niedziela, 19 grudnia 2010

Nie wszystko złoto, co się świeci

Gdy ogłoszono datę pierwszego w Polsce koncertu Ulver, jaki to odbył się 22 lutego br. w krakowskim klubie Studio, wraz z przyjacielem, z którym wówczas pracowałem, rzuciliśmy monetą, by wyjaśnić, kto pojedzie do Krakowa, a kto zostanie w Warszawie i będzie musiał podołać obowiązkom narzuconym przez pracodawcę. Ślepy los zdecydował, że nie wybrałem się do Grodu Kraka. Jednak szczęśliwie wczoraj w klubie Palladium mogłem zobaczyć to, o czym wielokrotnie opowiadano mi na przestrzeni minionych  miesięcy.

Fot. Archiwum zespołu
Nieco ponad godzinny występ udowodnił, że w przypadku Norwegów koncert może co najwyżej być skromnym uzupełnieniem tego, co znajdziemy na ich płytach. Dlatego jeśli ktoś,  urzeczony magią dźwięków  np. z "Blood Inside" czy "Shadows of The Sun", liczył na coś więcej, mógł czuć się rozczarowany na niemal każdym kroku. Poza studiem Garm nie jest niestety najlepszym wokalistą, a przy graniu na żywo tak specyficznej muzyki ta traci niezwykle dużo. Co prawda kilka momentów było iście magicznych, ale tylko dlatego, że mniej bądź bardziej przypominały to, co znamy z płyt. To jednak wszystko.

W takim razie czy warto było wybrać się do Palladium? Tak, przede wszystkim po to, by zobaczyć Norwegów, porównać muzykę zagraną na żywo z tą znaną z dotychczasowych albumów Ulver i zrozumieć,  dlaczego zdaniem wielu ta nagrana w studiu ociera się o geniusz.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Słowa powiązane z magią: magia osobowości, magiczne, etc. stanowią przerost formy nad treścią rodem z Harrego Pottera ;)

A na koncert zupełnie nie było warto iść;]

Anonimowy pisze...

Podobało mi się tak samo jak w Krakowie. No ale w kwestii Ulver jestem bezkrytyczny. Dobrze, że tym razem nie musieliśmy rzucać monetą ;)

Kamil Mrozkowiak pisze...

Całe szczęście. Kolejny powód, dla którego warto było wybrać się do Palladium.