czwartek, 29 maja 2014

Nowe po staremu

Cztery lata temu John Haughm szumnie zapowiedział, że jemu i towarzyszącym mu muzykom udało się nagrać coś nowego. Jednak czas pokazał, że wydane wówczas "Marrow of The Spirit" niezbyt przekonująco prezentowało się na tle dwóch największych osiągnięć Agalloch, czyli krążków "Ashes Against The Grain" i "The Mantle". Można było odnieść wrażenie, że Amerykanie co najwyżej wybrali kilka własnych sprawdzonych już rozwiązań i urozmaicili nimi surowe pomysły pokroju debiutanckiego "Pale Folklore". W konsekwencji ze strony wielu fanów oraz krytyki powiało wyraźnym chłodem i rozczarowaniem, poczuciem kroku w tył. A jak będzie teraz? Z pewnością inaczej. Muzycy wyciągnęli konsekwencje. "The Serpent & the Sphere" ma zdecydowanie więcej zalet, choć nie brakuje mu również i wad, szczególnie jednej.

Agalloch  /  Fot. Veleda Thorsson
Podobnie jak w przypadku każdej z poprzednich płyt Agalloch, na tej dopiero co wydanej również łączą się się rozmaite muzyczne płaszczyzny. Skonfrontowane razem black i doom metal, melodia, nastrój, gitary akustyczne spod znaku neofolku oraz niemalże postrockowe zagrywki to znak firmowy Amerykanów, którym zyskali sobie uznanie zdecydowanie dalej niż jedynie po swojej stronie Wielkiej Wody. Zawsze starali się urozmaicać własne pomysły i to nie uległo zmianie. Wszystko jest tu przemyślane i pasuje do siebie, dając słuchaczowi poczucie, że "Serpent & The Sphere" to zamknięta całość. Słuchając tej muzyki, nie można się nudzić. W tych dźwiękach wyraźnie wyczuwa się dobrze nam znanego ducha lasów Oregonu oraz potęgę i siłę przyrody postrzeganą przez pryzmat pogaństwa. Obecnie mało kto tak gra, a jeśli już, to dość szybko jest kojarzony właśnie z Agalloch. A gdzie w tym wszystkim ta wspomniana wada? 


Obecnie trudno nie odnieść wrażenia, że ten zespół niestety już się nie rozwija, że to wszystko już słyszeliśmy, że, obym tutaj się mylił, apogeum swoich możliwości Amerykanie mają za sobą. "Serpent & The Sphere" brakuje przede wszystkim kunsztu i polotu czasów "Ashes Against The Grain" oraz "The Mantle". Nie chodzi o to, by muzycy nagrywali jeszcze raz to samo, wszak obie te płyty różniły się przecież od siebie, ale by potrafili tak zaskoczyć swobodą poruszania się po wąskich granicach obranej stylistyki, jak czynili to właśnie w ich przypadku i zarazem w swoim najlepszym okresie, czyli w latach 2001-2008. W tym momencie świadomość i wiedza przeszłości Agalloch działa mocno na niekorzyść słuchacza. A szkoda, gdyż ten album sam w sobie nie jest zły. W konfrontacji jednak przegrywa.


"Serpent & The Sphere" zrobi dobre lub bardzo dobre wrażenie wrażenie przede wszystkim na tych, którzy dopiero teraz spotykają się z dokonaniami Agalloch. I nieco im nawet tego zazdroszczę, gdyż na początku swojej działalności muzycy z Portland dali mi nadzieję na usłyszenie czegoś nietuzinkowego ze Stanów w czasach wszechobecności amerykańskiego plastiku. Przez lata skutecznie utrzymywali mnie w poczuciu, że odnalazłem to, czego wówczas szukałem. Czy zatem formuła uległa wyczerpaniu? Nie sądzę. Ale jeśli już, to przekonamy się o tym dopiero przy kolejnym regularnym wydawnictwie Amerykanów. Wciąż mają coś do powiedzenia, tyle że już nie z taką siłą jak niegdyś.

Brak komentarzy: