poniedziałek, 26 marca 2012

Nieustający progres

Rock progresywny niemal od zawsze miał w Polsce wielu zagorzałych sympatyków i mimo upływu lat wciąż cieszy się bardzo dużą popularnością. Co więcej, rodzimi fani gatunku mogą sięgać nie tylko po płyty zagranicznych klasyków, ale i bardzo bogaty dorobek polskich wykonawców. W latach 90. były to przede wszystkim dwa zespoły - Collage i Abraxas. Choć oczywiście nie można zapominać o szlakach przecieranych wcześniej przez SBB. Obecnie zaś największe artystyczne i komercyjne sukcesy wydają się święcić muzycy Riverside, ale wbrew pozorom nie tylko oni zasługują na uwagę. Do grona ciekawszych współczesnych przedstawicieli polskiego rocka progresywnego z całą pewnością należałoby zaliczyć m.in. Hipgnosis, Strawberry Fields, Sattelite, Dianoya, Inducti i wiele innych, w tym tę oto szczecińską grupę Lebowski.     

Fot. Arch. zespołu
Muzycy są znani szerszej publiczności stosunkowo od niedawna, gdyż debiutowali w 2010 r. za sprawą płyty "Cinematic". Jak sami napisali o tym wydawnictwie, to ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu. Wszystko za sprawą instrumentalnej muzyki przeplatanej fragmentami dialogów z klasyków polskiego i zagranicznego kina. Co prawda, zabieg sam w sobie nie należy do przesadnie oryginalnych, ale trzeba przyznać, że przyniósł zamierzony efekt. Oczywiście nie jest to największy walor płyty. Tym naturalnie pozostaje muzyka.


Zaś co się tyczy zawartości "Cinematic" samej w sobie, to po prostu szeroko rozumiany rock progresywny, ale na szczęście taki, który jest w stanie dotrzeć nie tylko do hermetycznego grona wielbicieli szybkiego i połamanego grania, lecz również do tych, którzy na co dzień nie sięgają po dźwięki klasyfikowane w taki sposób. Dużo tu przestrzeni, spokoju, melodii, nawet gitarowej melancholii, i tego wszystkiego, co sprawia, że debiut Lebowskiego to najzwyczajniej w świecie ciekawa alternatywa. Po te płytę może sięgnąć każdy sympatyk muzyki rockowej w jej najszerszym rozumieniu. A to dlatego, że ten album nie narzuca się. Zawarte na nim dźwięki nie są inwazyjne. One po prostu płyną. Słucha się ich bardzo przyjemnie, ale w żadnym razie nie można tu mówić o pustej estetyce pozbawionej wnętrza. Słowem, instrumentalne, bardzo obrazowe, gitarowe granie. Zatem muzycy Lebowskiego mają rację. To faktycznie ścieżka dźwiękowa do filmu, który nigdy nie powstał.

Brak komentarzy: