Gdy pod koniec lutego na chwilę zatrzymałem się w Białymstoku, zamieściłem w sieci link do nagrania nieco zapomnianego już tamtejszego Judy 4 z adnotacją, że byli to czarodzieje z miasta grindcoru i death metalu. Po dwóch dniach otrzymałem wiadomość od jednego z muzyków Starsabout z pytaniem, czy nie chciałbym posłuchać czegoś nowego ze stolicy Podlasia, bo wbrew pozorom i historii to miasto ma do zaoferowania nie tylko ciężkie granie. Zgodziłem się i tak w moje ręce trafiła ciekawa debiutancka płyta, która oficjalnie powinna ukazać się lada dzień.
Starsabout / Fot. facebook.com/starsabout1 |
Niewielu słyszało o tym zespole, a jest to jeszcze trudniejsze, jeśli nie mieszka się w północno-wschodniej Polsce. Fani gitarowej alternatywy z innych zakątków kraju co najwyżej mogli przypadkiem natrafić na zamieszczoną w sieci skromną epkę, za sprawą której w 2014 r. muzycy dali pierwszy znak życia. Teraz Starsabout z pewnością będzie starało się wypłynąć na znacznie szersze wody. Po tym co trafiło na jego debiutancką płytę, śmiało można powiedzieć, że jeśli "Halflights" trafi w ręce osób mających posłuch w środowisku (o zgrozo) tzw. alternatywnego grania, to białostoczanie dotrą do przynajmniej części fanów gatunku, którzy do tej pory byli dla nich nieosiągalni. Z drugiej jednak strony trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Regularny debiut Starsabout to solidny album, niemniej warto podejść do niego na spokojnie. Zupełnie tak jak podchodzą do nas muzycy, proponujący przyjemne dla ucha i mieniące się ciepłymi kolorami dźwięki.
Tu nikt się nie spieszy. Nikt nikogo nie popędza. Płynie czas, płynie także muzyka. Nawet prędkość światła wydaje się inna. Ten nastój idealnie pasuje do wyraźnie słyszalnej nostalgicznej i stonowanej obserwacji pędzącej rzeczywistości. Wszyscy gdzieś biegną, ale nie muzycy. Oni stoją, obserwują i grają. Nieodparcie na myśl przychodzą skojarzenia z powszechnie znanymi orkiestrami z Wielkiej Brytanii, Islandii, także Skandynawii, a nawet rodzimym Klimt. Jakby panowie zajrzeli do kilku szuflad i wyjęli z nich to, do czego było im najbliżej. No ale w końcu od czegoś trzeba zacząć, by po kilku latach grania dla wąskiego grona fanów podjąć próbę zaproponowania czegoś więcej. Największą zaletą "Halflights" są rzeczone stonowane emocje, a w zasadzie sposób ich wyrażenia. Z muzyką całkiem sprawnie komponuje się wokal, choć miejscami wydaje się jednak zbyt delikatny. Nie zmienia to jednak faktu, że jest charakterystyczny, a to zawsze ma duże znaczenie.
Panowie potrafią grać. Jest ich czterech i każdego dobrze słychać. Tu nikt nikogo nie kryje, a ma to olbrzymie oznaczenie, bo w studiu można przecież wyczyniać cuda, tak brutalnie weryfikowane później przez koncerty. Pytanie tylko, czy to przełoży się na coś więcej. "Halflights" nie jest bowiem ani objawieniem, ani sensacją. Jest za to solidnym podsumowaniem pierwszych lat zespołu, stanowiącym bardzo dobry punkt wyjścia dla zaproponowania czegoś naprawdę ciekawego. Zanim jednak Starsabout przestanie być jedną z wielu podobnych grup, trzeba czasu i cierpliwości. Zarówno naszych, jak i muzyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz