czwartek, 29 marca 2012

Zapowiedź polskiej biografii Paradise Lost

Raj Utracony to bezsprzecznie jeden z najważniejszych zespołów w historii klimatycznego grania, tak charakterystycznego dla lat 90., i zarazem grupa, której muzycy swoimi dokonaniami jak mało kto podzielili oddanych sympatyków. Jedni wielbią ich za nieustanne poszukiwanie nowych rozwiązań i wynikającą z tego częstą zmianę stylistyki, inni zaś potępiają za eksperymenty i drastyczne odcięcie się od przeszłości, dzięki to której wciąż przecież cieszą się tak dużym szacunkiem wśród starszych fanów. Ja z kolei w czasie naszych spotkań nigdy nie ukrywałem, że wydawnictwa Paradise Lost, które ukazały się po "Draconian Times", nie są mi już tak bliskie jak te wcześniejsze. Wynika to nie tyle ze zmiany muzyki samej w sobie, ale z nieodnalezienia wiarygodności, którą w tych dźwiękach wyczuwałem wcześniej. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze interesowałem się późniejszymi poczynaniami Anglików i chętnie chodziłem na ich koncerty. A wspominam o tym wszystkim dlatego, że w czerwcu ukaże się książka, która powinna pogodzić zarówno ortodoksyjnych fanów Paradise Lost, do których najwyraźniej ja również się zaliczam, jak i tych, którzy poznali zespół dopiero po jego stylistycznej transformacji. Będzie to "Raj dla cyników", biografia napisana przez Małgorzatę Gołębiewską.    

Paradise Lost 1989 r.  /  Fot. Porl A. Madlock
Na przestrzeni lat wspomniana dama dała się poznać jako osoba wiedząca, o czym pisze. Jej liczne publikacje, których współczesny już solidny warsztat przychodził w miarę upływu czasu, można było śledzić m.in. w serwisach Strefa Klimatyczna i Rockmetal.pl oraz na łamach tradycyjnie wydawanego periodyku Pure Metal. Wielokrotnie pisała również o Paradise Lost, wykazując się przy tym bardzo dobrą znajomością tematu, która to też tego lata zaowocuje profesjonalnie wydaną książką. Wiadomo już, że "Raj dla cyników" ukaże się w twardej oprawie, a na ok. 400-500 stronach znajdziemy historię zespołu, sięgającą jego początków, a kończącą się na nadchodzącej płycie "Tragic Idol". Autorka zapowiedziała również, że w tekście nie zabraknie licznych ciekawostek, także z jej prywatnych źródeł, oraz kolorowych zdjęć.


By móc ocenić, czy ta pozycja okaże się warta naszego czasu i pieniędzy, będziemy musieli zaczekać jeszcze kilka miesięcy. Jednak obecnie wszystko wskazuje na to, że  "Czas cyników" będzie pierwszą polską tak dużą i zarazem wnikliwą publikacją na temat Paradise Lost. Co prawda, z dziennikarskiego obowiązku należało by wymienić również wydaną w ubiegłym roku książkę "Ikona" Tomasza Jelenieweskiego, jednak tą trudno określić mianem biografii. Jest to raczej zbiór podstawowych informacji na temat grupy okraszony komentarzami do każdej z płyt, cytatami i szczegółową dyskografią zespołu. To pozycja z pewnością dobra dla osób dopiero poznających Paradise Lost, ale niestety nie taka, jaką można by określić czymś ponadto.

Jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej na temat książki Małgorzaty Gołębiewskiej, zajrzyjcie na paradiselostbiografia.pl, gdzie znajdziecie m.in. opublikowane już fragmenty "Czasu cyników". A z kolei poniżej wspomnienie z katowickiego koncertu Anglików, który odbył się 24 kwietnia 1992 r. w ramach siódmej edycji festiwalu Metalmania.

P.S.

Książkę przeczytałem w styczniu 2013 r. Wnioski znajdziecie tutaj.

poniedziałek, 26 marca 2012

Nieustający progres

Rock progresywny niemal od zawsze miał w Polsce wielu zagorzałych sympatyków i mimo upływu lat wciąż cieszy się bardzo dużą popularnością. Co więcej, rodzimi fani gatunku mogą sięgać nie tylko po płyty zagranicznych klasyków, ale i bardzo bogaty dorobek polskich wykonawców. W latach 90. były to przede wszystkim dwa zespoły - Collage i Abraxas. Choć oczywiście nie można zapominać o szlakach przecieranych wcześniej przez SBB. Obecnie zaś największe artystyczne i komercyjne sukcesy wydają się święcić muzycy Riverside, ale wbrew pozorom nie tylko oni zasługują na uwagę. Do grona ciekawszych współczesnych przedstawicieli polskiego rocka progresywnego z całą pewnością należałoby zaliczyć m.in. Hipgnosis, Strawberry Fields, Sattelite, Dianoya, Inducti i wiele innych, w tym tę oto szczecińską grupę Lebowski.     

Fot. Arch. zespołu
Muzycy są znani szerszej publiczności stosunkowo od niedawna, gdyż debiutowali w 2010 r. za sprawą płyty "Cinematic". Jak sami napisali o tym wydawnictwie, to ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu. Wszystko za sprawą instrumentalnej muzyki przeplatanej fragmentami dialogów z klasyków polskiego i zagranicznego kina. Co prawda, zabieg sam w sobie nie należy do przesadnie oryginalnych, ale trzeba przyznać, że przyniósł zamierzony efekt. Oczywiście nie jest to największy walor płyty. Tym naturalnie pozostaje muzyka.


Zaś co się tyczy zawartości "Cinematic" samej w sobie, to po prostu szeroko rozumiany rock progresywny, ale na szczęście taki, który jest w stanie dotrzeć nie tylko do hermetycznego grona wielbicieli szybkiego i połamanego grania, lecz również do tych, którzy na co dzień nie sięgają po dźwięki klasyfikowane w taki sposób. Dużo tu przestrzeni, spokoju, melodii, nawet gitarowej melancholii, i tego wszystkiego, co sprawia, że debiut Lebowskiego to najzwyczajniej w świecie ciekawa alternatywa. Po te płytę może sięgnąć każdy sympatyk muzyki rockowej w jej najszerszym rozumieniu. A to dlatego, że ten album nie narzuca się. Zawarte na nim dźwięki nie są inwazyjne. One po prostu płyną. Słucha się ich bardzo przyjemnie, ale w żadnym razie nie można tu mówić o pustej estetyce pozbawionej wnętrza. Słowem, instrumentalne, bardzo obrazowe, gitarowe granie. Zatem muzycy Lebowskiego mają rację. To faktycznie ścieżka dźwiękowa do filmu, który nigdy nie powstał.

czwartek, 22 marca 2012

Przyjaciółki wesołego diabła

Wydawniczy powrót Neolithic, za sprawą zbliżajacej się premiery drugiego wznowienia epki "Neolithic", sprawił, że przypomniałem sobie nie tylko o archiwalnych nagraniach tegoż zespołu, ale i o projektach, w których swego czasu dość aktywnie działali muzycy tej nieistniejącej już grupy. Jednym z nich był warszawski Kayzen, który niewątpliwie wyróżniał się na tle podobnych inicjatyw, zwłaszcza zestawieniem personalnym.

Kayzen w 2004 r. / Fot. Arch. zespołu
To był zawsze kobiecy zespół. W jego szeregach w rożnym odstępie czasu pojawiło się co prawda dwóch muzyków, w tym Kay ze wspomnianego Neolithic, ale to panie decydowały o najważniejszych rzeczach i to one miały najwięcej do powiedzenia, o czym przekonali się sympatycy nie tylko warszawskiej sceny, gdyż wbrew pozorom muzyka Kayzen dotarła do bardzo wielu osób, zresztą nie tylko w Polsce.

Fot. Arch. zespołu 
Zespół działał w latach 2000-2005, a w jego szeregach można było zobaczyć m.in. Martę Meger, wokalistkę Enter Chaos i Immemorial, Annę Turwoń, grającą swego czasu na klawiszach w Sacriversum oraz Hiarę, współzałożycielkę Kayzen, znaną również z nieświętego Xantotol. Po grupie pozostały wydane własnym sumptem dwa single i materiał demo, w sumie sześć studyjnych nagrań. Wydawnictwa nieco różniły się od siebie stylistycznie, ale na każdym z nich wyraźnie było słychać, że jest to Kayzen. I tak w tej muzyce znajdziemy zarówno szeroko rozumiany gotyk z odrobiną erotyzmu, jak i dźwięki, którym wcale nie tak daleko do dokonań m.in. Arch Enemy.  

Fot. Arch. zespołu
Takiego zespołu nigdy wcześniej w Warszawie nie było i jak dotąd podobnego nie widać, a tym bardziej nie słychać. Miałem przyjemność bywać na jego koncertach jeszcze jako stosunkowo młody człowiek i nie ukrywam, że z sentymentem wspominam to, co działo się wówczas na niezależnej scenie stolicy. Mimo że wydawnictwa Kayzen są już praktycznie nieosiągalne, to od czasu do czasu na jednym z popularnych serwisów aukcyjnych można znaleźć ostatni singiel zespołu "Irremediable", który trzy lata po pierwotnym wydaniu, już po zakończeniu działalności, muzycy poszerzyli o opublikowane wcześniej wszystkie pozostałe studyjne nagrania. Dwa z nich znajdziecie w dziale MP3, których warto posłuchać. Coś więcej, niż tylko muzyczna ciekawostka.

poniedziałek, 19 marca 2012

Substancja psychoaktywna

W minionym tygodniu w radiowej przegródce znalazłem kopertę zaadresowaną moim imieniem i nazwiskiem, a w niej płytę, dzięki której raz jeszcze przekonałem się, że poszukiwanie tego, co lubi się najbardziej, nie tylko w ulubionych gatunkach, w swoich efektach czasem potrafi okazać się wręcz bezcenne. I nie chodzi tu bynajmniej o puste wypatrywanie czegoś nowego dla przelotnej mody, bądź czynności w samej w sobie, a o ocknięcie się, gdy usłyszymy to "coś" w muzyce, jaka w danej chwili dobiega do naszych uszu. Ja usłyszałem to kilkakrotnie, a teraz miałem to szczęście raz jeszcze. Tym razem za sprawą drugiej płyty warszawskiego Fuka Lata.
  
Fot. Arch. zespołu
To duet tworzony przez osoby komponujące pod pseudonimami LeeDVD oraz Mito Day, zaś dopiero co wydana płyta "Saturn Melancholia" to ich drugi album. O ile debiutanckie wydawnictwo "Other Sides" z ubiegłego roku pozostało w sferze eksperymentów i mogło przemówić raczej do wąskiej grupy sympatyków elektronicznej awangardy, o tyle nowy album z całą pewnością zmienił wszystko i dzięki niemu o Fuka Lacie powinno zrobić się naprawdę głośno nie tylko na rodzimej scenie niezależnej, ale i przy dobrej promocji również poza granicami Polski.

Fot. Arch. zespołu 
"Saturn Melancholia" to niezwykle oniryczne, nastrojowe i wręcz psychoaktywne dźwięki. Najprościej byłoby powiedzieć, że to elektronika, gdyż jak najbardziej jest to prawda. Jednak tym klimatycznym melodiom daleko zarówno do sceny spod znaku dark independent jak i typowej muzyki klubowej. Ta muzyka leży gdzieś po środku, a najistotniejsze i zarazem najciekawsze jest w niej po prostu to, że tworzy niezwykłą atmosferę. To stan świadomości, w którym chłonie się kolory, światło jest rozmyte, a wszystko dzieje się o wiele wolniej. Słowem, zupełnie inny wymiar rzeczywistości. Nie bez znaczenia jest również niezwykle uwodzicielski głos LeeDVD, który dzięki licznym efektom płynie wraz z dźwiękami i dociera nawet do najgłębszych zakamarków naszego umysłu. Ta muzyka długo jeszcze zostaje w głowie po wyłączeniu płyty.

Fot. Arch. zespołu  
Fuka Lata to dowód na to, że wbrew pozorom rodzima alternatywa ma się całkiem dobrze. Zapomnijcie o tym, czym atakują Was największe muzyczne media i na własną rękę rozejrzyjcie się po rodzimej scenie niezależnej. Naprawdę warto.

czwartek, 15 marca 2012

Zaproszenie na festiwal Warszawa Brzmi Ciężko

W najbliższą niedzielę w stołecznym klubie Proxima już po raz trzeci odbędzie się festiwal prezentujący dorobek warszawskiej sceny rockowej i metalowej. Podczas naszego minionego spotkania zapowiedziałem, że na krótko przed tym wydarzeniem będę miał przyjemność wręczyć komuś z Was ostatnie zaproszenie na rzeczony koncert. I tak też teraz zamierzam uczynić. 


By znaleźć się na liście gości, wystarczy odpowiedzieć na poniższe pytanie.

Jaki zespół zaprezentował się jako ostatni podczas pierwszej edycji festiwalu Warszawa Brzmi Ciężko?

Odpowiedzi kierujcie na adres melodie@radiokampus.waw.pl. Termin nadsyłania listów upływa w sobotę o północy. Zwycięzca otrzyma ode mnie wiadomość w niedzielny poranek.

Prawidłowa odpowiedź to Antigama.

Zaproszenie wylosował Krzysztof z Warszawy.

