Wojciech Lis poszedł za ciosem. Po bardzo ciepło przyjętej
"Jaskini hałasu", napisanej do spółki z Tomaszem Godlewskim, tym razem, z kilkoma wyjątkami, oddał głos nie muzykom i niegdysiejszym twórcom rodzimego podziemia, lecz radiowcom. Jak zastrzega we wstępie "Decybelowego obszaru radiowego", wybór rozmówców był czysto subiektywny. Zestaw pytań zadał lub przesłał byłym bądź obecnym dziennikarzom i prezenterom, których słuchał w dalekiej przeszłości lub trafił na nich w późniejszych latach, ale w jakiś sposób byli i wciąż są dla niego ważni. W ten sposób, korzystając m.in. z barwnych anegdot i opowieści, podjął próbę wyjaśnienia fenomenu radia i zrozumienia świata prowadzących audycje autorskie. Po lekturze dochodzę do wniosku, że w znacznej mierze udało mu się to. Jednak wbrew pozorom, nie wszyscy przeczytają tę książkę od deski do deski.
|
Fot. Rafał Krakowiak |
Każda grupa zawodowa ma swoją specyfikę, dlatego "Decybelowy obszar radiowy" to siłą rzeczy w znacznej mierze hermetyczna pozycja. Niemniej autorowi udało się zaprosić do rozmowy 70 osób, z których zdecydowana większość dość barwnie opowiada o tym, czego nie widać i co dość rzadko słychać na antenie. Gości Lisa łączy nie tylko mikrofon, ale i wieloletnie prezentowanie słuchaczom szeroko rozumianej muzyki rockowej oraz metalowej, zarówno na antenie ogólnopolskiej, jak i lokalnej. Przez pryzmat ciekawych historii, chociażby o trudnych początkach i zmaganiach z dyrekcją, czytelnik ma szansę dowiedzieć się m.in., co sprawia, że prowadzący znajduje motywację na zarywanie nocy, niekończące się dojazdy niekiedy dla zaledwie 10 minut na antenie, w jaki sposób zdobywa płyty i czym kieruje się, prezentując wybraną muzykę. A to zaledwie początek. Bo jakoś przecież trzeba było wkręcić się do tego radia. Nikogo nie przyjmowano z ulicy. Nie bez znaczenia zostaje także forma kontaktu ze słuchaczami. A żeby jeszcze bardziej pokomplikować sprawę, to podczas lektury jesteśmy świadkami zderzenia czasów PRL i eterowego szaleństwa lat 90. Młodszy czytelnik będzie miał okazję dowiedzieć się m.in., jak grano muzykę z kaset i ile potrafiło być z tym zabawy.
|
Fot. Wojtek Dobrogojski |
Dużą zaletą książki jest zróżnicowanie rozmówców. Z jednej strony mamy tu weteranów Polskiego Radia w osobach Marka Wiernika, Wojciecha Ossowskiego, Tomasza Żądy, Romana Rogowieckiego czy Filipa Łobodzińskiego, a z drugiej wywrotowców z lat 90. Wystarczy wymienić chociażby siejącego zgorszenie
Tomasza Ryłko, dobrze znanego Zbigniewa Zeglera, Roberta Kilena z Radia Wawa, Jarosława Giersa z Antyradia, byłego szefa Radiostacji Pawła Sito, czy świrów pokroju Krzysztofa Skiby i Pawła "Konja" Konnaka. Każdy z nich wspomina przeszłość i komentuje obecną kondycję radia. Nierzadko są to dość gorzkie słowa. W końcu audycje autorskie to od dawna wymierający gatunek, a i po odejściu lat 90. w radiowym eterze rock z metalem mają mocno pod górkę.
|
Fot. Wojtek Dobrogojski |
Najwięcej na lekturze "Decybelowego obszaru radiowego" skorzystają byli i obecni słuchacze rozmówców Wojciecha Lisa. Będą mogli powspominać i poznać kulisy pracy oraz zawodowe przygody ulubionych dziennikarzy i prezenterów. Sam jestem tego żywym dowodem. Wychowywałem się na programach m.in. odpowiadających tu na pytania panów
Ryłko, Zeglera, Giersa i Wierzbickiego, zatem z rozrzewnieniem przypominałem sobie zarwane noce czasu podstawówki i liceum. Gorzej może być z młodszymi czytelnikami. Większość raczej nie dotrwa do końca książki lub zacznie ją kartkować, omijając np. wspomnienia PRL, gdzie w wielu przypadkach odpowiedzi są bardzo podobne. W końcu wówczas istniało tylko Polskie Radio, a krąg prezenterów był dość wąski. Trudno więc o zaskoczenie. Wyjątek może stanowić co najwyżej promil prawdziwych fascynatów radia, którzy wciąż go słuchają i są szalenie ciekawi tego, na co zazwyczaj nie ma czasu na antenie, a co jest dobrze opisane w tej książce. Szczególnej uwadze polecam przełom lat 80. i 90. W rodzimej radiofonii to była wolna amerykanka i czyste szaleństwo w jednym. To z tego okresu pochodzą najciekawsze historie. Między innymi dzięki temu książka aspiruje do miana bardzo dobrego uzupełnienia popularnonaukowych tekstów traktujących o polskiej radiofonii. Nie zdziwiłbym się, gdyby młodzi adepci medioznawstwa znajdowali dla mniej miejsce w przypisach.
|
Fot. Wojtek Dobrogojski |
"Decybelowy obszar radiowy" to sentymentalna manifestacja w obronie autorskiego radia. Radia tworzonego przez pasjonatów gotowych zrobić naprawdę wiele, by zdobyć płytę, okazać szacunek słuchaczowi i mimo wielu wyrzeczeń wciąż znajdować siły i motywację na zasiadanie przy mikrofonie. Tu nie ma playlisty, nie ma selektora. Jest żywy człowiek. A kiedy tego wszystkiego zabraknie, po prostu z własnej woli nie wejdą już do studia. Bo po co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz