poniedziałek, 9 grudnia 2013

Zapomniany kult

Co jakiś czas zdarza mi się zabierać do radia samodzielnie zdigitalizowane kasety, by m.in. wspominać łódzką scenę, która w latach 90. działała naprawdę prężnie. Jednak filmowa Ziemia Obiecana to nie tylko powszechnie znane Imperator, Tenebris, Sacriversum czy Pandemonium. To także kilka ważnych, niemal zupełnie zapomnianych grup, których muzycy nigdy nie doczekali się wydania własnej muzyki na kompakcie i dziś są wspominani co najwyżej przez starych fanów, którzy czasem wrzucą do sieci jakieś archiwalne nagranie. Jednym z takich zespołów jest Funeral Cult.   

Funeral Cult  /  Fot. Metal Archives
Łodzianie pozostawili po sobie demo, regularną płytę oraz album, który nigdy oficjalnie nie został wydany, ale szczęśliwie do najbliższych fanów trafiło nieco kaset, zatem nawet dziś w czeluściach internetu można dotrzeć do tego wydawnictwa. Działalność Funeral Cult przypadała na złote czasy klimatycznego dnia, zwłaszcza jego doommetalowej odmiany. Zespół powstał w 1993 r. i działał mniej więcej do przełomu wieków, gdy muzycy po cichu zakończyli wszelką wspólną aktywność. Nazwa, pod jaką grali, w pełni korespondowała z komponowaną muzyką. Ta zaś była wypadkową death i doom metalu, pełna pogrzebowej atmosfery budowanej przez klawisze, średnie tępa ciężkich gitar, krzyki, growl i deklamacje, miejscami także w ojczystym języku. Było to duszne, zatęchłe powietrze spod wieka trumny.  

Okładka i grzbiet wznowienia kasety "Korowody cieni"
Najciekawszym, choć to czysto subiektywne stwierdzenie, wydawnictwem łodzian była taśma "Korowody cieni", która co ciekawe pierwotnie okazała się w 1996 r. nakładem niewielkiej portugalskiej Lisitanian Productions, a dopiero dwa lata później była powszechnie dostępna w Polsce dzięki wznowieniu warszawskiej Millenium Records, choć niestety również jedynie na kasecie. Ten album był kwintesencją stylu Funeral Cult i wszystkiego, co cenią sobie sympatycy ponurych, melancholijnych i melodyjnych brzmień. Olbrzymią rolę odegrały w tym klawisze, które udanie wymykały się roli zwykłego wypełniacza przestrzeni, i to mimo że muzyka była oparta przede wszystkim na gitarach. Poniżej znajdziecie nagranie zamykające "Korowody cieni". Niezwykle nastrojowy "Ogień" udowadnia, że rodzimy język to często o wiele lepsze rozwiązanie niż ślepa pogoń za angielszczyzną. Nawet w sytuacji, gdy słowa mogą miejscami budzić na twarzy słuchacza charakterystyczny uśmiech.


Działalność Funeral Cult zamyka niewydana oficjalnie, poza wspominanymi kopiami rozdanymi niektórym fanom, płyta "Mystery of Possession" z 1998 r. Była to już muzyka zdecydowanie żywsza, energiczniejsza, choć wcale niepozbawiona nastroju. Szkoda, że  w przeciwieństwie do wcześniejszych wydawnictw Funeral Cult nie doczekała się choćby kasetowego wznowienia. Poniżej znajdziecie prowizoryczny teledysk do nagrania "Sculptor of Blackness" z rzeczonej płyty. Wideo zarejestrowano w studiu łódzkiej telewizji kablowej Toya. Teraz nikt tak już nie gra.

Brak komentarzy: