wtorek, 15 stycznia 2013

Książka pełna cynizmu

W 2010 r. ukazała się "Ikona", jak szumnie głosił wydawca, "pierwsza polska biografia Paradise Lost". Ta licząca sobie nieco ponad sto stron książka, a w zasadzie książeczka, Tomasza Jeleniewskiego, podobnie jak napisana przez niego pozycja traktująca o Type O Negative, była zbyt rozbudowana na artykuł, a zdecydowanie za płytka na coś, co można by określić mianem prawdziwej biografii. Wydawnictwo najwyraźniej skrzywdziło autora, licząc na zwiększenie sprzedaży, a ten napisał coś, co miało sens, ale tylko w sytuacji, gdy ktoś o Paradise Lost nie wiedział zupełnie nic. W przeciwnym razie czytelnik zmarnował czas i pieniądze. Dlatego z dość dużymi nadziejami czekałem na ukazanie się "Raju dla cyników" Małgorzaty Gołębiewskiej. Ta książka miała być biografią w każdym tego słowa znaczeniu, nie tyle pod względem objętości, ale przede wszystkim treści. Zatem czy warto po nią sięgnąć? Po lekturze dochodzę do wniosku, że odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta.

Paradise Lost, sesja zdjęciowa do płyty "Lost Paradise"  /  Fot. Arch. zespołu
Niewątpliwą zaletą tej pozycji jest duże doświadczenie autorki w pisaniu o muzyce. Wszak jej nazwisko przewijało się w różnych pismach, zarówno tych drukowanych jak i ich internetowych odpowiednikach. Co więcej, Małgorzata Gołębiewska posiada dużą wiedzę na temat dokonań Brytyjczyków, co udowadniała już nie raz w publikacjach dotyczących ich twórczości. Imponująca okazała się również lista źródeł, z których miażdżącą większość stanowiły teksty z prasy drukowanej, głównie zagranicznej. To przede wszystkim tego brakowało mi w opracowaniu Tomasza Jeleniewskiego. Oparcie się na zasobach internetu nie może popłacać i bardzo szybko obnaża braki danej publikacji. Sięgnięcie zaś do archiwów słowa drukowanego w "Raju dla cyników", często już trudno dostępnych, zaowocowało zamieszczeniem w tekście wielu cennych informacji, anegdot, cytatów, komentarzy i istotnych punktów odniesienia skłaniających czytelnika do stawiania konkretnych pytań. To jedna z największych zalet tej książki, nie licząc wykorzystania prywatnych archiwów autorki, ukazujących ogrom wykonanej przez nią pracy. Nie bez znaczenia jest również krytyczne podejście rzeczonej damy do opisywanego tematu. Chwilami nie szczędziła miejsca na wyrażanie swoich wątpliwości dotyczących wybranych decyzji muzyków Raju Utraconego. Na szczęście stara się zachować w tym umiar i względny dystans. Jest jednak i druga strona medalu, która niestety chluby jej nie przynosi.

Okładka "Raju dla cyników"  /  Fot. paradiselost.pl
Nie wiem dlaczego tak się stało, ale autorka najwyraźniej nie podołała wszystkim wyzwaniom, którym musiała stawić czoła samodzielnie. Tekst nie został poddany profesjonalnej korekcie, co zaowocowało liczbą literówek, którą można by obdarować kilka potężnych tomów dowolnej encyklopedii. Ze wszystkich najbardziej w pamięci zapada "plama pierwszeństwa", która nota bene w tekście pojawia się aż dwukrotnie. Poprawienie wszystkich chochlików będzie nie lada wyzwaniem przed potencjalnym wznowieniem książki. Jest to jednak szczegół dotyczący spraw technicznych. Co zaś tyczy się tekstu samego w sobie, to niestety czasem Małgorzacie Gołębiewskiej nie udaje się uciec przed popadaniem w opisowy schemat nagrywanie-płyta-trasa. Wynika to najpewniej z braku możliwości bezpośredniego kontaktu z muzykami Paradise Lost. Indywidualna rozmowa z pewnością zaowocowałaby informacjami o wiele ciekawszymi od prasowych doniesień, a te przecież charakteryzują się pewnymi stałymi elementami i ich ciągłe przytaczanie, nawet w najlepszych fragmentach, może budzić w czytelniku poczucie wpadnięcia przez autorkę w pułapkę rutyny.


Można się zastanawiać, czy najprzyjemniej czyta się fragmenty historii danego zespołu dotyczące ulubionego etapu jego twórczości. Chyba coś w tym jest, gdyż od połowy książki odczuwałem lekkie znużenie, mimo chęci zdobycia jak najwięcej istotnych informacji z czasów muzycznych eksperymentów Paradise Lost, czyli tych, które, mimo najszczerszych chęci, do dziś mnie nie przekonały. Wspominam o tym dlatego, że autorka "Raju dla cyników" chyba ma podobne zdanie. W drugiej części biografii zabrakło mi tej lekkości, pasji, entuzjazmu i tych chęci, które charakteryzuje pierwsze dwieście stron książki. Choć to niewątpliwie bardzo subiektywne odczucie.

Fot. Arch. zespołu
Oceniając "Raj dla cyników", nie można zaprzeczyć, że w nasze ręce trafiła książka, która w pełni zasługuje na miano biografii. Co więcej, to pierwsza tak pełna pozycja, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Kluczowe w tym wszystkim jest to, że śmiało mogą po nią sięgnąć także ci, którzy o Paradise Lost wiedzą niemało. Szansa, że poszerzą swoją wiedzę, jest dość duża. Należy jednak pamiętać, że tej pozycji raczej nie będzie czytać się z zapartym tchem od początku do końca. Nie pochłonie Was ona bez reszty. Wynika to ze sposobu, w jaki została napisana. Im dalej w las, tym nieco mniej ciekawie, jak jeszcze było przed chwilą. Niemniej, autorce należy się uznanie za wykonaną pracę, w tym chociażby dotarcie do Waldemara Czapskiego, który opowiedział o przerwanym koncercie Paradise Lost w warszawskim klubie Fugazi, podczas którego puszczono gaz łzawiący. Takich rozmów powinno być zdecydowanie więcej, najlepiej z samym zespołem. Mimo wszystko, przyjemnej lektury. A Małgorzacie Gołębiewskiej pozostaje jedynie życzyć, by doczekała się drugiego, poprawionego, a może i nawet poszerzonego, wydania tej książki.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Wspominam o tym dlatego, że autorka "Raju dla cyników" chyba ma podobne zdanie. W drugiej części biografii zabrakło mi tej lekkości, pasji, entuzjazmu i tych chęci, które charakteryzuje pierwsze dwieście stron książki. Choć to niewątpliwie bardzo subiektywne odczucie"

To ciekawe, że można mieć tak totalne odmienne podejście do tych samych rozdziałów ;) Mam też opinię zupełnie odwrotną - o największym zainteresowaniu rozdziałami od Icon do Symbol of Life ;) Ta osoba uwielbia okres eksperymentalny, więc może faktycznie sympatia do danych płyt zwiększa radość z czytania o nich ;)
Może się zdziwisz, ale moim oczkiem w głowie jest rozdział o Host :) To mój ulubiony moment książki :) I on wzbudził we mnie najwięcej emocji ;)

*Zgadzam się, że rozmowy/wywiady z muzykami zwykle podwyższają jakość biografii (ale też nie ma sensu robić ich tylko po to, by były i ładnie wyglądały, jeśli nie wniosą nic nowego). W Raju dla Cyników jest trochę informacji od kapeli, na potrzebny knigi, rzeczy, o których Nick opowiedział po raz pierwszy (np. o swojej przygodzie z grunge). Ale nie odzielałam ich w tekście jako odzielnego wywiadu - tak, jak cytatu szefa Fugazi :). Z drugiej strony muzycy PL - i pewnie nie tylko oni - czasem mieszają fakty, nie za dobrze pamiętają swoje początki (parę razy usłyszałam słynne i don't remember albo ogólnikowe wypowiedzi, nic nie wnoszące do tematu, albo takie, o których już było wcześniej w tekście). Gdyby dziś zapytać Aarona z MDB, co sądzi o PL, też pewnie byłby miły i dyplomatyczny, a przecież nie zawsze tak było :) Często musiałam decydować - trochę jak historyk ;) - czy bardziej wiarygodne jest archiwum, czy współczesne opowieści muzyków o dawnych czasach ;) Tutaj było bardzo różnie, z paru rzeczy zresztą musiałam zrezygnować ze względu na te rozjazdy w zeznaniach. Ale dzięki za uwagę - może pomyślę o samej formie, większej ilości niespodziewanych wtrąceń, tak jak wypowiedź o Fugazi ;)

*Chyba nikt nie jest bardziej wkurzony na literówki niż ja :) Praca nad ksiązką to zwykle zadanie dla 3-4 osób. Jest edytor, redaktor od błędów stylistycznych, językowych i jeszcze osoba od składu. Raj dla Cyników to wyłącznie moja fanaberia ;). Autor w pewnym momencie już nie sprawdza tekstu, ale odtwarza go z pamięci. Trudno samemu wychwycić swoje błędy. Oczywiście, w kolejnym wydaniu weliminuję to, co już rzuciło mi się w oczy i to, co wyłapali inni, ale nie mogę obiecać perfekcji i wykoszenia wszytskich błędów :) To będzie możliwe tylko przy współudziela innych osób, najlepiej w profesjonalnym wydawnictwie ;) Może kiedyś ;) Też bym chciała zobaczyć tę książkę bez chochlików (plama już wytarta ;D)
Pozdrawiam!
P.S - A może wiesz, jak dotrzeć do Hammy'ego, bo zostało kilka kwestii do wyjaśnienia ;)

Kamil Mrozkowiak pisze...

To prawda, że dzisiaj sami muzycy pewnie mieszaliby fakty, ale rozmowa i drążenie pewnych tematów mogłyby zaowocować czymś "więcej". Miałem na myśli możliwość uzyskania tego, czego nie znajdzie się w archiwach prasowych. Niemniej, gratuluję.

Oczywiście, poszukam tylko telefonu :-)

Jakiś odzew od zespołu?



Anonimowy pisze...


"*Chyba nikt nie jest bardziej wkurzony na literówki niż ja :) Praca nad ksiązką to zwykle zadanie dla 3-4 osób. Jest edytor, redaktor od błędów stylistycznych, językowych i jeszcze osoba od składu. Raj dla Cyników to wyłącznie moja fanaberia ;)". Fanaberia to by była przy pisaniu do szuflady. Oferowanie wybrakowanego produktu za konkretne pieniądze to elementarny brak szacunku do czytelnika.