niedziela, 5 kwietnia 2015

U(duch)owiona muzyka

Ktoś kiedyś powiedział, że wielu żyje, ponieważ obawia się umrzeć, tak samo jak wielu umiera, gdyż boi się żyć. Te słowa, jak mało które, pasują do muzyków Ghost Bath i trudno dziwić się, że Amerykanie mocno wzięli je sobie do serca. Co więcej, ich zdaniem umrzeć jest łatwo. To życie kosztuje nas zdecydowanie więcej niż potencjalnie decyzja o jego odebraniu, i to nie tyle komuś, co zwłaszcza sobie. Dlatego niektórzy robią, to co robią, nie znajdując już w sobie ani woli, ani jakichkolwiek pokładów sił. To wszystko brzmi śmiertelnie poważnie, i to dosłownie, jednak ile w tym fasady, a ile prawdy, wiedzą jedynie sami zainteresowani. W każdym razie nie zmienia to faktu, że tworzą muzykę balansującą na granicy życia i śmierci.

Ghost Bath  /  Fot. facebook.com/blackghostbath
Nikt, przynajmniej oficjalnie, nie wie, jak się nazywają. Oni sami również nie ułatwiają zadania tym, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej. Jest ich czterech, są Amerykanami z Dakoty Północnej i to ma nam wystarczyć. Inna sprawa, że bezimienni panowie bynajmniej nie są anonimowi jako zespół. Ghost Bath już jakiś czas temu zdobyło sobie uznanie wśród fanów depresyjnego grania debiutancką epką "Ghost Bath" oraz regularną płytą "Funeral". Teraz zaś wszystko wskazuje na to, że grono ich fanów będzie zdecydowanie szersze. Za sprawą ukazującego się teraz "Moonlover", muzycy jednoznacznie udowodnili, że szuflada z etykietą depressive black metal może skrywać dźwięki nieszablonowe, dzikie i wbrew pozorom pełne energii.  

Okładka "Moonlover"
Ghost Bath samo w sobie to jakby poruszanie się po limbo, wyczekiwanie aż Charon łaskawie dobije do brzegu i błądzenie w poszukiwaniu światełka na końcu tunelu. Niby coś się stało i już nas lub kogoś nie ma, ale jak się okazuje, nie do końca. Albo odwrotnie. Ktoś czuje potrzebę wcześniejszego porzucenia tego świata i już jest o krok od zrealizowania decyzji, gdy magle z jakiegoś powodu tego nie robi. W obu przypadkach mamy do czynienia z duchami, zazwyczaj umęczonymi niedokończonym życiem lub niedokończoną śmiercią.  



Wszystkie te emocje, ponure przemyślenia i wnioski Amerykanie zamknęli w dość ciekawej hybrydzie. Depresyjny black metal? Owszem, ale tak bardziej na siłę. To raczej przypięta łatka, utarte hasło i uproszenie, na których zespół dużo traci. W rzeczywistości naturalnie dominuje czerń, jednak w tej muzyce paradoksalnie jest bardzo dużo energii i, bynajmniej nie trupiej, żywotności. Szalone, opętane partie gitar znakomicie współgrają z nieokiełznanymi krzykami. Ciężar równie ciekawie przeplata się z bardziej nostalgicznymi momentami. Melodii również nie brakuje. Szczęśliwie jednak wykorzystane postrockowe i postmetalowe patenty nie zacierają największej zalety tej płyty - wydawałoby się nieokrzesanej spontaniczności, dzięki której raz po raz jesteśmy zaskakiwani na nowo. Zadziwiające, jak wiele energii można odnaleźć w tej depresji.



"Moonlover" to znakomita alternatywa dla nieco niewieściejącego ostatnimi czasy shoegaze'owego lub postrockowego black metalu. A z drugiej strony, nie aż tak radykalnego, jak podcinanie sobie żył zardzewiałą żyletką w stylu Forgotten Tomb za czasów "Songs to Leave". Gdzieś tam za to przypominają się początki Agalloch, ale muzycy Ghost Bath poszli o krok dalej, na czym bardzo dobrze wyszli. Amerykanie udowodnili, że zwrócenie na siebie uwagi dwoma pierwszymi wydawnictwami nie było przypadkiem. Dopóki formuła nie wyczerpie się i nie zabraknie im pomysłów, dopóty będą nagrywali dobre i wbrew pozorom nieszablonowe płyty. Oby jak najdłużej. Dwa pierwsze wydawnictwa Ghost Bath zostały w pełni udostępnione przez muzyków. Linki znajdziecie w dziale MP3 warte posłuchania.

Brak komentarzy: