Światowe trendy zawsze docierały do Polski z większym bądź mniejszym opóźnieniem. Kiedy na Zachodzie dany nurt był u szczytu popularności lub powoli się wypalał, w nasze ręce trafiały coraz ciekawsze rodzime odpowiedniki danych dźwięków. Nie było istotne, czy wybrani muzycy pisali utwory, wypełniając zobowiązania zawarte w podpisanych cyrografy, czy też wyłącznie dla własnej przyjemności, od czasu do czasu koncertując na podziemnej scenie. Liczyła się muzyka sama w sobie. I tak jest do dzisiaj, tyle że danych wykonawców niestety już nie ma, jak chociażby żagańskiego Ignis Fatuus.
Skan z wkładki do kasety "Mental Gardens" / Fot. Metal Archives |
To jeden z ciekawszych, ale zupełnie zapomnianych przedstawicieli rodzimego klimatycznego grania, po którego muzykę sięgają co najwyżej starsi, wspominając beztroską przeszłość, lub młodsi, ale już raczej na drodze muzycznej edukacji, bądź zupełnym przypadkiem wynikającym z dobrodziejstw globalnej sieci. Była to ciężka, solidna, bogata w wiele rozwiązań i melodyjna muzyka. Tak brzmiała ówczesna kwintesencja doom metalu, taka też trafiła na jedyną regularną płytę zespołu. "Mental Gardens" ukazało się wyłącznie na kasecie magnetofonowej w 1996 r. Dwa lata później muzycy rozsyłali jeszcze w podziemiu trzyutworową promocyjną taśmę "Ignis Ardens", ale tuż po tym wszelkich słuch o nich zaginął.
W połowie lat 90. podobnie grających zespołów w Polsce było dużo, niemniej do grona tych wyróżniających się z pewnością należy zaliczyć Żagan. Aż dziw bierze, że wówczas poza naszymi granicami na srebrnych krążkach tak często wydawano niewyobrażalnie mierne płyty, a my do dziś nie doczekaliśmy się sensownego cyfrowego zapisu tak wielu istotnych rodzimych wydawnictw. Sięgnijcie kiedyś po muzykę Błędnego Ognia. Potencjał na miarę Sirrah i zarazem stare, dobre czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz