poniedziałek, 25 stycznia 2016

Polska czerń przyprawiona po grecku

Z pewnymi zespołami jest tak, że o ich poczynaniach wiedzą ci, którzy chcą, bądź mają wiedzieć. Tworzący je muzycy nie afiszują się tym, co robią. Jeśli milczą, to milczą, choćby i latami. Jednak gdy znajdują czas, środki i motywację, nagle wydają płytę, budząc nieco diabolicznego i zarazem sentymentalnego uśmiechu na twarzach wszystkich, którzy ich jeszcze pamiętają. A kto pamięta Atropos? Z pewnością każdy, kto na przełomie wieków bacznie śledził rozwój wypadków w warszawskim podziemiu. Wówczas panowie grali często, i to nie tylko w stolicy. Potem przepadli na całą dekadę, by następnie po cichu i własnym sumptem wydawać materiały nagrane dobrych kilka lat wcześniej, czego efektem była jedna płyta i dwie epki. W końcu jednak nadszedł czas na coś znacznie bardziej aktualnego.

Atropos  /  Fot.  www.facebook.com/atroposofficial
29 maja ubiegłego roku muzycy Atropos zagrali warszawskiej Progresji przed Rotting Christ. Otwierali wieczór, prezentując się wówczas także u boku Varathron i Empheris. Natychmiastowo odczuwalnym efektem tego polsko-greckiego wieczoru był znakomity koncert gwiazdy, zaś tym bardziej długofalowym będzie to, co już niebawem ma trafić w nasze ręce. "Atropos Desecrates Progresja" to pierwsze oficjalne koncertowe wydawnictwo warszawiaków. Jak sugeruje tytuł, znajdziemy na nim zapis tego, działo się na scenie, zanim wyszli na nią bracia Tolis. A wszystko wskazuje na to, że działo się na niej dużo. Po udostępnionych już fragmentach i dwóch całych utworach słychać, że zespół zaproponował coś nowego.  


W zasadzie Atropos zawsze najbliżej było do surowego death metalu, choć za czasów "Silent Touch" i Triafata" muzycy znajdowali miejsce na nieco nastroju za pomocą interludiów, recytacji, a nawet wolniejszych nagrań. W 2011 r., po 10 latach wydawniczego milczenia, przypomnieli o sobie epkami "Crucifiction i "Inhabitant", na których nie mieli litości zarówno dla swoich uszu, jak i wszystkich, którzy sięgnęli o oba krążki. Z kolei wydana rok później "Reconquista", mimo że wciąż ciężka, była o wiele bardziej melodyjna i nie tak surowa. A teraz? "Atropos Desecrates Progresja" otwiera nowy rozdział w historii zespołu, zarówno pod względem stylistycznym, jak i jakościowym. Co więcej, jeszcze bardziej słychać tu echa Hellady, na którą spoglądania muzycy nigdy też nie ukrywali, garściami czerpiąc z jej dorobku i adoptując pomysły na potrzeby własnego stylu.
Fot. Marek Babirecki / facebook.com/atroposofficial
Jest o wiele bardziej nastrojowo, melodyjnie i dostojnie, ale w żadnym razie nie ma tu mowy o pójściu na łatwiznę w celu przypodobania się publiczności. Echa Rotting Christ i Septic Flesh słychać dość wyraźnie, choć nie traktowałbym tego jako zarzut. W końcu w muzyce Atropos pewne elementy były klarowne od początku. Dodanie klawiszy okazało się dobrym pomysłem. Jest ich dużo i nie pełnią funkcji byle wypełniacza gitarowego hałasu. Dzięki temu całość brzmi przyjemnie, przywodząc na myśl najlepsze czasy klimatycznego grania lat 90. i zarazem stoi w niemałym kontraście do tego, co warszawiacy grali wcześniej. Trzeba jednak przyznać, że w pełni zachowano esencję starego Atropos. To nadal death metal. I mimo że zagrany z wyraźną czernią przyprawioną po grecku, to jednak słychać w nim echa niewielkich warszawskich pomieszczeń i klubów, w których muzycy grali próby i koncerty.


Nigdy nie ukrywałem, że w przypadku Atropos zachowanie należytego obiektywizmu przychodzi mi z trudem. Na jego koncerty chodziłem, mając jeszcze mleko pod nosem i robiąc groźne miny w celu dodania sobie nieco punktów do charyzmy i odstraszenia potencjalnych ciekawskich. No ale już na tyle długo opowiadam i piszę o muzyce, że gdyby warszawiacy nagrali słaby album, bez wahania bym to przyznał. Ale tak nie jest. "Atropos Desecrates Progresja" to kawałek solidnego grania, zarejestrowany przez upartych gości, którzy po ponad 20 latach nadal znajdują wspominane czas, środki i motywację. W czasie zarejestrowanego koncertu po jednym z utworów wokalista Hvar, nota bene już bez basu, powiedział "Z martwych wstaliśmy. Dzięki". To cieszy i oby cieszyło jak najdłużej, bez kolejnej dekady wydawniczego czy koncertowego milczenia.

Brak komentarzy: