niedziela, 11 marca 2018

"To dzisiaj grała Sepultura?"

Często jeżdżę nocną komunikacją miejską. A to z radia, a to z koncertu. Średnio dwa do trzech razy w tygodniu. Widziałem już niejedno. Była niekwestionowana legenda rodzimej sceny, skacząca wokół wybitnie atrakcyjnej "mrocznej" dwudziestolatki niczym zaśliniony szczeniak, był kierowca, dodający gazu w okolicach starego miasta przy "The Sound of Perseverance" Death, było i dość niezwykłe zdarzenie w autobusie podczas powrotu z warszawskiego koncertu Sepultury. Zdarzenie, które przywraca mi mocno podupadłą wiarę w ludzi i jednocześnie pokazuje, co się dzieje, gdy trafia swój na swego.

Sepultura, Proxima, Warszawa, 03.03.2018  /  Fot. Kamil Mrozkowiak

Sobota, godz. 0:57, nocny autobus w drodze do centrum po minięciu klubu Proxima. Wsiada dwóch kanarów w obstawie ochroniarzy. Wyjmuję kartę, nie przerywając rozmowy z towarzyszącą mi osobą. Ostatecznie nikt nie podchodzi. Podnoszę więc wzrok i widzę kontrolera żądającego dokumentu tożsamości od jakiegoś gościa. Rozmawiają po angielsku. Przybysz zza granicy, wyraźnie zbity z tropu, tłumaczy, że chciał kupić bilet. To miało sens. Stał tuż obok automatu. Kanar całkiem przyzwoitą angielszczyzną zaczął tłumaczyć, że zamiar to za mało i kartonik trzeba było kupić przed zjawieniem się kontrolerów. Wyjmuje więc elektroniczny kajet i zaczyna spisywać gościa.


Podchodzę do kanara i mówię mu, by odpuścił facetowi. W końcu obok jest automat, wszyscy wracamy z koncertu, jest późno, zimno i w ogóle. Kanar, wyglądający z twarzy jak brodaty fan stonera, zmierzył mnie wzorkiem i zdecydowanym ruchem ręki kazał mi się odsunąć, życząc "miłego wieczoru". Autobus jedzie w kierunku centrum, a ja wraz z osobą towarzyszącą obserwuję bieg wydarzeń. Robi nam się żal gapowicza. Był przestraszony i pytał nawet, czy czeka go areszt. Wyraz twarzy faktycznie świadczył o zagubieniu. Czułem, że nic już nie można wskórać. Zatem z poczuciem empatii i zarazem porażki wracam do przerwanej rozmowy. Świadomie czy nie, mówimy tak, że nas słychać. Siłą rzeczy z naszych ust pada nazwa zespołu - Sepultura. Nagle brodaty kanar odwraca się.

Sepultura, Proxima, Warszawa, 03.03.2018  /  Fot. Kamil Mrozkowiak

- To dzisiaj grała Sepultura? - pyta. Mówimy, że tak. Gość spuścił wzrok, pokręcił głową, zaczął odkręcać wpisywanie danych gapowicza na ekranie elektronicznego kajetu i zdaje się, że rzucił też pod nosem popularnym słowem na "k". Zupełnie jakby zapomniał o terminie koncertu. Po chwili oddaje obcokrajowcowi dokument i pokazuje mu, jak ma kupić bilet w automacie. Okazało się, że gapowiczem był nomen omen Brazylijczyk.


Kanar popatrzył na mnie i spytał, co działo się na scenie. Mówię, że było dobrze. Rozmawiamy o Greenie. Rzucam, że minęło 20 lat od "Against", że Amerykanin nie miał lekko, zastępując Maxa Cavalerę itd. Kontroler potakuje, znając temat. Jadący na gapę Brazylijczyk rozumie, że mu się upiekło i zaczyna dziękować z wyraźną ulgą na twarzy. Odpowiedziałem mu, by nie dziękował kanarowi, tylko Sepulturze. Facet chciał jeszcze zagadać, próbując jakoś okazać wdzięczność. Ni stąd, ni zowąd pyta o Decapitated. Odparłem, że wycofano zarzuty i muzycy są już kraju. Sprawa zamknięta.

Sepultura, Proxima, Warszawa, 03.03.2018  /  Fot. Kamil Mrozkowiak
Autobus dojechał do centrum. Wysiadam wraz z osobą towarzyszącą. Mijając kontrolera, mówię mu, że ma mój szacunek. - Za co? - pyta. - Za to, że zrobiłeś coś, czego nie musiałeś – odpowiadam i kieruję się do metra.