Gdy cztery lata temu po raz pierwszy słuchałem debiutu bielskiej Moany, byłem bardzo ciekaw, co wyniknie z dalszej działalności tego zespołu. Mimo że trzyutworowa cyfrowa epka bardziej przypominała zapis próby niż profesjonalne wydawnictwo, to mimo wszystko zwróciła na zespoł uwagę, w pełni wpisując się w ówcześnie wciąż duże zainteresowanie post metalem i jego okolicami. Pójścia za ciosem jednak nie było. Zespół koncertował zazwyczaj w rodzinnej Bielsku-Białej, niezbyt często pojawiając się w innych miastach i zwyczajnie powoli zaczęto o nim zapominać. Teraz jednak muzycy przypominają o sobie, i to w najbardziej właściwy sposób, czyli za sprawą regularnej płyty. Pytanie tylko, czy aby nie odrobinę za późno?
Moanaa, koncert w bielskim Rudeboy / facebook.com/Moanaaband |
Post metal w czystej postaci już dawno nie wzbudza szerszego zainteresowania. Po prostu się wypalił. Był taki czas, że w Polsce słuchało się wszystkiego, co miało taką etykietę, zwłaszcza gdy dotyczyło to rodzimych wykonawców, krzepnących pod wpływem zachodnich przedstawicieli gatunku. A teraz? Obecnie największe zainteresowanie wzbudzają hybrydy pokoju Thaw. Muzyka z czasów epki Moany nie miałaby dziś szansy przebicia, dlatego dobrze, że bielszczanie zaproponowali coś więcej. Pytań i wątpliwości jest jednak dużo, gdyż "Descent", mimo że to bardzo udane wydawnictwo z dużym potencjałem, to nie przełoży się na coś więcej. Piszę o tym tuż po premierze, gdyż jestem pewien, że w najbliższej przyszłości wiele rzeczy w kontekście tej płyty nie potoczy się tak dobrze, jakby mogło.
Chodzi przede wszystkim o to, co ciągnie tę płytę w dół i nie pozwala na maksymalnie zaprezentowanie drzemiącego w niej instrumentalnego potencjału. To przede wszystkim partie wokalne. Owszem, zarówno pamiętany z Psychotropic Transcedental Rafał Kwaśny jak i Maciej Proficz wszystko wykonali i nagrali właściwie. Sęk w tym, że gdy słyszymy growle, a za nimi riffową ścianę dźwięku, jesteśmy ściągani do typowych rozwiązań gatunku, a przecież jeszcze przed chwilą napięcie rosło, pojawiały się nieszablonowe ciekawe i nastrojowe pomysły, jakże oddalające muzykę Moany od gatunkowej sztampy. Oczywiście siła werbalnej ekspresji ma swoją wymowę, ale w wielu miejscach aż oprosi się o czyste partie, które mogą być przecież równie silne. Nie mówię tu o konformizmie, mającym ułatwić muzykom trafienie na pierwsze miejsce wybranej listy przebojów, ale o czymś, co jeszcze bardziej oddaliłoby "Descent" od standardowych skojarzeń. A tak bogactwo solidnej produkcji, gitarowej i ambientowej przestrzeni, akustycznych dźwięków oraz nastroju zwyczajnie ucieka. Na szczęście nie jest tak od początku do końca, ale miejsc, w których to słyszymy, pozostaje zdecydowanie za mało.
Mimo wszystko w tej stylistyce Moanaa przypomina o sobie nieco za późno. Gdyby ta płyta ukazała się wcześniej, np. niebawem po debiutanckiej epce, z pewnością mówiono by o niej znacznie więcej. Dziś oczywiście ucieszy wiele osób, na co zespół w pełni zasłużył, ale niestety nie wpłynie to jakoś znacząco na poprawę jego pozycji. A szkoda, gdyż "Descent" to naprawdę kawałek dobrej muzyki i zarazem dowód na to, że bielszczanie odnaleźli swój styl i mogą nagrywać jeszcze lepsze rzeczy. Jest i jednak druga strona medalu. Może ten album to początek tego, czego subiektywnie tutaj zabrakło? Może nagrane utwory są po prostu starsze, a muzycy nie chcieli z nich rezygnować, by zamknąć pewien etap w historii zespołu? Może. W każdym razie taki debiut, nawet miejscami tak bliski typowym rozwiązaniem, z pewnością otworzy im więcej drzwi niż zamknie.
Chodzi przede wszystkim o to, co ciągnie tę płytę w dół i nie pozwala na maksymalnie zaprezentowanie drzemiącego w niej instrumentalnego potencjału. To przede wszystkim partie wokalne. Owszem, zarówno pamiętany z Psychotropic Transcedental Rafał Kwaśny jak i Maciej Proficz wszystko wykonali i nagrali właściwie. Sęk w tym, że gdy słyszymy growle, a za nimi riffową ścianę dźwięku, jesteśmy ściągani do typowych rozwiązań gatunku, a przecież jeszcze przed chwilą napięcie rosło, pojawiały się nieszablonowe ciekawe i nastrojowe pomysły, jakże oddalające muzykę Moany od gatunkowej sztampy. Oczywiście siła werbalnej ekspresji ma swoją wymowę, ale w wielu miejscach aż oprosi się o czyste partie, które mogą być przecież równie silne. Nie mówię tu o konformizmie, mającym ułatwić muzykom trafienie na pierwsze miejsce wybranej listy przebojów, ale o czymś, co jeszcze bardziej oddaliłoby "Descent" od standardowych skojarzeń. A tak bogactwo solidnej produkcji, gitarowej i ambientowej przestrzeni, akustycznych dźwięków oraz nastroju zwyczajnie ucieka. Na szczęście nie jest tak od początku do końca, ale miejsc, w których to słyszymy, pozostaje zdecydowanie za mało.
Mimo wszystko w tej stylistyce Moanaa przypomina o sobie nieco za późno. Gdyby ta płyta ukazała się wcześniej, np. niebawem po debiutanckiej epce, z pewnością mówiono by o niej znacznie więcej. Dziś oczywiście ucieszy wiele osób, na co zespół w pełni zasłużył, ale niestety nie wpłynie to jakoś znacząco na poprawę jego pozycji. A szkoda, gdyż "Descent" to naprawdę kawałek dobrej muzyki i zarazem dowód na to, że bielszczanie odnaleźli swój styl i mogą nagrywać jeszcze lepsze rzeczy. Jest i jednak druga strona medalu. Może ten album to początek tego, czego subiektywnie tutaj zabrakło? Może nagrane utwory są po prostu starsze, a muzycy nie chcieli z nich rezygnować, by zamknąć pewien etap w historii zespołu? Może. W każdym razie taki debiut, nawet miejscami tak bliski typowym rozwiązaniem, z pewnością otworzy im więcej drzwi niż zamknie.
2 komentarze:
O kurde. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze na tym świecie o Psychotropic Transcendental pamięta... zespół mocno zapomniany, a wciąga do dzisiaj. Że o Unipolar nie wspomnę.
Zapomniany i niestety niedoceniony.
Nagrali drugą płytę, ale ta nie została nigdy wydana. Szkoda
Dzięki i pozdrawiam
Prześlij komentarz