kultem przez sympatyków muzycznej zagłady. Co więcej, "Eternity" nie powstawało łatwo i tak naprawdę rodziło się w bólach. Tego nie słychać, ale trudy pracy tyczyły się nie tylko samej muzyki, ale i partii wokalnych.

Okładka płyty "Eternity"
Vincent Cavanagh bardzo udanie zastąpił Darrena White'a podczas nagrywania płyty "The Silent Enigma". Jednak po wydaniu albumu i serii koncertów zaczął wątpić, czy będzie w stanie zaśpiewać czystym głosem. Wcześniejsza muzyka Brytyjczyków zawsze szła w parze z growlem. Teraz miało być inaczej. Vincet uwierzył w swoje możliwości dopiero po intensywnych lekcjach śpiewu, czego efekty słychać do dziś. A muzyka? Ta była przede wszystkim efektem starcia dwóch kompozytorskich osobowości, czyli Duncana Pattersona i Danny'ego Cavanagha. Obaj napisali całą płytą oraz wszystkie bardzo refleksyjne teksty. Czasem tworzyli razem, czasem oddzielnie, w efekcie dochodząc do niełatwego kompromisu. To dzięki nim poznaliśmy zupełnie nowe oblicze Anathemy. Była to muzyka przepełniona melancholią, melodią i pełnymi ekspresji partiami wokalnymi, której najbliższej pozostawało do nastrojowej odmiany rocka. Ciekawe jest jednak to, że w wielu miejscach wciąż mogliśmy usłyszeć echa doomowej przeszłości Brytyjczyków. Wiąże się to przede wszystkim cięższymi i wolniejszymi partiami gitar, jak chociażby w "Suicide Veil", "Radiance", czy "Eternity part III". Ta płyta to także przykład na to, jak udane opracowanie cudzej kompozycji może żyć własnym życiem i być niemal utożsamiane z tymi, którzy nagrali je na nowo. "Etenity" promował teledysk powstały na kompozycji "Hope", pierwotnie napisanej przez Roya Harpera i Davida Gilmoura. Obraz najdziecie poniżej.


Czas biegnie bardzo szybko i trudno uwierzyć, że dziś przypada już 16. rocznica ukazania się tej niezwykłej płyty. Wszak takim czy innym muzykom rzadko udaje się połączenie przeszłości z wyznaczonym sobie nowym kierunkiem rozwoju. I to właśnie dzięki temu po "Etenity", czy nawet późniejsze, jeszcze bardziej rockowe, "Alternative 4", sięgają nie tylko sympatycy starszych dokonań Brytyjczyków, ale również  ci, którzy bardziej cenią sobie współczesne oblicze zespołu. Szkoda tylko, że na koncertach muzycy Anathemy coraz rzadziej sięgają po jakiekolwiek nagranie z "wiecznego" repertuaru. Cóż, może podczas kolejnej wizyty w naszym kraju. Do tego czasu zawsze przecież możemy sięgnąć po płytę.

czwartek, 8 listopada 2012

Najzimniejszy koncert tej jesieni

Mimo że w naszym kraju nie brakuje sympatyków zimnej fali, to koncertów, na które mogliby się udać, wciąż jest niezwykle mało. Dlatego tym bardziej cieszy każda niezależna inicjatywa mająca na celu zmienić ten stan rzeczy. Tą najbliższą będzie Cold Wave Night, które odbędzie się 16 listopada w warszawskim klubie Radio Luksemburg.  


Tego wieczoru zagrają Hatestory, Cabaret Grey oraz Już Nie Żyjesz. Pierwsza z tych tych grup to warszawski projekt byłych muzyków nieodżałowanej Evy i dobrze znanego, niestety również już nieistniejącego, Miquel And The Living Dead, którzy niedawno wreszcie doczekali się debiutanckiej płyty. Z kolei legnicki Cabaret Grey to jedno z najciekawszych ostatnimi czasy rodzimych odkryć zimnej, post punkowej fali. Zaś pod nazwą Już Nie Żyjesz kryje się stosunkowo mało znana jeszcze, również muzycznie zimna, inicjatywa łódzkich muzyków, którzy rok temu debiutowali singlem "Ty". Początek o godz. 20. Wstęp 15 zł. Po koncercie rozpocznie się impreza z szeroko rozumianą zimną muzyką.


poniedziałek, 5 listopada 2012

Szymon Czech nie żyje

Jeśli uważnie przeglądaliście książeczki dołączone do ponad pięćdziesięciu płyt rodzimych rockowych i metalowych wykonawców, mogliście natrafić tam na imię i nazwisko Szymona Czecha. Był muzykiem i inżynierem dźwięku związanym ze Studiem Selani, a następnie Studiem X, ważnymi miejscami na muzycznej mapie Polski. Zmarł po ponad rocznej walce z chorobą nowotworową.

Szymon Czech  /  Fot. Facebook
To on sprawił, że wydawnictwa Riverside, Blindead, Vasanii, Yattering, Tower, Antigamy, Rootwater, Sceptic i wielu innych zespołów brzmiały tak dobrze. Nagrywał, miksował, podejmował się masteringu i komponował. Jako muzyk dał się poznać m.in. w grupach Third Degree i Nyia. Cierpiał na złośliwy nowotwór mózgu. Po operacji jego stan polepszył się, ale po pewnym czasie choroba wróciła. Odszedł zdecydowanie za szybko. Wspomnijcie go czasem, słuchając płyt, przy powstawaniu których pracował.

niedziela, 4 listopada 2012

Thesis w Melodiach Mgieł Nocnych

O muzyce można pisać i mówić bez końca. Wszak łatwo przychodzi nam oceniać innych, zwłaszcza gdy nie patrzymy im prosto w oczy. Jednak znacznie lepiej jest bronić swoje spostrzeżenia, przede wszystkim te krytyczne, w bezpośredniej rozmowie. Dlatego z tym większą przyjemnością zapraszam Was na nasze najbliższe spotkanie. Moimi gośćmi będą muzycy warszawskiego Thesis. 

Fot. Cruel Pixel
Nie będzie to ich pierwsza wizyta w Melodiach. Rozmawiałem z nimi w Waszej obecności dokładnie trzy lata temu. Od tamtej pory Thesis zmieniło się wręcz nie do poznania,  w znacznej mierze również za sprawą dopiero co wydanej epki "Fates", która pozostanie jednym z tematów rozmowy, jaką przeprowadzę z Jankiem Rajkow-Krzywickim i Pawłem Stanikowskim, odpowiednio gitarzystą i perkusistą Thesis. Co więcej, muzycy zapowiedzieli, że wręczą kilkorgu z Was płyty oraz zaproszenia na koncert w warszawskim klubie Mechanik, który odbędzie się 10 listopada. Do usłyszenia w poniedziałek o północy.

czwartek, 1 listopada 2012

Poruszony śmiercią Polaka

Wyobraźcie sobie młodego brytyjskiego muzyka uznanej zagranicznej grupy, który przez przypadek poznaje sędziwego już emigranta z Polski i zaprzyjaźnia się z nim. Mieszkają obok siebie. Od czasu do czasu Brytyjczyk odwiedza nowo poznanego sąsiada.  Ta znajomość nie trwa jednak zbyt długo. Polak umiera. To wbrew pozorom nie jest fikcja, lecz historia, która wydarzyła się naprawdę. Brytyjskim muzykiem był Simon Hinkler, gitarzysta The Mission, a Polakiem nasz rodak, o którym wiadomo tylko, że miał na imię Tadeusz.

The Mission w 1986 r., Simon Hinkler drugi z lewej  /  Fot. Arch. zespołu
W 1988 r. muzycy The Mission nagrywali płytę "Children". To podczas sesji nagraniowej tego wydawnictwa Simon Hinkler poznał Tadeusza. Przez krótki okres znajomości zdążył polubić Polaka i jego śmierć poruszyła go tak bardzo, że skomponował przejmujący, instrumentalny utwór zatytułowany po prostu "Tadeusz 1912-1988". Co prawda nagranie nie znalazło się na płycie, ale ostatecznie lider The Mission Wayne Hussey, i zarazem były muzyk The Sisters of Mercy, zgodził się, by trafiło na stronę B jednego z singli promujących "Children". W 2007 r. kompozycja została dołączona do reedycji albumu. Poniżej znajdziecie muzyczne wspomnienie anonimowego Polaka okraszone amatorskim wideo skompilowanym przez jednego z fanów zespołu, który nota bene chyba nie znał historii tych dźwięków. Wszak obraz nijak ma się to nut.