18 marca w Proximie zagrają Votum, Letters From Silence, Obscure Sphinx, Leash Eye, Cowder, Plan, Venflon, Vagitarians oraz Deyacoda. Otwarcie bram o godzinie 15. Ceny biletów wynoszą 25 zł w przedsprzedaży i 30 zł w dniu koncertu. Do zobaczenia.

wtorek, 13 marca 2012

Wydawniczy powrót Neolithic

O powstałym w Mławie jednym z najciekawszych rodzimych przedstawicieli doom metalu wszelki słuch zaginął po wydaniu w 2003 r. epki "Team 666", którą wówczas dołączono do nieistniejącego już magazynu "Thrash'Em All". Kilka lat później byli muzycy Neolithic przypomnieli o sobie już jako Black River, nagrywając dwie regularne płyty. Wówczas w szeregach zespołu był m.in. wokalista Rootwater Maciej Taff, który co ciekawe jeszcze w 1997 r., czyli za czasów istnienia Neolithic, brał udział w nagraniu epki "Neolithic". Materiał pierwotnie ukazał się jedynie na kasecie magnetofonowej. Był co prawda wznawiany na kompakcie sześć lat później jako dodatkowy krążek dołączony do płyty "My Beautiful Enemy", ale teraz zostanie wydany raz jeszcze. 

Okładka epki "Neolithic" z 1997 r.
To wydawnictwo było definitywnym odejściem od doom metalowej stylistyki charakteryzującej demo "The Personal Fragment of Life oraz płytę "For Destroy The Lament". Melodyjne i posępne utwory zastąpiły znacznie żwawsze rockowe nagrania, które śmiało można by momentami uznać za piosenki. To właśnie wtedy pojawił się zalążek tego, co przyniosły później dwie płyty Black River. Teraz zaś, 15 lat od pierwszego wydania epki "Neolithic", materiał ukaże się ponownie, ale z zupełnie innym brzmieniem i nową szatą graficzną. Wszystkie utwory zostały zmiksowane raz jeszcze. Wznowienie ukaże się 2 kwietnia nakładem Mystic Production. 

Okładka wznowienia
Wrodzony sceptycyzm podpowiada, że to czysto marketingowy zabieg, bo przecież ekpa "Neolithic" była już wznawiana na kompakcie. I pewnie tak w jakiejś mierze jest, skoro Black River cieszyło się bardzo dużym zainteresowaniem, a przecież wspomniane wydawnictwo i płyty tejże nieistniejącej już grupy korespondencyjnie pozostają ze sobą związane. By nie być jednak zupełnym malkontentem, wyrażę nadzieję, że dzięki tej reedycji ktoś z młodszych sympatyków gatunku zainteresuje się przeszłością Neolithic i zgłębi nieco zapomniane już wydawnicze początki zespołu. Poniżej znajdziecie nagranie "Every Sunday People" pochodzące z pierwszego wydania epki "Neolithic".

piątek, 9 marca 2012

Zdjęcia, które warto zobaczyć

Zrobienie dobrego zdjęcia podczas koncertu wbrew pozorom nie jest takie proste. Czas przebywania blisko sceny jest zazwyczaj ograniczony, miejsce trzeba niekiedy wypracować sobie łokciami, a i światło, od którego przecież tak wiele zależy, potrafi mocno utrudnić osiągniecie zadowalającego efektu. Ale jeśli już wszystko się uda, to później jest na co popatrzeć, a niekiedy pojedyncze fotografie żyją własnym życiem jeszcze długo po publikacji. Dlatego tym bardziej chciałbym zaprosić Was na I Warszawską Wystawę Fotografii Koncertowej.



Pomysłodawcami akcji są Kara Rokita, Paweł Wygoda i Wojtek Dobrogosjki, troje fotografów wykonujących zdjęcia m.in.dla magazynu Metal Hammer oraz serwisów rockmetal.pl i muzyka.pl. Wystawę będzie można zobaczyć 17 marca w stolicy w Tramwaju Warszawskim przy ul. Marszałkowskiej 107. Ekspozycja obejmie trzydzieści fotografii z koncertów m.in. Black Label Society, Apocalyptiki, Accept, Illusion, Therion, The Subways, Editors, Behemoth, Lost Soul, Grave Digger, Gregorian i wielu innych zespołów. Jeśli któreś ze zdjęć spodoba Wam się szczególnie, będziecie mogli je nabyć. Wstęp wolny.

wtorek, 6 marca 2012

Nowy wymiar czerni

Jeszcze nie tak dawno wielu znanych mi zakutych w skórę i żelazo ortodoksyjnych sympatyków szeroko rozumianego metalu, szczególnie jego czarnej odmiany, zawsze z pogardą wypowiadało się na temat młodzieży sięgającej po brytyjskie gitarowe granie. Uważali, że to muzyka dla mocno zniewieściałych nastolatków. I co się stało? Po latach nagle zostali gorliwymi orędownikami obecnie coraz popularniejszej syntezy black metalu, rzeczonego wyspiarskiego grania, czyli shoegaze'u, oraz post rocka. Zasłuchują się w dokonaniach m.in. Alcest, Soliness, Amosoeurs, Austere czy Les Discrets, któremu chciałbym dziś poświęcić kilka słów.

Fot. Prophecy Productions
Zespół założył w 2003 r. Fursy Teyssier, francuski ilustrator i twórca licznych animacji. Wówczas był muzykiem Phet i  Les Discrets miało być jednym z licznych, nie tylko muzycznych, pobocznych projektów, w które postanowił się zaangażować. Los jednak sprawił, że stało się inaczej i dziś możemy słuchać nie tylko dopiero co wydanej drugiej płyty zespołu "Ariettes Oubliées...", ale i wcześniejszych dokonań, takich jak długograjacy debiut "Septembre et Ses Dernières Pensées" oraz splity nagrane odpowiednio z Alcest i Arctic Plateau. Na wszystkich tych wydawnictwach słychać coś, co dla jednych będzie zupełnie nowym, przynajmniej w warstwie muzycznej, wymiarem black metalu, a dla drugich mroczną odmianą shoegaze'u i post rocka.

Fot. Arch. zespołu
To piękna, sentymentalna i romantyczna muzyka charakteryzująca się onirycznymi dźwiękami oraz melancholijnymi partiami wokalnymi. A gdzie w tym wszystkim miejsce na black metal? Ten w przypadku Les Discrets to przede wszystkim surowe i miejscami zimne brzmienie gitar, które doskonale komponuje się z łagodną, pozorną dzięki temu, sferą wszystkich kompozycji. To sprawia, że ta muzyka nie jest jednoznaczna, a co za tym idzie, lekka, łatwa i przyjemna. Nawet jeśli po wysłuchaniu fragmentu danego utworu dojdziecie do wniosku, że Les Discrets to wyłącznie delikatne melodie, po chwili elementy wspomnianej muzycznej czerni rozwieją Wasze wątpliwości. 

Fot. Andy Julia
Odmian syntezy black metalu i shoegaze'u jest wiele. W zależności od artystycznej potrzeby muzycy częściej sięgają po jeden lub drugi  ze wspomnianych gatunków, całość przy tym uzupełniając stosownymi partiami wokalnymi. Jednak niezależnie od bardziej rockowych tudzież czarnych preferencji w tej muzyce z pewnością  można znaleźć dla siebie coś nowego. Tak stało się w moim przypadku i Wam życzę tego samego. Poniżej znajdziecie ascetyczny obraz pełen treści, czyli teledysk promujący najnowszą płytę Les Discrets.

czwartek, 1 marca 2012

Wygraj płytę My Dying Bride

Dokładnie dziś przypada 16. rocznica pamiętnego koncertu My Dying Bride i Anathemy w krakowskim studiu Telewizji Polskiej. Oba te występy zostały zarejestrowane i pierwotnie ukazały się na taśmach VHS, a następnie wznowiono je na dvd. Wtedy muzycy obu grup byli u szczytu swoich ówczesnych możliwości. Już nigdy później nie nagrali płyt odpowiednio pokroju "Silent Enigma" czy "Angel And The Dark River", które dziś uchodzą za klasykę gatunku. Dlatego też właśnie 1 marca postanowiłem podzielić się z Wami jednym z dwóch posiadanych egzemplarzy pewnej płyty My Dying Bride. Nieco bardziej współczesny niż wspomniane wydawnictwa album "A Line of Deathless Kings" znajdzie się w rękach osoby, która poprawnie odpowie na poniższe pytanie.


Jaki muzyk grał zarówno w Anathemie jak i My Dying Bride?

Odpowiedzi kierujcie na adres melodie@radiokampus.waw.pl. Termin nadsyłania listów upływa w środę o północy.

Prawidłowe odpowiedzi są dwie. Martin Powell, który koncertował z Anathemą w latach 1998-2000 oraz Shaun Steels, który brał udział w nagraniu albumu "Alternative 4".

Płytę wylosowała Iwona z Warszawy.

Nagranie "Cry of Mankind" pochodzące z dvd "For Darkest Eyes", zarejestrowane podczas wspomnianego krakowskiego koncertu.