środa, 12 lutego 2014

Niekończąca się trasa

Jest kilka takich osób, związanych z różnymi środowiskami twórczymi, które działają w nich, odkąd pamiętamy, w zasadzie od zawsze. Trudno nam sobie wyobrazić dane kręgi bez takiej czy innej cenionej przez nas persony. To już nie byłoby to samo. Bo przecież nie jest łatwo myśleć o świecie kina bez największych żyjących reżyserów, teatru bez aktorów, a w przypadku rock 'n' rolla z pewnością bez Lemmiego Kilmistera, którego wspomnienia niedawno znalazły się w moich rękach. 

Lemmy podczas koncertu Motorhead  /  Fot. Wikipedia
W przypadku książki "Biała gorączka" wydawca używa określenia autobiografia, ale tak naprawdę tekstowi bliżej do terminu rzeczonych wspomnień, napisanych w pierwszej osobie. Te wydrukowane słowa to w rzeczywistości spisane opowieści, którym w przypadku Lemmy'iego najbliżej do historii opowiedzianych w koncie zadymionego baru przy butelce Jacka Danielsa. Taki sam sposób mówienia i relacjonowania słyszy każdy z nas, gdy w lokalu spotyka się z dawno niewidzianych przyjacielem z czasów szkoły lub studiów. Jest bardzo subiektywnie, anegdotycznie, nieco wulgarnie i zazwyczaj zabawnie, jakby zamiast refleksji dotyczącej mijającego czasu, częściej na twarzy słuchacza pojawiał się uśmiech, a nawet lekkie niedowierzanie. Przyjemnie słucha się takich opowieści i równie przyjemnie się je czyta.

Okładka "Białej gorączki"
Największą zaletą tej książki jest barwność wspomnień, historii i anegdot. Można dowiedzieć się, że John Lennon wcale nie był grzecznym chłopcem i koncercie The Beatles pobił obrażającego go fana. Znalazło się również kilka ciekawych informacji na temat pracy Lemmy'iego w charakterze technicznego The Jimmi Hendrix Experience. Gdzieniegdzie pada również nieco detali związanych z aktywną działalnością fanclubową niejakiego Larsa Urlicha, który za młodu był ogromnym fanem Motorhead, i to jeszcze w czasie, gdy Za Wielką Wodą mało kto słyszał o tym zespole. Oczywiście, nie mogło również zabraknąć nieco pikanterii i niewybrednych dowcipów. Wyobraźcie sobie, że po pewnym koncercie, zdaje się w Finlandii, jeden z muzyków Motorhead szuka ustronnego miejsca z dziewczyną. Garderoba była zajęta przez pozostałych członków głupy, więc miejscem docelowym rozkoszy miłości francuskiej stała się stojąca w niej szafa. Zaś finał tej przygody, także ten dosłowny, okazał się wspomnieniem na naprawdę długie lata. Nie mogło również zabraknąć szczegółów związanych z chemią płynącą w żyłach Lemmy'iego. Jak się okazuje, najlepiej w zespole dogadujesz się z tym, kto sięga po takie same substancje rozweselające. Im większa różnica między nimi, tym czasem trudniej się porozumieć, czego najlepszym przykładem są lata spędzone przez Kilmistera w Hawkwind. Swoją drogą, uśmiechniecie się, czytając także o tym, w jaki sposób Lemmy został basistą. Wszak wcześniej grał na gitarze, co na koncertach widać do dziś, a solówki raczej mu nie wychodziły.


W tym wszystkim jest jednak także i miejsce na niemałą czarę goryczy, gdyż pojęcie łyżki dziegciu w beczce miodu byłoby tutaj niepoprawnym eufemizmem. To przede wszystkim szczegóły współpracy z wytwórniami płytowymi. Fani nie mają jak tego zobaczyć. Dla nich, co w pełni zrozumiałe, liczy się przede wszystkim koncert i możliwość nabycia płyty. Jak się jednak okazuje, czasem muzycy muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Inna sprawa, że jako tekściarz i kompozytor Lemmy wcale nie zarobił najwięcej na graniu w Motorhead. Napisanie kilku tekstów dla Ozzy'iego Osbourne'a, nota bene bardzo znanych dziś utworów, przyniosło mu większe pieniądze niż 25 lat jeżdżenia w trasy. Między wierszami można także wyczytać nieco więcej czysto życiowej refleksji, zwłaszcza gdy mowa o osobach, których już nie ma. Wówczas odnosi się wrażenie, że w tych miejscach opowieści autor dość intensywnie myślał o upływającym czasie. Z drugiej jednak strony, jak mocno podkreśla, nigdy nie zamieniłby życia w latach 60. na nic innego. Nietrudno domyślić się dlaczego. 

Koncert Motorhead na warszawskich Ursynaliach w 2013 r.  /  Fot. Wikipedia
"Białą gorączkę" czyta się szybko i przyjemnie. To dość lekka lektura, ale pełna ciekawych informacji, bynajmniej nie zebranych z sieci i wycinków prasowych, co niestety jest dość częste w przypadku ukazujących się w Polsce "biografii", lecz w całości oparta na opowieści samego zainteresowanego. Owszem, czasem padające nazwiska nieco różnią się od prawdziwych, ale z pomocą zawsze przychodzi odpowiedni przypis. Drobny błąd dotyczy również koncertu w Warszawie, który odbył się 6.12.2000 r. Pamiętnego ze względu na ponad trzygodzinne opóźnienie i salę Stodoły wypełnioną do tego stopnia, że wielu zainteresowanym nie udało się do niej wejść. Ja miałem to szczęście, więc śmiało mogę sprostować, że zespół zaczął grać ok. 23:30, a nie o 1, jak wspomina Lemmy. Dlaczego tak się stało? Szczegóły znajdziecie pod koniec książki. Warto również wspomnieć, że oryginalny tekst przełożył Jarosław Szubrycht, co z pewnością miało dobry wpływ na ostateczny kształt "Białej gorączki". Sięgając po nią, trzeba jednak pamiętać, że pierwotne wydanie tej pozycji liczy już sobie ponad 10 lat. Biorąc jednak pod uwagę, kogo dotyczy, warto ją przeczytać. I to niezależnie od gatunku rocka, które słucha się dziś. Bez tego muzyka, a w konsekwencji Motorhead, wiele uznanych dziś zespołów mogłoby grać zupełnie inaczej. 
   

Brak komentarzy: