Gdy jest się trochę młodszym, człowiek stara się przekraczać kolejne, coraz to odleglejsze od tej pierwotnej, granice, które jeszcze do niedawna przecież sam sobie wytyczał. Ale gdy w swoich poszukiwaniach, nie tylko muzycznych, natrafi na coś naprawdę złego, powoli zaczyna zadawać sobie pytanie, czy aby nie posunął się za daleko. Dziś, kiedy jest się już nieco starszym, takie rozumowanie budzi raczej uśmiech, a może nawet politowanie, ale przecież kiedy mamy kilkanaście lat, trochę inaczej postrzegamy rzeczywistość. Wspomniane pytanie zadałem sobie kilka razy, m.in. w chwili, gdy w moich rękach znalazła się debiutancka płyta rodzimej Umbry, dziś znanej jako Sui Generis Umbra.
Projekt powstał w 1999 r. w Zielonej Górze z inicjatywy Macieja Niedzielskiego, powszechnie znanego klawiszowca Artrosis, oraz Elizy, tajemniczej wokalistki, o której wciąż niespecjalnie wiele wiadomo. Wiadomo jednak, a świadczą o tym dotychczasowe płyty, że temu duetowi udało się stworzyć coś, co trudno opisać słowami. W rozmowie na temat tych dźwięków znacznie prościej byłoby spojrzeć komuś w oczy niż posługiwać się narzędziami komunikacji werbalnej. Dlaczego? Otóż ta muzyka to zło w najczystszej postaci. To ciemność, rytuał, obłęd, szaleństwo, narkotyczny trans, istne piekło i wszystkie możliwe aspekty mrocznej natury człowieka razem wzięte. Muzykę uzupełniają, choć tak naprawdę są równie istotne, pełne ekspresji, obłąkane partie wokalne Ell. Wszystkie jej jęki, szepty i krzyki robią piorunujące wrażenie, idealnie wkomponowując się w dźwiękową mieszaninę tego wszystkiego, co umownie zwykliśmy określać mianem industrialu, ambientu, czy black metalu. Choć tak naprawdę wymienianie jakichkolwiek gatunków mija się z celem, gdyż to czyni tę muzykę o wiele uboższą, a ta wbrew pozorom ma dużo do zaoferowania. Trzeba tylko zdobyć się na dowagę, by posłuchać jej dłużej niż kilka minut.
Obecny status zespołu pozostaje nieznany. Po kilku latach przerwy Maciej Niedzielski wrócił do Artrosis, a o Ell najwyraźniej słuch zaginął. Jednak Sui Generis Ubra nigdy nie została oficjalnie rozwiązana, dlatego niewykluczone, że kiedyś będziemy jeszcze świadkami współpracy wspomnianej pary muzyków. Jak dotąd ukazały się trzy regularne płyty zespołu, wspomniany, spokojniejszy i bardziej rytualny, "Ater" w 1999 r. oraz, znacznie bardziej bliższe industrialowi i szeroko rozumianej elektronice, "Coma" w roku 2002 i "Amok", który został wydany dwa lata później. To właśnie z myślą o tej ostatniej płycie powstał poniższy obraz. Jeśli go obejrzycie, długo nie będziecie mogli o nim zapomnieć. Muzyka przede wszystkim dla odważnych i chcących przekraczać kolejne granice w myśl przysłowia głoszącego, że ciekawość to pierwszy stopnień do piekła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz