środa, 16 lipca 2014

Jeśli czytać, to świadomie

Pod koniec studiów raz w tygodniu miałem zajęcia z niejakim Łukaszem Szurmińskim, dziś już szanowanym medioznawcą doktorem Szurmińskim. Gdy wówczas wspominałem o tym dobremu znajomemu, ten uśmiechnął się i powiedział, że to przecież ten Łukasz Szurmiński, czyli autor tekstów wykorzystanych na pierwszej płycie Dies Irae, a także wykrzyczanych przez Petera m.in. na epkach "Reign Forever World", "Blood" oraz płytach "Revelations" i "The Beast". Dlatego co jakiś czas dla rozrywki na ćwiczenia chadzałem w wygrzebanej z szafy bluzie "Sothis". Ówczesnemu doktorantowi nawet powieka nie drgnęła, ale na zaliczeniu była piątka. Przypadek? Prawie już o tym wszystkim zapomniałem, gdy nagle nazwisko rzeczonego pracownika naukowego pojawiło się w książce Jarosława Szubrychta "Vader. Wojna totalna". Po wydane w końcu wieloletnie zapiski wokalisty Lux Occulty sięgnąłem z chęcią i w pełni świadomie jako fan olsztynian, który za czasów adolescencji wychowywał się na "Sothis" i "De profundis". Jednak lekturze towarzyszyło wiele obaw. Czy autor mógł być obiektywny? Czy zachował dystans i chłodną ocenę faktów? Przecież z muzykami Vader zna się od lat, szalał z nimi na niejednej trasie, a co więcej, niegdyś pisywał przecież do "Thrash'em All", które należało do Mariusza Kmiołka, menedżera Vader. I jeszcze jedno, to panowie Kmiołek i Wiwczarek zaproponowali dziennikarzowi napisanie książki. Co z tego wynikło? Zacznijmy może od pozytywnych wniosków.
Okładka "Vader. Wojna totalna" 
Szubrycht potrafi pisać, i to dobrze. Jego język jest zarówno precyzyjny, jak i bardzo lekki, dzięki czemu tekst czyta się szybko i przyjemnie. Co więcej, były dziennikarz "Przekroju" posiada szalenie przydatną w tym zawodzie zaletę. Jest wybitnie uparty. To zaowocowało bezcennymi wręcz informacjami. Udało mu się dotrzeć zarówno do fińskiej pary, która na samym początku lat 90. przyjechała do Polski, by nakręcić emitowany później w MTV teledysk do "Dark Age", jak i realizatorów dwóch sesji nagraniowych do "Ultimate Incantation". Ważną mailową rozmowę odbył także z Digby Pearsonem, szefem brytyjskiego Eerache, wydawcą debiutu Vader. Zawarte w niej informacje wyjaśniają, dlaczego pojawiła się propozycja kontraktu i czemu później nie doszło do jego przedłużenia. Swoją drogą, cała sytuacja dość mocno charakteryzowała polską rzeczywistość, podnoszącą się z kolan po czasach realnego socjalizmu. To jedne z wątków całej historii, które czyta się najprzyjemniej. Nie zabrakło również rozmów z autorami tekstów utworów i byłymi muzykami, choć niestety nie wszystkimi. Jak się okazało, nie każdy potencjalny interlokutor miał ochotę na rozmowę, a i wielu twierdziło, że to, co powiedzą, nie zostanie wydrukowane.

Wywiad udzielony w Kopenhadze Vanessie Warwick z MTV podczas europejskiej trasy Vader z Grave i Bolt Thrower, 12 luty 1993 r.  


Wielu krytyków tej książki twierdzi, że najlepiej czyta się ją do połowy i przyznam, że jestem w stanie ich zrozumieć. Na początku poznajemy nie tyle zespół, co raczej ludzi, którzy go tworzyli i śledzimy ich dalsze losy. Jest to o tyle ciekawe, że lata 80. w Polsce, zwłaszcza ich druga połowa, to czas tworzenia się rodzimego podziemia z własną dystrybucją zinów i kaset oraz raczkującą jeszcze organizacją koncertów. Trzeba było, jak zresztą Polacy robią do dziś, kombinować. A co z początkami kolejnej dekady? Wówczas w Vader działo się najwięcej - problemy, przeciwności, ale i sukcesy, pierwsze koncerty na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych, a także znakomite kompozytorskie pomysły. Trochę przypomina to uwielbianą przez Amerykanów historię pokroju od zera do bohatera, ale to w końcu perypetie naszych rodaków, zatem mimo wszystko przyjemnie śledzi się ich losy. Później jest już nieco inaczej. 


"Wojna totalna" miejscami staje się areną bardzo surowej krytyki niektórych byłych muzyków Vader, przy czym słowo krytyka jest tutaj wybitnym eufemizmem. "Jak ci się nie podoba, to wypierdalaj", usłyszał jeden z nich. Może i słusznie po tym, co zrobił. Zostawmy to teraz. Od wielu lat Vader to w zasadzie firma z dwoma dyrektorami, Wiwczarkiem ds. artystycznych i Kmiołkiem ds. organizacyjnych, zatem albo pracuje się w niej na sto procent, albo wcale. W każdym razie ten lekko wyrwany z kontekstu powyższy cytat ilustruje swego rodzaju pranie brudów przez panów Piotra i Mariusza. Nie wszystkim to się spodoba i czytelnik, o czym przekonałem się sam, może tracić gdzieś pozytywną energię, która narastała w nim we wcześniejszych rozdziałach. Nieco przypomina to polskie piekiełko. Owszem, w męskich kolektywach nie zawsze jest przyjemnie, ale nie wiem, czy obrana forma przedstawienia sporów jest właściwa. Takie sprawy zazwyczaj pozostają między antagonistami. Wbrew pozorom na tej wiedzy czytelnik nie zyskuje zbyt wiele. W zamierzeniu miało być słowo Petera przeciwko słowu danego byłego muzyka. Szkoda, że autorowi nie udało się porozmawiać ze wszystkimi. Wiem, że w książce chciano zawrzeć przede wszystkim emocje, a nie wypełnić ją suchym kalendarium. Na swój sposób to się udało i gdzieniegdzie w sieci już trwa polemika. Inna sprawa, że druga część książki to nie tylko konflikty, ale i siła rzeczy trudna do uniknięcia powtarzalność działań w cyklu płyta, trasa, płyta. Pojawiają się kolejne tytuły i wszystko zaczyna przyspieszać.

Czasy demo "Morbid Reich", od lewej Jackie, Docent i Peter
Pozostaje jeszcze kwestia wspominanego obiektywizmu autora. To znakomity dziennikarz muzyczny, bardzo dobrze obeznany z tekstami kultury i zaznajomiony z nie tylko z ciężkimi dźwiękami. By odejść od typowego schematu książki opartej na sztywnych rozdziałach, historię zespołu poprzeplatał a to naświetleniem specyfiki rozwoju rodzimego podziemia i ówczesnych koncertowych wojaży, gdzie mądrze nawiązuje do "Jaskini hałasu" panów Lisa i Godlewskiego, przedrukami wywiadów z Docentem po odejściu z Vader i z Darayem, gdy ten dołączył do zespołu, oraz m.in. rzeczoną już relacją Finki wspominającej nagrania do "Dark Age". Pojawił się również osobny rozdział powstały w oparciu o tygodniowy pobyt autora na części europejskiej trasy zespołu. Owszem, było kilka zabawnych anegdot, pokazanie specyfiki podróżowania i seryjnego grania koncertów, ale niestety momentami przypomina to pełną przesadnego entuzjazmu relację z magazynu "Thrash'em All", przez złośliwych nazywanym niegdyś organem prasowym Vader, w którym z wiadomych względów nigdy nie było choćby jednego słowa krytyki zespołu. Wszystko idealnie, wszytko rewelacyjnie, nawet siły nadprzyrodzone w postaci deszczu zagoniły fanów do pustego namiotu, w którym właśnie miał grać Vader. Oczywiście na tym nie oparł się cały tekst, ale miejscami ton znany z pisma Mariusza Kmiołka jest dość wyczuwalny.

Wywiad z Peterem z 1995 r., udzielony TVP 2 tuż po ukazaniu się "De profundis"


Niezależnie jednak od czytelniczych rozterek i subiektywnych ułomności tej książki, warto po nią sięgnąć. To olbrzymi nakład wieloletniej pracy zainwestowany w publikację, który był tego wart. O Vader można pisać i mówić różne rzeczy, ale nic nie jest w stanie odebrać tej grupie statusu rodzimej legendy, mimo wszystko chyba najważniejszego krajowego przedstawiciela death metalu oraz wieloletniego ambasadora polskiej muzyki na świecie. W końcu był czas, gdy w każdym szanującym się zagranicznym sklepie z płytami z polskich krążków można było znaleźć w zasadzie tylko wydawnictwa z nagraniami Chopina, Preisnera i właśnie Vader. Zachęcam jednak do świadomej lektury i dystansu, który w kilku miejscach bardzo się przydaje.

Brak komentarzy: