sobota, 14 czerwca 2014

Inny wymiar lutni

Jim Jarmusch jest powszechnie cenionym niezależnym reżyserem i scenarzystą. W swoich filmach podarował nam znakomite kadry, niebanalne dialogi, świetne kreacje odpowiednio pokierowanych aktorów i ten charakterystyczny, szalenie oniryczny, nastrój. Jednak oprócz tego jest coś, a w zasadzie ktoś, jeszcze. Amerykanin sprawił, że szeroki świat usłyszał o pewnym holenderskim wirtuozie lutni. A wszystko przez ścieżkę dźwiękową do filmu "Tylko kochankowie przeżyją", którą zresztą nagrodzono na ubiegłorocznym festiwalu filmowym w Cannes.

Josef Van Wissem  /  Fot. Bjarne Jonasson
Tym muzykiem z Niderlandów jest Jozef Van Wissem. Stwierdzenie, że przed podjęciem współpracy z wspominanym reżyserem pozostawał twórcą zupełnie anonimowym, byłoby mocą przesadą. Jednak to właśnie dzięki posiadaczowi charakterystycznej białej czupryny, jego nazwisko stało się rozpoznawalne także w Polsce, czego efektem były m.in. dwa wyprzedane warszawskie koncerty z 9 i 10 czerwca. Aż dziw bierze, że wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania na rogu dwóch nowojorskich ulic. Wówczas Wissem jako fan podszedł do Jarmuscha, doskonale wiedząc, że ten w swoich filmach zazwyczaj wykorzystuje minimalistyczną muzykę, i zapytał go wprost, czy nie byłby zainteresowany dźwiękami lutni. Jarmusch odparł twierdząco, potem posłuchał nagrań i potwierdził swoją decyzję. A że Amerykanin lubi w wolnym czasie poeksperymentować na gitarze, co czyni w Squrl, w samym 2012 r. ukazały się trzy wspólne wydawnictwa obu panów, które następnie przełożyły się na propozycję napisania przez Wissema ścieżki dźwiękowej do rzeczonych popularnych "Kochanków".

Jedno z nagrań z soudtracku do filmu "Tylko kochankowie przeżyją"


Muzyka Van Wissema to minimalizm, ale charakteryzujący się próbą uwspółcześnienia archaicznie kojarzącej się lutni. Holender od ponad dekady regularnie wychodzi na scenę, współpracując z różnymi eksperymentatorami, zazwyczaj tymi poruszającymi się w okolicach stylistyki drone. W jednej chwili na koncercie słyszy się nawiązania do szesnastowiecznych klasyków, by po chwili zobaczyć, jak Van Wissem z premedytacją traktuje lutnię niczym gitarę i podchodzi do wzmacniacza, generując pełne przesterów sprzężenie zwrotne. A nawet jeśli gra "bez prądu", jak chociażby ostatnio w Warszawie, bardzo często unosi gryf niemal do pionu, opierając jednocześnie pudło rezonansowe na wysuniętym udzie lub klatce piersiowej. Zupełnie jakby grał solówkę, a przecież lutnia, często liczy sobie zdecydowanie więcej strum iż gitara. W tym wszystkim należy jednak pamiętać, że nie jest to łatwa muzyka.

Koncert w Moskwie  /  facebook.com/jozefvanwissem
Holender w żadnym razie nie dewaluuje znaczenia i spuścizny lutni. Odebrał staranne wykształcenie muzyczne i jest mu wierny z całym swoim oddaniem dla tego charakterystycznego instrumentu. Dlatego dla wielu osób wydobywane przez niego dźwięki będą zwyczajnie nudne. Obecnie jednak nic nie wskazuje na to, by chciał przekroczyć granicę, którą przed laty daleko za plecami pozostawiła m.in. Vanessa Mae. Brytyjska skrzypaczka zrobiła niemałą karierę, wkraczając do świata muzyki pop. A Van Wissem? Kiedy tydzień temu zobaczyłem go całego ubranego na czarno i w ciężkich oficerkach, zupełnie wykluczyłem taką możliwość. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby muzyk był otwarty na jeszcze większe pogłębienie współpracy z innymi twórcami z okolicy eksperymentalnego rocka czy nawet metalu. Holender bardzo lubi improwizować w ramach kolaboracji. Może dlatego, że sam zazwyczaj tego nie robi. Wszystkie jego solowe nagrania są rozpisane od początku do końca.


Szalenie intrygujący muzyk, który znalazł swoją niszę poprzez całkowite poświęcenie się wybranemu  instrumentowi. A prywatnie? Sympatyczny jegomość, skory to rozmowy z każdym, kto podejdzie do niego po koncercie, o czym przekonałem się sam. Miał dużo szczęścia, że zobaczył ulicy Jima Jarmuscha i jeszcze więcej rozumu i swoistego tupetu, gdy sam zaoferował mu nawiązanie współpracy. Opłaciło się. My również na tym korzystaliśmy i wszystko wskazuje na to, że w przyszłości będzie podobnie. Nagroda w Cannes z pewnością otworzyła wiele drzwi. Czas na kolejne nagrania.

Brak komentarzy: