Był taki czas w Polsce, gdy sympatyków post metalu, stonera i wszelkich kojarzonych z tymi gatunkami dźwięków okazywało się być nieporównywalnie więcej w stosunku do rodzimych przedstawicieli tychże nurtów. Wówczas dyskutowało się przede wszystkim o płytach zagranicznych grup, czasem wspominając o takim, czy innym polskim zespole. Na szczęście, na przestrzeni ostatnich lat rzeczone proporcje uległy wyraźnej zmianie. Teraz jest o czym rozmawiać, jest i czego słuchać. To cieszy, a kolejnym dowodzącym tego przykładem pozostaje pierwszy album lubelskiego Dopelord.
Miodek z Dopelord / Fot. Paweł Wygoda |
Wbrew pozorom "Magick Rites" nie zostało nagrane przez debiutantów. Muzycy udzielali się wcześniej m.in. w Klingonian Beauty i Solarbabes. Zaś płyta, którą stworzyli pod nowym szyldem, okazuje się na tyle ciekawa, że może przyciągnąć uwagę nawet tych, którzy na co dzień nie sięgają po taką muzykę i sprawić, że od tej pory zaczną jej słuchać. Wszystko za sprawą bardzo solidnych i na swój sposób przebojowych pomysłów. To nie są byle walce niekończące się na skutek braku kreatywności, których w dźwiękowej syntezie doomu i stonera doświadczamy tak często. Tu mamy do czynienia z utworami pełnymi chwytliwych riffów o w zasadzie piosenkowej strukturze. Owszem, jak to bywa w tej muzyce, wybrane pomysły są miejscami nieco przeciągane, ale nie przekraczają ostatecznych granic, w ostatniej chwili przechodząc w kolejne rozwiązania.
W każdym z siedmiu nagrań, jakie trafiły na "Magick Rites", słychać ciężar, energię i dużą swobodę twórczą. Momentami wydaje się, że to wszystko płynie samo w oparach zielonego liścia i procentów uderzających w tętnicę. Co więcej, to poczucie jest jeszcze potęgowane przez partie wokalne, z umiejętnie dobranymi efektami. Z drugiej zaś strony, nie można zaprzeczyć, że to wszystko gdzieś już się słyszało. Wynika to po prostu z takich a nie innych ram gatunku, w których muzycy bardzo umiejętnie się w nich poruszają. Stąd wcześniejsze domniemanie, że nagrania Dopelord zaintrygują kogoś na tyle, by zechciał poznać cały gatunek i rozpocząć przygodę z muzyką pełną palącego słońca, piasku wyczuwalnego pod stopami i charakterystycznego zapachu dymu wypuszczanego z płuc.
W każdym z siedmiu nagrań, jakie trafiły na "Magick Rites", słychać ciężar, energię i dużą swobodę twórczą. Momentami wydaje się, że to wszystko płynie samo w oparach zielonego liścia i procentów uderzających w tętnicę. Co więcej, to poczucie jest jeszcze potęgowane przez partie wokalne, z umiejętnie dobranymi efektami. Z drugiej zaś strony, nie można zaprzeczyć, że to wszystko gdzieś już się słyszało. Wynika to po prostu z takich a nie innych ram gatunku, w których muzycy bardzo umiejętnie się w nich poruszają. Stąd wcześniejsze domniemanie, że nagrania Dopelord zaintrygują kogoś na tyle, by zechciał poznać cały gatunek i rozpocząć przygodę z muzyką pełną palącego słońca, piasku wyczuwalnego pod stopami i charakterystycznego zapachu dymu wypuszczanego z płuc.
Ta scena rośnie w siłę. I to coraz bardziej. Jest to na tyle ciekawe zjawisko, że warto choć przez chwilę przyjrzeć mu się uważniej. To prawda, że ta muzyka nie przekona każdego, a sam trend dotarł do Polski po wielu latach, jakie minęły od apogeum tych dźwięków na Zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych. Jednak żyjemy w takiej rzeczywistości i w takim kraju, że lepiej nie przechodzić zupełnie obojętnie obok tego typu inicjatyw. Niewielkim kosztem można naprawdę wiele zyskać. I to niezależnie od preferencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz