sobota, 1 listopada 2014

Zimne refleksje

Wydany w ubiegłym roku debiut wejherowskiego Bruna Światłocienia był bardzo miłym zaskoczeniem. Chłodna muzyka, balansująca gdzieś na granicy dark wave, zimnej fali i niemalże post rocka, spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem. Dla większości osób zespół pojawił się w zasadzie znikąd, ale i szczęśliwie dla rodzimej alternatywy jego muzycy bynajmniej donikąd nie zwędrowali, co potwierdza ich nowa płyta. 

Bruno Światłocień  /  Fot. Materiały promocyjne 
Tytuł "Czerń i cień II" pozornie podpowiada, że to kontynuacja debiutu. Owszem, będzie w tym nieco prawy, ale tylko nieco. W rzeczywistości w nasze ręce trafia inne wydawnictwo. Muzycy odeszli od cięższych kompozycji, oczywiście jak na swoje standardy, i rozwinęli spokojniejsze wątki pamiętane z debiutu. Jest tu o wiele mniej emocji i ekspresji, które zastąpiły przemyślenia, refleksje i odczucia. Gitara jeszcze bardziej chowa się za sekcją rytmiczną i jedynie w wybranych momentach stanowi coś więcej niż tło dla pozostałych instrumentów. Wyczuwalny niemal w każdej nucie refleksyjno-melancholijny nastrój uzupełniają także klawisze i niemała gama efektów, które umownie nazwijmy elektroniką. Tym samym muzycy Bruna jeszcze bardziej zbliżyli się na umownego dark wave, wyraźnie pozostawiając za plecami zimne gitarowe granie. Ono oczywiście jest, ale w znacznie mniejszym wymiarze niż na poprzedniej płycie. Ten zabieg sprawia, że "Czerń i cień II" to dość wymagający album. Tu nie ma niezobowiązujących piosenek, których można posłuchać o każdej porze dnia i nocy. Tu są spokojne utwory. Paradoksalnie jednak, sądząc po tym, co można zobaczyć w sieci, na koncertach Bruna energetyczne proporcje pozostają zgoła odwrotnie.

Okładka płyty "Czerń i cień II"
W kontekście tego wydawnictwa warto także nieco miejsca poświęcić osobie, wokół której skupia się cały zespół. Bronisław Ehrlich, stojący przy mikrofonie główny kompozytor muzyki oraz autor wszystkich tekstów, ma w sobie coś z barda i poety. W praktyce broni się przede wszystkim słowem, a nie śpiewem. Podobnie jak za czasu debiutu wokalista Bruna Światłocienia po prostu recytuje i mówi. Nie jest stworzony do prowadzenia głosem całego zespołu, ale w ten konwencji nie ma to większego znaczenia. Wszak który z chociażby rodzimych zimnofalowych wokalistów naprawdę potrafił zaśpiewać? Wtedy chodziło o coś innego, a że gatunek w zasadzie ten sam, tu jest podobnie. Zaś co do tekstów, trudno nie zwrócić uwagi na wiele przemyśleń i spostrzeżeń autora, a także wyłaniającego się z nich subtelnego, acz dość wyraźnego, wyznaniowego manifestu. To, jakie będzie to miało dla Was znaczenie, musicie już ocenić sami.



Dobrze, że taki zespół powstał, dobrze, że jego muzycy nagrywają płyty i co jakiś czas wychodzą na scenę. Dzięki takim twórcom i wspierającym ich wydawcom jest po prostu ciekawiej. Udaje się zapełnić miejsce między rozrywkową miernotą serwowaną przez największe media a głębokim, bezdusznym i najbardziej ortodoksyjnym podziemiem. I bynajmniej nie jest to coś przeciętnego, coś pomiędzy, czy coś w środku. Jest to coś, przy czym można się zatrzymać na chwilę i zastanowić. Nad czym? Nie tylko nad czernią i cieniem.

Brak komentarzy: