Wszystko wskazuje na to, że ktoś nieco pozazdrościł Alcest dobrze przyjętej przez większość fanów transformacji polegającej na odejściu od surowego black metalu na rzecz bardziej gitarowych, postrockowo-shoegaze'owych brzmień. W przypadku Francuzów z biegiem lat proporcje przeciwległych muzycznych biegunów ulegały zmianie, aż jeden z nich ostatecznie wyparł drugi. Ich popularność pokazała, że ten zabieg sprawdził się zarówno artystycznie jak i marketingowo. Dlatego w żadnym wypadku nie moze dziwić fakt, że niemieckie Lantlos wydało teraz taką, a nie inną, płytę. Wszak dwa z trzech swoich wcześniejszych krążków Markus Siegenhort nagrywał właśnie z Neigem, liderem rzeczonego Alcest. Ale jeśli nawet to nie przypadek, to i tak na "Melting Sun" można znaleźć nieco ciekawej muzyki.
Markus Siegenhort, jeszcze za czasów grania z Neigem / Fot. Arch. zespołu |
Nowy Lantlos to nie kopia Alcest w linii prostej. Zapożyczeniem jest raczej sam fakt transformacji, zrodzony najpewniej na fundamentach wcześniejszej współpracy obu muzyków oraz obecnych tendencji rynkowych. Grając surowy i melodyjny black metal, nie dotrze się do tak szerokiego grona, jak w przypadku cieplejszej, onirycznej i melancholijnej gitarowej muzyki. Najwyraźniej Markus Siegenhort zrozumiał to przed nagrywaniem "Melting Sun", czego ostatecznie efekty poznaliśmy 2 maja. A te zaś to powstanie muzyki teoretycznie jednoznacznej, ale tak naprawdę mimo wszystko na swój sposób eklektycznej, co też z pewnością będzie budzić skrajne opinie.
Wszystko dlatego, że '"Melting Sun" leży gdzieś między kilkoma gatunkami gitarowego grania. W tym miejscu spotykają się shoegaze, post rock, a nawet sludge, do którego odnoszą się efekty wykorzystane przy cięższych partiach sześciostrunowych instrumentów. A kiedy to wszystko uzupełnimy pełnym barw i zarazem depresyjnym brzmieniem i melancholijnym wokalem, to zwolennicy wspominanych gatunków w o wiele czystszej postaci uznają nową płytę Lantlos za coś przeciętnego, będącego jedynie zbiorem dobrze znanych patentów. Owszem, będzie w tym nieco racji. Muzycznych skojarzeń jest bardzo dużo i momentami wydają się zbyt oczywiste. Zatem jeśli ten album ma się spodobać, trzeba na nie spojrzeć i wysłuchać go w nieco inaczej.
Obecny skład Lantlos, Markus Siegenhort w środku / Fot. Materiały promocyjne |
Potraktujcie ten krążek jako próbę wydobycia z siebie przez autora czegoś nowego, zdobycie się na opuszczenie wcześniejszych rejonów muzycznej czerni i poszukiwania innych rozwiązań. To prawda, że Markus Siegenhort, wraz z towarzyszącymi mu muzykami, musi jeszcze popracować nad wieloma elementami, by lepiej odnaleźć się w nowej muzycznej rzeczywiści, zwłaszcza nad partiami wokalnymi. Niemniej w obecnej stylistyce Lantlos słychać nieco dobrych pomysłów, które za jakiś czas mogą przełożyć się na coś ciekawego. Ich kompozytor musi jednak odnaleźć, i to szybko, własny, charakterystyczny styl, gdyż obecnie ten nie jest jeszcze w pełni klarowny. Tutaj decydujące okaże się kolejne wydawnictwo. A co do nawiązań do Alcest, ze względu na historie personalne i odejście od black metalu, "Metling Sun" stawia Niemców nieco w cieniu Francuzów. Tylko od nich będzie będzie zależało, jak szybko z niego wyjdą. Dobrze, że ten album nie jest tak przesadnie marzycielski jak wydany w tym roku "Shelter". I lepiej, by jego następca nie był. Wszyscy na tym skorzystamy. Poniżej znajdziecie jedno z najnowszych nagrań Lantlos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz