wtorek, 18 sierpnia 2015

W oparach absyntu i opium

W drugiej połowie XIX w. przy słynnym paryskim placu Pigalle istniało niezwykłe miejsce, w którym gęstość powietrza definiowały opary opium, hektolitry absyntu, wieczna melancholia, ból istnienia, poczucie bezsensowności życia i powstałe w oparciu o nie teksty kultury. Tym miejscem była słynna Café de l'Enfer, lokal inspirowany piekłem. Dziś próżno jej szukać. Charakterystyczna fasada wytrzymała do lat 50. ubiegłego wieku, ale trudno powiedzieć, czy wówczas to miejsce było jeszcze otwarte. Ostatecznie kamienica nie przetrwała próby czasu i zakusów handlarzy nieruchomościami. Zachowały się jednak liczne fotografie i zapiski świadczące o wyjątkowości tego miejsca, które, jak niedawno się okazało, nadal pozostaje źródłem inspiracji. Świadczą o tym poczynania tajemniczego projektu noszącego nazwę właśnie Café de l'Enfer, który w pewnych kręgach dość szybko okrzyknięto wielką nadzieją.

Frontowe wejście do Café de l'Enfer  /  Fot. coolstuffinparis.com
Niewiele wiadomo o muzykach. Inna sprawa, że oni sami bardzo cenią sobie anonimowość, skutecznie nie ułatwiając zadania bardziej dociekliwym. Co więcej, trudno także powiedzieć, ile osób współtworzy Café de l'Enfer. Za ich pozwoleniem ujawniono jedynie, że są Francuzami osiadłymi w Austrii, dla których inspiracją pozostaje przede wszystkim szeroko rozumiane ojczyste podziemie początku ubiegłego wieku. Co za tym stoi? Przede wszystkim literatura i sztuka kroczące w parze z alkoholowo-narkotykowymi eksperymentami oraz naturalnie związana z nimi pesymistyczna kwintesencja filozofii Fin de Siecle. Stąd nieprzypadkowo w twórczości Café de l'Enfer liczne odniesienia do francuskiego symbolizmu, w tym przede wszystkim poezji Charlesa Baudelaire'a. Ale po kolei.
Okładka mini albumu Café de l'Enfer
Ten tajemniczy projekt debiutował w 2010 r. samodzielnie wydanym mini albumem. Na płycie cd-r znalazły się cztery utwory, z których trzy rok później trafiły na regularną już płytę "Marchant À Quatre Pattes Au​-​devant De La Rédemption". Wtedy wszystko się zaczęło. Dzięki austriackiej Steinklang Industries album trafił do szerokiego odbiorcy i z miejsca został okrzyknięty wielką nadzieją sceny kręgu matrial i neoclassical. Nie były to przesadne słowa. W niespełna godzinie muzyki Francuzom udało się zamknąć kwintesencję atmosfery końca ubiegłego wieku. Poczucie nadciągającego schyłku, lęku przed galopującą industrializacją, a co za tym idzie, także gwałtownie zmieniającego się świata to jedynie początek. Za nimi słuchać huk upadających ideologii, sztuki oraz dotychczasowych sposobów postrzegania i definiowania rzeczywistości. Co można zrobić? W takiej sytuacji wyjścia są trzy. Przelać na papier wszystkie swoje żale, strzelić sobie w głowę lub spróbować uciec za sprawą wszelkich dostępnych wynalazków zmieniających stan świadomości. Nieważne, co wybierzemy, ostatecznie i tak zawsze będzie źle.

 

Tę szalenie pesymistyczną wizję budują nie tylko słowa, ale i muzyka. Bardzo umiejętne wykorzystanie syntezatorów oraz sięganie do dorobku neoklasyki sprawiło, że Café de l'Enfer to znakomita alternatywa dla nużących już przemilitaryzowanych i pompatycznych przedstawicieli nurtu, nierzadko sympatyzujących z totalitaryzmem. Tu słychać ewolucję, pomysł i przede wszystkim jego znakomitą realizację. Owszem, marszowe tempa nie są obce Franzom, ale to jedynie element całej tej dekadenckiej układanki. Nastój potęgują także recytacje, w tym jedna zaskakująco po angielsku. Jest nią wiersz Alistara Crowleyam, zatem dalszy komentarz wydaje się raczej zbyteczny. Wyobraźcie sobie zatem Elend wymieszany z Dernière Volonté.



To znakomita płyta, ale nie dla każdego. Bez przynajmniej szkolnej wiedzy na temat Fin de Siecle, czy chociażby Młodej Polski, "Marchant À Quatre Pattes Au​-​devant De La Rédemption" będzie tylko połowicznie nastrojowym albumem, okraszonym pikantnymi zdjęciami odurzonych kobiet, zafascynowanych swoimi ciałami i możliwościami opium. Ale jeśli debiutu Café de l'Enfer posłucha się w pełni świadomie, będzie chciało się do niego wracać. Wszystko z powodu nastroju tworzonego przez muzykę i teksty oraz w konsekwencji bardzo udanej i stylistycznie oryginalnej próbie odtworzenia tego, co działo się w Europie nieco ponad sto lat temu. Wejdźcie zatem do Café de l'Enfer, osiądźcie przy stoliku, zamówcie to, co lubicie najbardziej i posłuchajcie. Niekoniecznie w oparach absyntu i opium. I jeszcze jedno. Znajomość ojczystego języka Baudelaire'a mile widziana.

Brak komentarzy: