niedziela, 21 lutego 2016

Paryskie rozmyślania

Swego czasu Philipp Blanche bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Na płycie "Misty Shroud of Regrets" w znakomity sposób oddał nastrój zapomnianych i porzucony miejsc, które niegdyś tętniły życiem. Część z nich stoi dziś w ruinie, część zaś odchodzi wraz z postępującą degradacją starego papieru fotograficznego. Była to szalenie smutna, refleksyjna i minimalistyczna muzyka, ale trafiała w sedno. Co więcej, wyraźnie pokazywała, że w Francuzie drzemie nie mały potencjał. Od tamtej pory grono jego sympatyków systematycznie rosło i wszystko wskazuje na to, że nowa płyta tego nie zmieni, przynajmniej nie na gorsze.

Day Before Us w 2014 r., Philippe Blanche z lewej  / Fot. Facebook 
"Prélude à l'âme d'élégie" to ciąg dalszy poszukiwań Francuza, dość swobodnie poruszającego się w rejonach ambientu, neoklasyki i ścieżek dźwiękowych do nigdy nienakręconych filmów. Owszem, w jego przypadku to żadna nowość, ale z drugiej strony w jakiś sposób z płyty na płytę słychać nowe elementy i kluczowy dla każdego twórcy rozwój. Na naszych oczach, a w zasadzie uszach, Day Before Us dojrzewa, stając się bogatsze. Bardziej złożone struktury nagrań, więcej instrumentów oraz zaproszenie do współpracy trojga wokalistów z powodzeniem bronią ten album przed monotonią i zwyczajną nudą, tak bardzo niweczącymi wiele ambientowych wydawnictw.


Patrząc na zdobiące szatę graficzną zdjęcia Czeszki Kamili Nory Netikovej, mamy prawo spodziewać się czegoś zimnego i mrocznego pokroju Northaunt. Jednak ta uwieczniona, piękna i zarazem nieprzyjazna przyroda jest nieco myląca. "Prélude à l'âme d'élégie" to nie typowa ciemność. Raczej refleksja nad wrażliwością i naturą człowieka. A że nie ma dwóch takich samych osób, nie ma też sensu jednoznacznie definiować tego, co tutaj słyszymy. Warto zostawić nieco miejsca na interpretację instrumentalnych nagrań oraz tych, w których słychać śpiew, recytację lub, najpewniej, fragmenty filmowych dialogów. Jeśli paryżanin sam nie wyjawi, co dokładnie chodziło mu po głowie, będziemy mogli jedynie się domyślać. Ale może tak jest lepiej, zwłaszcza dla nas. Wiadomo natomiast, że te szepty, klawisze, fortepian, nieliczne gitary, sample i wszechobecna przestrzeń niosą tyleż spokoju, co tajemnic i pytań.


Philipp Blanche coraz głośniej puka do drzwi, za którymi nagrywają i wydają co ambitniejsi twórcy, stroniący od typowej ciemności i monotonii dźwięków. W tym umownym klubie nikt nie kogo nie naśladuje, gdyż ambient ma zaskakująco wiele oblicz, ale dla słuchaczy jest jasne, że śledząc poczynania jego członków, usłyszą o znacznie więcej niż zapętlony dźwięk dzwonów, upadających monet, czy szum drzew. Tak jest chociażby w przypadku Johana Levina z Desiderii Marginis, Petera Anderssona z Raison d'être, czy chociażby Roberta Marciniaka z Rukkanor i Marcina Bachtiaka z Cold Fusion. A jak będzie z wspomnianym Francuzem? Z pewnością podobnie, i to wkrótce. Dlaczego jeszcze nie teraz? Otóż "Prélude à l'âme d'élégie" to ciekawa propozycja, jednak najlepsze raczej jeszcze przed nami.

Brak komentarzy: