Wypadek, którzy w październiku 2007 r. przydarzył się na Białorusi muzykom Decapitated, wstrząsnął całą rodzimą sceną, niezależnie od podziałów i preferencji muzycznych. Witold "Vitek" Kiełtyka zmarł po operacji, a Adrian "Covan" Kowanek wciąż walczy o powrót do zdrowia. O tym tragicznym zdarzeniu dziś na swój sposób przypominają wszystkie wydawnictwa, w nagrywaniu których brali udział obaj muzycy. W przypadku Covana jest to również nieco zapomniane już debiutanckie demo Atrophii Red Sun, jakże bardzo różniące się od tego, co rzeczony wokalista współtworzył po latach i z czym kojarzony był najbardziej. Kiedy ukazała się ta kaseta, Adrian miał 18 lat, i to może nawet jeszcze nieskończone.
1994 r., Covan na dole, pierwszy z lewej / Fot. facebook.com/atrophiaredsun |
W Krakowie nigdy nie brakowało muzyków i wszelkiej maści twórców. Różnili się jedynie między sobą w zależności od czasów, w których przyszło im komponować. W przypadku lat 90. trudno nie wspomnieć o tamtejszej klimatycznej scenie, która wówczas, jako pokłosie tego, czego powszechnie słuchano na świecie, miała się bardzo dobrze. Dla zagorzałych zwolenników nastrojowego oraz melancholijnego doom metalu i okolic nazwy takie jak chociażby Cemetery of Scream, Cold Passion, Lacrima, Defector, czy właśnie rzeczona Atrophia Red Sun do dziś gdzieś tam krążą po zakamarkach pamięci, przynosząc na myśl wspomnienia starych dobrych czasów. To już nieco zapomniana muzyka, ale niewątpliwie mająca swoje miejsce w historii rodzimego grania.
Demo "Painfull Love..." powstało dość szybko. Zespół rozpoczął działalność w 1994 r., a już rok później zasłużona krakowska Croon Records wydała je na kasecie. Jednak wracając do tych nagrań dzisiaj, warto pamiętać o jednej rzeczy. Był to materiał demonstracyjny i w takich kategoriach należy go rozpatrywać. Wówczas zupełnie inaczej słucha się tej muzyki. Owszem, momentami jest nieco niekrzesana, ale za to relatywnie urozmaicona, pełna młodzieńczej energii i chęci grania. Było w niej wszystko, co charakteryzowało ówczesną nastrojową muzykę - growle, szepty, czyste wokalne, klawisze, melodyjne partie gitar, ich uzupełnienie w postaci akustycznych odpowiedników i, jakżeby inaczej, głosy przedstawicielki płci pięknej. Uwagę zwracają również teksty Covana, który dzięki nim dał się poznać jako dość wrażliwa dusza. A jakość nagrań? Jest względnie przyzwoita, nie mogąc być lepszą. Niespełna dwadzieścia lat temu podobnych wydawnictw w rodzimym podziemiu krążyło już sporo, ale "Painfull Love..." z pewnością udanie prezentuje się na ich tle i zasługuje na lepsze wspomnienie niż umowna kartka z muzycznego kalendarza. Nakład taśmy był dość skromny i dziś trzeba nieco się wysilić, by dotrzeć do egzemplarza w dobrym stanie, ale na szczęście z zasobów globalnej sieci korzystają również ci, którzy lubią wspominać dawne czasy i dzielą się swoimi zbiorami.
Dziś to już wręcz archiwalne nagrania wydające się szalenie odległe. Wszak 19 lat to bardzo długi okres czasu, przez który zdążyło wydarzyć się wiele rzeczy. W 1997 r. poznańska Morbid Noizz wydała już regularny album krakowian zatytułowany "Fears", który miejscami nawiązywał jeszcze do debiutanckiego demo, ale wyraźnie było na nim słychać, że muzycy chcą iść dalej. I poszli. Po przerwaniu i wznowieniu działalności przyszedł czas na elektronikę oraz syntezę thrash i death metalu. A co dzieje się teraz? Obecny skład milczy, choć nie został formalnie rozwiązany. Zatem kto wie, może jeszcze o sobie przypomni, zwłaszcza z powracającym do zdrowia Adrianem Kowankiem, czego chciałoby naprawdę wiele osób. "Painfull Love..." nigdy nie ukazało się na kompakcie i tak już najpewniej pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz