niedziela, 1 maja 2016

Mona skruszyła mur

Zawsze byłem daleki od nieustannego stawiania pomników Grzegorzowi Ciechowskiemu i słuchania jego muzyki nie dość że z namaszczeniem, to jeszcze na kolanach zdartych do krwi. Nadmiernie okazywana w moim odczuciu gloryfikacja i manifestowanie uwielbienia oddalają mnie od zasłużonego lidera Republiki, sprawiając, że rzadziej sięgam po jego muzykę. Odczuwam przesyt. Kiedy jednak wszyscy chóralnie ogłaszali ukazanie się "zapomnianej" płyty wyprodukowanej przez Ciechowskiego, byłem ciekaw, czy nagrania sprzed 25 lat będą w stanie się obronić, czy to może jedynie próba zarobienia na nazwisku nieżyjącego muzyka i podtrzymania jego kultu. No ale na tym albumie zaśpiewała Mona Mur, a wtórowała jej orkiestra pod batutą Krzesimira Dębskiego, zatem to jednak pełnoprawne wydawnictwo, a nie zwykła pośmiertna kompilacja. Ostatecznie argumentów przemawiających "za" jest kilka. Wniosków po przesłuchaniu również.
Mona Mur w latach 80.  /  Fot. Ilse Ruppert
"Warsaw" przede wszystkim zaskakuje. Zarówno różnymi wcieleniami Mony, jak i bogactwem muzyki, co tylko potwierdza producenckie wyczucie Ciechowskiego. Znając niski, charakterystyczny głos oraz dokonania urodzonej w Hamburgu córki polskich emigrantów, wiemy, że powinniśmy spodziewać się czegoś mrocznego i zimnego. Tak też jest, ale owa zimna fala to nie wszystko. Mamy tu również dark cabaret, piosenkę popularną, nawet musicalowy nastrój i coś, co mogłoby posłużyć za ścieżkę dźwiękową do niejednego filmu, promując go na dowolnej "liście przebojów". To kawałek naprawdę dobrej, bogatej i świetnie zaaranżowanej muzyki. Nie bez znaczenia jest tu również obecność wspomnianego Krzesimira Dębskiego. Śledząca ruch jego batuty orkiestra potrafi być zarówno demoniczna jak Mona oraz pełna patosu i mocy, które aż biją z "Warsaw". To jeden z powodów dla których ten album wciąż się broni. A przecież ćwierć wieku to kawał czasu.


Należy wspomnieć jeszcze o jednym. Tak naprawdę to nie jest "zapomniany" album, który natychmiast po nagraniu trafił do szuflady i słuch po nim zaginął. Krążek ukazał się na Wyspach Brytyjskich w 1991 r. co prawda w nad wyraz znikomym nakładzie, ale jednak. A poza tym Ciechowski wspominał go w różnych wywiadach, żałując, że przejaw początków jego producenckiej przygody nie dotarł do szerszego grona odbiorców. A dlaczego tak się stało? Mówi się, że brytyjska RCA wyłożyła niemałą kwotę na produkcję płyty, ale nie miała środków na jej promocję. Album nagrany w 1990 r. w warszawskim studiu S4 przy ul. Woronicza nie spotkał się również z entuzjazmem rodzimych wydawców. Można to zrozumieć. Polski kapitalizm był ledwo w powijakach, a i wówczas rządził u nas przede wszystkim rock. Krążek pokroju "Warsaw" mógł wydawać się zbyt ambitny i przez to pozbawiony, jak na tamte czasy, potencjału komercyjnego. Co ciekawe, nikt teraz jakoś głośno nie mówi, jak to się stało, że nagle przypomniano sobie o tym albumie. W zasadzie płyta pojawiła się nagle niczym królik wyjęty z kapelusza. Na szczęście jednak broni się zawartością. Widać nawet w zaświatach Grzegorz Ciechowski majstruje coś przy konsolecie.

Mona Mur jesienią 1985 r.


Warto posłuchać "Warsaw" i przy okazji poznać ciekawą historię tego wydawnictwa. Dużo w niej przypadku i zbiegów okoliczności. Mogłoby nigdy nie powstać. Wystarczyłoby, że Dieter Meier z Yellow nie zafascynowałby się Moną Mur, że pod koniec lat 80. nie trafił do Wrocławia, nie poznał Małgorzaty Potockiej i w konsekwencji także Ciechowskiego. Długo można by jeszcze wymieniać poszczególne zależności w tym ciągu zdarzeń. Ostatecznie coś się kończy i coś się zaczyna. Zawirowania wokół "Warsaw" znalazły swój koniec, a i Mona Mur przypomniała o sobie polskiej publiczności po zainteresowaniu, jakie w 1982 r. wzbudziła słynnym wykonaniem "Jeszcze Polska". Choć oczywiście fanom Republiki przedstawiać jej nie trzeba. Ani teraz, ani 25 lat temu.

Brak komentarzy: