piątek, 21 marca 2014

Polacy pod Olimpem

Są zespoły, które nawet po wielu latach darzymy zwyczajnym, ludzkim sentymentem. Nie ma znaczenia, ile czasu minęło od chwili, gdy po raz ostatni sięgnęliśmy po ich płytę lub widzieliśmy na koncercie. Słysząc, że wciąż istnieją i nagrywają, zazwyczaj uśmiechamy się pod nosem, miło wspominając beztroskie czasy adolescencji. Każdy ma w swoim życiorysie przynajmniej kilka taki grup. W moim przypadku jedną z nich jest Atropos, kolektyw weteranów warszawskiego podziemia z dwudziestoletnim stażem, których nowe nagrania w końcu trafiły w moje ręce.

Atropos  /  Fot. facebook.com/ATROPOSofficial
To istna muzyczna efemeryda. Raz jest, raz jej nie ma, czasem zagra koncert, a czasem jej muzycy niespodziewanie i po cichu, bez szerszej promocji, samodzielnie, w nieprzyzwoicie skąpym nakładzie, puszczą w świat jakieś wydawnictwo. Choć otwarcie trzeba przyznać, że ostatnio nie były to rzeczy nowe. Wydane w 2011 r. dwie epki, przerywające dekadę fonograficznego milczenia, to kompozycje zarejestrowane dobrych kilka lat wcześniej. Podobnie rzecz ma się z ostatnią jak dotąd regularną płytą Atropos. "Reconquista" została nagrana 2007 r., a ukazała się dopiero pięć lat później, o czym pewnie wiele osób nie wie do dziś. Najważniejsze jednak, że jest.



To jedno z relatywnie niewielu rodzimych wydawnictw nagranych poza Polską. Warszawiacy niemal od zawsze fascynowali się grecką sceną, zatem nie może dziwić fakt, że ślady instrumentów położyli w jednym ze studiów pod Olimpem. Nota bene w tym, do którego często zaglądali muzycy Rotting Christ. Najwyraźniej zachód opłacił się. "Reconquista" to bardzo wyrazisty w swojej formie melodyjny death metal z przyjemnymi dla ucha wpływami greckich bogów. Muzykom udało się w dobrych proporcjach zestawić ze sobą ciężar i nastrój. Dzięki temu mamy do czynienia z energią, a nie byle hałasem i urozmaicającymi całość, wpadającymi w ucho nutami, a nie byle słodką melodią. Chociaż w przypadku tego ostatniego jest mały wyjątek za sprawą autorskiej wersji przeboju Kocheen. Znajdujące się poniżej "Catch" to puszczenie oka do wszystkich, którzy mają dystans do słuchanej muzyki i przede wszystkim do samego siebie. Zresztą, nie pierwsze już w przypadku warszawiaków.



Mimo że "Reconquista" leżała w szufladzie aż pięć lat, to i tak pozostaje całościowo najciekawszym wydawnictwem Atropos. Już nie tak klimatycznie, melancholijnie i surowo jak za czasów "Silent Touch" i nie tak brutalnie, jak w przypadku "Crufiction". Po prostu przemyślanie i dojrzale. Oby nie po raz ostatni.

Brak komentarzy: