W 2010 r. ukazała się "Ikona", jak szumnie głosił wydawca, "pierwsza polska biografia Paradise Lost". Ta licząca sobie nieco ponad sto stron książka, a w zasadzie książeczka, Tomasza Jeleniewskiego, podobnie jak napisana przez niego pozycja traktująca o Type O Negative, była zbyt rozbudowana na artykuł, a zdecydowanie za płytka na coś, co można by określić mianem prawdziwej biografii. Wydawnictwo najwyraźniej skrzywdziło autora, licząc na zwiększenie sprzedaży, a ten napisał coś, co miało sens, ale tylko w sytuacji, gdy ktoś o Paradise Lost nie wiedział zupełnie nic. W przeciwnym razie czytelnik zmarnował czas i pieniądze. Dlatego z dość dużymi nadziejami czekałem na ukazanie się "Raju dla cyników" Małgorzaty Gołębiewskiej. Ta książka miała być biografią w każdym tego słowa znaczeniu, nie tyle pod względem objętości, ale przede wszystkim treści. Zatem czy warto po nią sięgnąć? Po lekturze dochodzę do wniosku, że odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta.
 |
Paradise Lost, sesja zdjęciowa do płyty "Lost Paradise" / Fot. Arch. zespołu |
Niewątpliwą zaletą tej pozycji jest duże doświadczenie autorki w pisaniu o muzyce. Wszak jej nazwisko przewijało się w różnych pismach, zarówno tych drukowanych jak i ich internetowych odpowiednikach. Co więcej, Małgorzata Gołębiewska posiada dużą wiedzę na temat dokonań Brytyjczyków, co udowadniała już nie raz w publikacjach dotyczących ich twórczości. Imponująca okazała się również lista źródeł, z których miażdżącą większość stanowiły teksty z prasy drukowanej, głównie zagranicznej. To przede wszystkim tego brakowało mi w opracowaniu Tomasza Jeleniewskiego. Oparcie się na zasobach internetu nie może popłacać i bardzo szybko obnaża braki danej publikacji. Sięgnięcie zaś do archiwów słowa drukowanego w "Raju dla cyników", często już trudno dostępnych, zaowocowało zamieszczeniem w tekście wielu cennych informacji, anegdot, cytatów, komentarzy i istotnych punktów odniesienia skłaniających czytelnika do stawiania konkretnych pytań. To jedna z największych zalet tej książki, nie licząc wykorzystania prywatnych archiwów autorki, ukazujących ogrom wykonanej przez nią pracy. Nie bez znaczenia jest również krytyczne podejście rzeczonej damy do opisywanego tematu. Chwilami nie szczędziła miejsca na wyrażanie swoich wątpliwości dotyczących wybranych decyzji muzyków Raju Utraconego. Na szczęście stara się zachować w tym umiar i względny dystans. Jest jednak i druga strona medalu, która niestety chluby jej nie przynosi.
 |
Okładka "Raju dla cyników" / Fot. paradiselost.pl |
Nie wiem dlaczego tak się stało, ale autorka najwyraźniej nie podołała wszystkim wyzwaniom, którym musiała stawić czoła samodzielnie. Tekst nie został poddany profesjonalnej korekcie, co zaowocowało liczbą literówek, którą można by obdarować kilka potężnych tomów dowolnej encyklopedii. Ze wszystkich najbardziej w pamięci zapada "plama pierwszeństwa", która nota bene w tekście pojawia się aż dwukrotnie. Poprawienie wszystkich chochlików będzie nie lada wyzwaniem przed potencjalnym wznowieniem książki. Jest to jednak szczegół dotyczący spraw technicznych. Co zaś tyczy się tekstu samego w sobie, to niestety czasem Małgorzacie Gołębiewskiej nie udaje się uciec przed popadaniem w opisowy schemat nagrywanie-płyta-trasa. Wynika to najpewniej z braku możliwości bezpośredniego kontaktu z muzykami Paradise Lost. Indywidualna rozmowa z pewnością zaowocowałaby informacjami o wiele ciekawszymi od prasowych doniesień, a te przecież charakteryzują się pewnymi stałymi elementami i ich ciągłe przytaczanie, nawet w najlepszych fragmentach, może budzić w czytelniku poczucie wpadnięcia przez autorkę w pułapkę rutyny.

Można się zastanawiać, czy najprzyjemniej czyta się fragmenty historii danego zespołu dotyczące ulubionego etapu jego twórczości. Chyba coś w tym jest, gdyż od połowy książki odczuwałem lekkie znużenie, mimo chęci zdobycia jak najwięcej istotnych informacji z czasów muzycznych eksperymentów Paradise Lost, czyli tych, które, mimo najszczerszych chęci, do dziś mnie nie przekonały. Wspominam o tym dlatego, że autorka "Raju dla cyników" chyba ma podobne zdanie. W drugiej części biografii zabrakło mi tej lekkości, pasji, entuzjazmu i tych chęci, które charakteryzuje pierwsze dwieście stron książki. Choć to niewątpliwie bardzo subiektywne odczucie.
 |
Fot. Arch. zespołu |
Oceniając "Raj dla cyników", nie można zaprzeczyć, że w nasze ręce trafiła książka, która w pełni zasługuje na miano biografii. Co więcej, to pierwsza tak pełna pozycja, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Kluczowe w tym wszystkim jest to, że śmiało mogą po nią sięgnąć także ci, którzy o Paradise Lost wiedzą niemało. Szansa, że poszerzą swoją wiedzę, jest dość duża. Należy jednak pamiętać, że tej pozycji raczej nie będzie czytać się z zapartym tchem od początku do końca. Nie pochłonie Was ona bez reszty. Wynika to ze sposobu, w jaki została napisana. Im dalej w las, tym nieco mniej ciekawie, jak jeszcze było przed chwilą. Niemniej, autorce należy się uznanie za wykonaną pracę, w tym chociażby dotarcie do Waldemara Czapskiego, który opowiedział o przerwanym koncercie Paradise Lost w warszawskim klubie Fugazi, podczas którego puszczono gaz łzawiący. Takich rozmów powinno być zdecydowanie więcej, najlepiej z samym zespołem. Mimo wszystko, przyjemnej lektury. A Małgorzacie Gołębiewskiej pozostaje jedynie życzyć, by doczekała się drugiego, poprawionego, a może i nawet poszerzonego, wydania tej książki.