Nikt nie wie wszystkiego. Zwłaszcza, gdy mowa o muzyce. Oficjalnych płyt i samodzielnie wydanych demówek ukazuje się tyle, że nie sposób samemu objąć je uszami, a co dopiero rozumem. Dlatego chętnie rozmawiam i słucham o nowych, nieznanych mi wcześniej, wykonawcach. Dzięki temu w moje ręce wpadło kilka ciekawych rodzimych i zagranicznych płyt, spośród których w ostatnim czasie szczególnie wyróżniłbym drugi album holenderskiego Cold Body Radiation.
To jeden z tych jednoosobowych projektów, którego twórca wybitnie ceni sobie anonimowość. Nie wiemy o nim zbyt niewiele, by nie powiedzieć, że w zasadzie niemal nic. Komponuje pod pseudonimem M. W 2009 r. powołał do życia studyjny projekt Cold Body Radiation, w którym odpowiedzialny jest za wszystkie instrumenty i partie wokalne. Jego muzyka to jeden z licznych przejawów dość popularnej fascynacji syntezą black metalu oraz elementami post rocka i shegaze'u. Debiutował dwa lata temu krążkiem "The Great White Emptiness", którego już sam tytuł wiele wyjaśniał. Była to muzyka zimna, surowa, momentami wymagająca, ale uzupełniona o liczne zwolnienia tempa i rozmarzone melodie. W tym przypadku proporcje były jeszcze rozłożone zdecydowanie na korzyść black metalu. Ekspresja muzycznej czerni górowała nad przyjemnymi dla ucha partiami gitar. To był dobry kawałek muzyki ukazujący niemałe możliwości tkwiące w tym niemal że anonimowym twórcy. I w pewnym momencie stało coś, co można by zaobserwować chociażby na przykładzie francuskiego Alcest. Wspomniane proporcje zaczęły ulegać wyraźnej zmianie.
|
Okładka "The Great White Empitness" |
Wszystko za sprawą wydanego w 2011 r. krążka "Deer Twilight". Muzyka M. stała się o wiele bardziej melodyjna, przestrzenna, rozmarzona, a chwilami nawet i na swój sposób piękna. Post rock i shoegaze wzięły górę nad black metalem, choć na szczęście miejscami słychać czerń pozostałą w tych dźwiękach. Dzięki temu brzmi to autentycznie i nie sugeruje pójścia muzyka na skróty. Podobnie jak w przypadku "The Great White Emptiness", tu również dominuje zima. Chłód brzmienia i śnieg pokrywający lasy. Owszem, samo w sobie nie jest to przesadnie oryginalne i słusznie kojarzy się z byle jaką muzyką panów w czarno-białych makijażach, ale tutaj wszystko do siebie pasuje. Czuć mniej więcej to, co w chwili patrzenia w ciszy na biały krajobraz. Jest refleksja, jest i spokój. Miejscami nawet, nie tylko za sprawą muzyki, ale efektów nałożonych na wokale, przypomina mi się Brain Story, projekt Mariusza Kumali z Closterkeller.
|
Okładka epki "The longest shadows ever cast" |
Zapotrzebowanie na taką muzykę było i wciąż jest względnie duże, dlatego nietrudno, by w gąszczu bardzo licznych tego typu wydawnictw takie albumy przechodziły bez większego echa. Cold Body Radiation trudno uznać za wiodącego przedstawiciela gatunku, ale z pewnością jest bardzo solidna inicjatywa, która wciąż ma się dobrze. W styczniu ukazała się siedmiocalowa epka "The Longest Shadows Ever Cast", na której jeszcze bardziej dają o sobie znać shoegaze'owe rozwiązania. Zaintrygowanych odsyłam do płyt Cold Body Radiation. Co ważne, fizyczne kopie drugiej z nich są dostępne w jednym z polskich sklepów internetowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz