czwartek, 2 czerwca 2016

Debiutanci z Festung Breslau

Zawsze cieszę się, gdy w prywatnej skrzynce lub radiowej przegródce znajduję płytę. Lata mijają, a banan na twarzy wciąż ten sam. To przyjemne, gdy dany wykonawca był mi dotąd zupełnie obcy lub co najwyżej znałem go z nazwy. A bywa nawet jeszcze lepiej, szczególnie gdy po włożeniu kompaktu do odtwarzacza zadaję sobie pytanie, dlaczego wcześniej nie zainteresowałem się daną grupą. No ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. W końcu płyt ukazuje się tyle, że nie sposób wiedzieć o każdej z nich, a co dopiero je przesłuchać. Podobnie rzecz ma się z wrocławskim Aviaries, którego muzycy powoli przestają być jedynie nazwą z koncertowego plakatu, a zaczynają na dobre przebijać się do świadomości fanów rodzimego, zimnego grania. Wszystko za sprawą znakomitego debiutu, którego egzemplarz niedawno wyjąłem z pocztowej koperty. 

Aviaries  /  Fot. facebook.com/aviariespl
Dla większości z nas ten zespół pojawił się znikąd. Należy jednak zwrócić uwagę, że w rodzinnym Breslau wcale nie jest anonimowy, a i panowie co jakiś czas koncertowali także w innych miastach. Różnica polegała jednak na tym, że wówczas nie mieli płyty, lecz jedynie poszczególne nagrania demo wrzucone do sieci. Teraz zaś, kiedy zestawi się jedno z drugim, słyszymy istną przepaść na korzyść debiutu. "Aviaries" to świetnie wyprodukowany dźwiękowy chłód. Wyobraźcie sobie czterech muzyków chcących finalnie spotkać się w samym sercu zimnego grania. Jednak każdy z nich, w obliczu własnych muzycznych zainteresowań, będzie podążał inną drogą. W efekcie otrzymaliśmy coś, będącego wypadkową wielu skojarzeń, m.in. złagodzonej wersji A Place To Bury Strangers i New Order za czasów "Movement". Do tego można dodać chociażby The Cure oraz elementy indie i shoegaze'u. Dzięki tym fascynacjom w nasze ręce trafiła płyta z muzyką, której w Polsce wciąż brakuje. Grono fanów takiego grania nie jest w naszym kraju przesadnie szerokie, a na tyle świadome i głodne nowości, że z pewnością odnotuje krążek wrocławskich debiutantów. 


Szkoda, że "Aviariers" nie trwa nawet 35 minut. Zaledwie sześć kompozycji pozostawia olbrzymi niedosyt, a ma to być w końcu regularna płyta, a nie epka. Muzycy chcieli jednak zamknąć na jednym wydawnictwie określony rozdział działalności, a że teraz piszą już nowy, najwyraźniej nie zamierzali mieszać, jak sądzę, odmiennych stylistyk. Z drugiej jednak strony ta decyzja sprawiła, że debiut wrocławian jest bardzo spójny i przyjemnie słucha się go w całości. Tym czterem panom udało się ciekawie wyważyć proporcje między gitarą, sekcją rytmiczną, syntezatorem i wokalem. Chociaż w przypadku tego ostatniego czasem chciałoby się móc usłyszeć coś więcej niż przemykający na drugim planie głos z nałożoną na niego całą gamą efektów. Inna sprawa, że Marcin Cieślak nie jest urodzonym wokalistą, a jeśli tak, to nie mamy szansy tego usłyszeć. Co ciekawe, na potrzeby zespołu muzyk odszedł nieco od gitary, czyli najbliższego mu instrumentu. Może więc i lepiej, że Aviaries balansuje gdzieś na granicy instrumentalnego grania?


To spójny, solidny, dobrze brzmiący album. Wydaje się, że trafiła na niego prosta muzyka, ale wbrew pozorom w jej produkcję włożono bardzo dużo pracy. Jak się okazało, miesiące miksów nie poszły jednak na marne i w efekcie wrocławianie są teraz na prostej drodze do namieszania na rodzimej zimnej scenie. Kariery raczej nie zrobią, bo to nie tej kraj, ale rozpoznawalność i szacunek mają na wyciągnięcie ręki. Wystarczy pójść za ciosem. Teraz potrzebne są przede wszystkim koncerty, i to jak najwięcej. W dziale MP3 warte posłuchania znajdziecie w pełni udostępnione dwa nagrania w wersji demo.

Brak komentarzy: