Wbrew pozorom, by przyciągnąć uwagę, może nie od razu tłumu, ale przynajmniej wąskiego i konkretnego grona odbiorców, nie trzeba aż tak wiele, przynajmniej na samym początku. Oczywiście utrzymanie tej atencji jest o wiele większym wyznaniem, niemniej od czegoś trzeba zacząć. A jak w stolicy nie zwrócić uwagi na zespół założony przez Irlandczyka do spółki z dwoma naszymi skrzypaczkami, do którego dołączył jeszcze Szkot oraz dwóch kolejnych naszych rodaków? To już na starcie budzi ciekawość i rodzi pytania o samą muzykę. Nazywają się The Frozen North. Dla szerszej publiczności wciąż pozostają anonimowi, ale niewykluczone, że to się wkrótce zmieni.
The Frozen North / Fot. facebook.com/abandfromthefrozennorth |
Muzykom najbliżej do post rocka i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. To właśnie ten gatunek gitarowego grania stanowi podstawę ich pomysłu na zespół. Niemniej w ciągu kilku ostatnich lat nad Wisłą do tej szuflady włożono tak wiele płyt, że w dalszej perspektywie ten polsko-brytyjski kolektyw musiał zaoferować coś więcej. I póki co zaoferował. Wszystko za sprawą rzeczonych skrzypaczek. Oczywiście sam zabieg nie należy do specjalnie oryginalnych, w końcu post rock i smyczki spotykały się już nie raz, by daleko nie szukać, chociażby w dokonaniach krakowskiego New Century Classics. Ale tutaj różnica polega na tym, że to właśnie skrzypce, a nie gitary, prowadzą całą muzykę. Oczywiście panowie, zarówno w utworach jak i na koncertach, nie pełnią jedynie funkcji statystów, ale nie da się ukryć, że świadomie stoją krok za paniami. I bardzo dobrze. Dzięki temu nawet na początku wydawniczej działalności The Frozen North brzmi inaczej, po prostu ciekawiej, w porównaniu do innych postrockowych grup, nierzadko ślepo skoncentrowanych przede wszystkim na gitarach. Instrumentalnie jest zatem interesująco, ale za tym muszą pójść jeszcze zabiegi studyjne, by jako całość zespół wyróżniał się na tle grup o podobnym pomyśle nagranie.
The Frozen North istnieje w zasadzie od roku i jego muzyka oraz styl wciąż się kształtują. Nie tak dawno zespół zadebiutował cyfrową dwuutworową epką "Origin / Electric Mistress", a przy odrobinie szczęścia w przyszłym roku w nasze ręce powinno trafić coś więcej. Ukazanie się tego potencjalnego długogrającego debiutu przyniesie wiele odpowiedzi, w tym m.in. na pytanie, czy ta stylistyka będzie w stanie przyciągnąć naszą uwagę w wymiarze całej płyty. Oby, gdyż trudno nie życzyć muzykom powodzenia. Wszak nieprzesadnie nieczęsto w naszym kraju mamy możliwość obserwowania początków działalności grup o takim zestawieniu narodowościowym.
Warto jeszcze wspomnieć o rzeczonym Szkocie, który na początku tego roku jako ostatni dołączył do obecnego składu The Frozen North. Jest nim Neil Milton, prywatnie komponujący w obszarach, gdzie shoegaze spotyka się z neoklasyką. To on stoi za wytwórnią Too Many Fireworks i zdarza mu się promować polskie zespoły poza naszymi granicami. Co ciekawe, jedną z wydanych przez niego płyt jest kompilacja współczesnych wariacji na temat muzyki Chopina. Słowem, nie tylko w kontekście Miltona i The Frozen North, ale i wszystkich tego typu inicjatyw, od czasu do czasu warto porzucić pierwsze strony gazet, największe portale oraz modne kluby, by wybrać się na koncert do miejsca przypominającego magazyn lub piwnicę. To tam dzieją się najciekawsze rzeczy, o których dopiero później piszą media. Czyż nie jest przyjemniej wiedzieć o nich znacznie wcześniej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz