Jako Polacy mamy to do siebie, że można nas spotkać w nawet najbardziej egzotycznych zakątkach świata. Nikogo nie zdziwi stek przekleństw usłyszany za plecami daleko poza granicami kraju, czy napisy w toalecie w przydrożnym barze np. w Ameryce Południowej. To swoiste wszędobylstwo, bardzo często wynikające z naszej zawiłej historii, nierzadko przekłada się również na działalność twórczą z dala od ojczyzny. Tyle mówi się o reżyserach, fotografach, aktorach i malarzach, rzadziej natomiast słyszymy o Polakach w współtworzących składy zagranicznych przedstawicieli ciężkiej muzyki. A szkoda, gdyż z pewnością znalazłoby się nieco ciekawych przykładów. Jednym z nich pozostaje Sebastian Góralik, najbardziej rozpoznawalny za czasów działalności w austriackim Dawn of Dreams.
Dawn of Dreams / Fot. Arch. zespołu |
Zespół powstał w Tyrolu w 1995 roku na gruzach deathowo-grindowej grupy Stable Stench. Nasz rodak, jako wokalista i gitarzysta odpowiedzialny także za automat perkusyjny, wszedł w jej skład, będąc jeszcze nieopierzonym nastolatkiem. Ostatecznie pozostał w nim do końca, nagrywając w sumie demo, epkę i trzy regularne płyty, z czego ostatnią, "Eidolon", w rodzimych Katowicach. Wszelki słuch o zespole zaginał mniej więcej ok. 2002 r. Być może wówczas wyczerpała się formuła projektu, a być może muzycy uznali, że był to najwyższy czas zająć się własnym życiem. Nie zmienia to jednak faktu, że w drugiej połowie lat 90. Dawn of Dreams wzbudzało niemałe zainteresowanie sympatyków szeroko rozumianego klimatycznego grania. Były to jeszcze czasy sprzed ery plastikowych z urody i głosu wymalowanych "gotyckich" wokalistek, które niedługo później zalały rynek jako usilnie wciskany nam wszystkim wątpliwej jakości produkt.
Sebastian Góralik wraz z austriackimi kolegami idealnie wpasował się w nurt muzyki dominującej u schyłku ostatniej dekady ubiegłego stulecia. Znalazło to odzwiercierlenie w nagraniach opartych przede wszystkim na melodyjnych partiach gitar i klawiszach, które na końcu zawsze prowadził charakterystyczny growl, a niekiedy także i czyste wokale. Owszem, żadna z płyt Dawn of Dreams nie była przełomowa dla gatunku i nie zapisała się na pierwszych stronach notatek sporządzanych przez najzagorzalszych muzycznych kronikarzy. Niemniej, surowy debiutancki "Amber" z 1997 r., następujący po nim nierówny "Fragments" oraz energiczny i w efekcie najdojrzalszy wspomniany wcześniej "Eidolon" pozostają muzyczną pamiątką po apogeum ciężkiego nastrojowego grania na Starym Kontynencie. Dodajmy, pamiątką z wyraźnie polskim akcentem. Gdy mniej więcej dekadę temu zespół zakończył działalność, Sebastian Góralik miał zaśpiewać na nowej płycie krakowskiego Cemetery of Scream. Ostatecznie jednak na wydanym w 2006 r. "The Event Horizon" usłyszeliśmy Pawła Kluczewskiego. Szkoda, i to tym większa, że od tamtej pory rzeczony wokalista nigdzie już się nie udzielał. A jeśli nawet, to najwyraźniej mało kto o tym wie. Poniżej znajdziecie nagranie z ostatniej płyty Dawn of Dreams.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz