Współczesna poczta pantoflowa wygląda nieco inaczej. Znacznie rzadziej już rozmawiamy o muzyce w bezpośredniej konfrontacji. Częściej wklejamy lub przesyłamy sobie linki, pisząc, że coś jest naprawdę dobre lub zwyczajnie zajebiste. I tyle. W sumie tak też można. W końcu liczy się efekt, zwłaszcza jeśli dane wydawnictwo, faktycznie zgodnie z zapowiedziami, wprasowuje nas w fotel. Wówczas nie ma już znaczenia, w jaki sposób do naszych suszu dotarły te dźwięki. Mnie taka przygoda niedawno przydarzyła się raz jeszcze. Tym razem za sprawą francuskiego Treha Sektori, które notabene można było zobaczyć na listopadowym Wrocław Industrial Festival.
Dehn Sora / Fot. facebook.com/trehasektori |
Za każdym razem, gdy zabieram do radia taką muzykę, zadaję sobie pytanie, w jakich kategoriach postrzega rzeczywistość jej twórca i co dzieje się w miejscu, w którym komponuje ją i nagrywa. Są to pytania o tyle zasadne, że ostateczny efekt ich pracy odbiera mowę. Przytłacza potęgą, ciemnością, czasem czystym złem, ale na końcu przede wszystkim zupełnym oderwaniem od tego, z czym stykamy się na co dzień. To jakby zupełnie inny świat, całkowicie, niekiedy nawet dość brutalnie, przesuwający horyzonty wyobraźni każdego, kto do niego wejdzie. Grono takich kompozytorów nie jest zbyt szerokie, ale z pewnością od jakiegoś czasu tworzący Treha Sektori Dehn Sor śmiało może być wymieniany u boku chociażby Jouniego Havukainena z In Slaughter Nativesa czy Hærleifa Langåsa z Northaunt. Jednak warto podkreślić, że Francuz ma własny styl. Nie ma tu mowy o kopiowaniu w linii prostej. Co najwyżej inspirowaniu się dotychczasowym dorobkiem sceny i przede wszystkim spuścizną nieświętej Cold Meat Industry.
Muzyka Treha Sektori przypomina ponury sen. Wcale nie musi to być koszmar, ale wszechobecne szepty, oniryczny nastrój, krzyki rodem z płyt Elend, notoryczny brak światła i przestrzeń nie wróżą najlepiej. Tym wizjom najbliżej do nieokreślonego rytuału, odprawianego w świecie Morfeusza. Szczęśliwie jednak Dehn Sora zazwyczaj wymyka się jego sztywnym punktom oraz towarzyszącym im monotonii i powtarzalności. Choć nie da ukryć, że momentami jest blisko popadnięcia w rutynę i aż chciałoby się, by pewne kluczowe dla danego nagrania zwroty następowały znacznie wcześniej. Ale powiedzmy, że to już raczej mój kaprys, gdyż wbrew pozorom to dość urozmaicona muzyka, tak bezpośrednio odwołująca się do naszej wyobraźni. Co ciekawe, Sora z powodzeniem korzysta z gitary. Nie ma jej przesadnie dużo, ale te sześć strun stanowi przyjemne dla ucha uzupełnienie bębnów, głosów i dobrze znanych ambientowych patentów.
Każda z trzech dotychczasowych regularnych płyt Treha Sektori oraz kilka pomniejszych wydawnictw to dość ambitne podejście do ambientu. Co prawda jest zdecydowanie za wcześnie, by Dehna Sorę okrzyknąć mianem wizjonera, ale nie ulega wątpliwości, że we Francuzie drzemie naprawdę duży potencjał. Jeśli nie roztrwoni go na typowe gatunkowe dłużyzny, a postawi na krótsze i o wiele konkretniejsze formy, może zajść naprawdę daleko, zdobywając szacunek nie tylko fanów elektronicznego mroku. Jak na razie raczej dla cierpliwych, dobrze wiedzących, co to bomba z opóźnionym zapłonem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz