środa, 21 maja 2014

Nieco spóźnieni, dziś zapomniani

Pewnego wieczoru w radiu, poza anteną, wraz z zaprzyjaźnionym muzykiem wspominaliśmy drugą połowę lat 90. oraz następujący tuż po niej czas przełomu wieków. Wówczas na scenie stolicy działo się naprawdę dużo. Powodów było kilka, ale tym najważniejszym pozostawała niemalże namacalna zmiana muzycznych trendów. Klimatyczne granie, tak jeszcze przed chwilą popularne, powoli odchodziło w niebyt. Część muzyków w nowych nagraniach stopniowo pozostawiała co najwyżej ślady swojej przeszłości, a inni całkowicie ją porzucali. Z kolei ostatnich niedobitków do podziemia, piwnic i coraz mniejszych klubów zepchnęła eksplozja tego, co wówczas umownie określano mianem nu metalu. W rzeczonej rozmowie gość gęsto padały nazwiska muzyków, tytuły płyt oraz nazwy zespołów. W pewnym momencie wypowiedziano tą, którą obrali sobie muzycy Eternal Tear. Tuż po tym usłyszałem, że kilku z nich myśli o powrocie do grania. Dziś już mało kto o nich pamięta, a przecież byli jednymi z ostatnich, którzy na początku XXI w. w Warszawie uparcie grali doom metal.

Eternal Tear  /  Fot. Archiwum zespołu
Była to muzyka fanów dla fanów, powstała pod silnym wpływem dokonań przede wszystkim nieświętej brytyjskiej Trójcy, czyli powszechnie cenionych nad Wisłą My Dying Bride, Anathemy i Paradise Lost. Tu liczyły się ciężar, melodia i posępny nastrój. Takich dźwięków warszawiacy słuchali prywatnie, takie chcieli grać i takie też po sobie pozostawili. Na skromną dyskografię Eternal Tear złożyły się jedna regularna płyta "Inside" z 2002 r. oraz samodzielnie wydane dwa lata wcześniej demo "Embrion", z którego odpowiednio anglo i polskojęzyczne nagrania trafiły również na dwie osobne epki. Ciężkie partie gitar, potężny growl oraz klawisze i lira korbowa - z jednej strony jakże archaicznie, z drugiej trudno o bardziej typowego, ale mimo wszystko także w tym dobrym znaczeniu, przedstawiciela nieco zapominanego już grania. Co prawda, muzycy w nieco zmienionym składzie nagrali w 2006 r. drugą regularną płytę, ale ta nigdy się nie ukazała. Jej fragmenty mogliście usłyszeć podczas rozmowy, którą wówczas przeprowadziłem z Kubą Grobelnym, wokalistą i gitarzystą Eternal Tear.


To jeden z tych rodzimych zespołów, którego historia z pewnością potoczyłaby się nieco inaczej, gdyby jego muzycy rozpoczęli działalność kilka lat wcześniej. W 1996 r. klimatyczny doom metal i jego okolice święciły największe triumfy. Wówczas to powstało rzeczone Eternal Tear. Jednak zanim muzycy zaznaczyli swoją obecność debiutanckim wydawnictwem, minęły cztery lata, podczas których bardzo wiele się zmieniło. Niestety, na ich niekorzyść. Dlatego dziś mało kto ich wspomina, a jeszcze osób w ogóle pamięta. To muzyka przede wszystkim dla młodszych sympatyków gatunku i także tych nieco starszych, którzy pamiętają aktywną działalność Eternal Tear na scenie stolicy. W tych dźwiękach nie znajdziecie innowacji czy przesadnej oryginalności. One po prostu miały w solidny sposób nawiązywać do najlepszych wzorców. Tak też było i na swój archiwalny sposób jest do dziś. Poniżej znajdziecie utwór otwierający debiutancką płytę "Inside" z 2002 r..

Brak komentarzy: