wtorek, 7 października 2014

Upiór w operze

Ileż to kaset rodzimych zespołów można dziś znaleźć w kartonach schowanych w piwnicy lub na strychu? I zarazem jak wiele z nich będzie pozostałością po wydawniczej działalności, podczas której tworzącym je muzykom nie było dane doczekać się kompaktowego wydania jakichkolwiek nagrań? Dużo, zdecydowanie za dużo. Ale takie to były czasy. Jeszcze nawet na początku drugiej połowy lat 90. kaseta magnetofonowa była w Polsce podstawowym nośnikiem muzyki. Dlatego zdecydowana większość kończących wówczas działalność grup nie doczekała się możliwości samodzielnego wydawania swoich płyt i demówek na mających wkrótce rozpowszechnić się płytach cd-r. Owszem, po latach część z nich wznowiono w profesjonalny sposób, ale to i tak wciąż promil tego, co zostało po rodzimej scenie ostatniej dekady ubiegłego wieku. Za przykład niech posłuży łódzka Dark Opera, po której pozostały zaledwie dwie kasety. To zespół, o którym z każdym rokiem pamięta coraz mniej osób. A szkoda.

Dark Opera w 1994 r., czasy "Calling The Legend"
Powstałe również w Łodzi Pandemonium i Tenebris wciąż istnieją, dlatego nadal podtrzymują zainteresowanie starszych fanów i starają się przyciągnąć nowych. Z kolei pamięć o Imperator jest nieustannie żywa za sprawą niemal każdej publikacji dotyczącej rodzimej sceny przełomu lat 80. i 90. Nie zapomniano także o Sacriversum, mimo że od przerwania jego działalności minęła niemal dekada. Z Dark Opera jest już inaczej. Wszystko dlatego, że o zespole słuch zaginął w okolicach 1995 r., niedługo przed eksplozją dostępu do internetu i rozpowszechnieniem się cyfrowych nośników dźwięku oraz informacji. Wielu do dziś twierdzi, że jedną z głównych krajowych inspiracji łodzian było Pandemonium. Być może, ale warto również przypomnieć, że na początku działalności zespół Pawła Mazura wręcz garściami czerpał z dorobku Samaela. Zatem wnioski można wyciągnąć samemu. 


Z dzisiejszej perspektywy Dark Opera pozostaje jak najbardziej reprezentatywnym przedstawicielem swoich czasów. Początek lat 90. to przenikanie się death i doom metalu, a w zasadzie wolniejsze granie pomysłów rodem z pierwszego gatunku, co w konsekwencji zaowocowało bardziej klimatyczną odmianą muzyki zagłady. Takie też są taśmy "The Day of Pariah" oraz "Calling The Legend". Pierwszą z nich, będącą jeszcze kaseta demo, zespół wydał sam, skutecznie przyciągając uwagę Carnage Records Mariusza Kmiołka, który dość szybko wznowił ją jeszcze w 1992 r. Drugi materiał ukazał się dwa lata później za sprawą również zasłużonej dla krajowej ceny Baron Records. W obu przypadkach to surowe, acz nierzadko melodyjne granie, z przewagą wolnych i średnich temp. Lepiej próbę czasu zniosło "Calling The Legend", co w linii prostej wynika ze znaczniej lepszej produkcji. Dużo w tym majestatu, ciężaru, ciemności i nastroju budowanego przede wszystkim przez głębokie i podbite basem growle. To prawda, że na początku lat 90. wielu rodzimych muzyków, wpatrzonych w dopiero co rozpoczęte wówczas na Zachodzie apogeum muzyki metalowej, wyraźnie naśladowało pomysły tych najlepszych. Zazwyczaj miało być mrocznie, ciężko i śmiertelnie poważnie. Muzykom Dark Opera w pełni to się udało, choć z drugiej strony nie można też powiedzieć, by bezmyślnie kopiowali zawartość swoich domowych zbiorów kaset. To byłaby gruba przesada.
"The Day of Pariah", debiutanckie demo Dark Opera
Skoro 20 lat temu takich zespołów w Polsce nie brakowało, to dlaczego dziś warto zwrócić uwagę akurat Dark Opera? Powodów jest kilka, a kluczowym pozostaje szacunek, którym kiedyś cieszył się zespół oraz uznanie, z jakim jest dziś wspominany przez cyfrowych archiwistów rodzimej sceny. Co więcej, takiej syntezy death i doom metalu już się nie gra. Nad Wisłą od zawsze panowało pędzenie po gryfach ku uciesze diabła, a tu było inaczej. Liczył się nie tylko ciężar, ale i majestat oraz nastrój. Owszem, miejscami nagrania łodzian brzmią topornie i surowo, niemniej w pełni pozostają znakiem tamtych czasów - czasów  kaset, kserowanych zinów, prężnie działającego podziemia i wypełnionych po brzegi wszelkich możliwych miejsc, w których organizowano koncerty. Szkoda, że zespół nigdy nie doczekał się kompaktowego wydawnictwa, nawet po latach. Zremasterowane poniższe "Calling The Legend" mogłoby zabrzmieć o wiele lepiej niż niejeden tego typu wznowiony album. Cóż, może kiedyś?

Brak komentarzy: