wtorek, 19 stycznia 2016

Na złamanie karku

Szanuję Jarosława Szubrychta. Za Lux Occultę, za wiedzę o kulturze, za warsztat dziennikarski i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy. Szanuję na tyle, że czytając "Wojnę totalną", przymykałem oko, jak tylko mogłem. Dlaczego? Bo to znakomicie przedstawiona biografia Vader, tyle że autor nie mógł być obiektywny. W końcu to zespół wyszedł z inicjatywą napisania książki, a i przecież sam redaktor udzielał się niegdyś na łamach "Thrash'Em All", pisma menedżera grupy Piotra Wiwczarka. Ale na chwilę zapomnijmy o tym. Liczy się to, co jest tu i teraz. A jest to iście karkołomne przedsięwzięcie w postaci "Gazety Magnetofonowej", której pierwszy numer właśnie trafił w moje ręce. 
Fot. Kamil Mrozkowiak
Czasy się zmieniły. Chcesz coś zrobić, ale nie masz środków? Przekonaj ludzi, by cię wsparli, oferując w zamian coś unikatowego i ciekawego. Dla nich będzie to groszowa sprawa, a dla ciebie spełnienie marzenia lub realizacja dawno zakurzonego planu. Jak postanowił, tak zrobił. Szubrycht zwrócił się do internautów, którzy sfinansowali ukazanie się pierwszego numeru kwartalnika. W założeniu liczące sobie niespełna 100 stron pismo ma być poświęcone wyłącznie rodzimej muzyce, z pominięciem jakichkolwiek barier gatunkowych. To się udało. W pierwszym numerze nie brakuje treści dotyczących jazzu, hip-hopu, elektroniki, folku, metalu, a nawet wywiadu z Dawidem Podsiadło. Są i recenzje, są i rozmowy, ale, co zdecydowanie cenniejsze, jest i nieco dość publicystyki. Pojawiły się teksty o obsłudze technicznej koncertu, której nie widać, a bez której muzyk mógłby pójść od domu, o pocztówkach dźwiękowych budujących podziemie, o śląskich korzeniach polskiego bluesa, o poszukaniu wykonawcy, mogącego być uznanym za głos obecnego młodego pokolenia, o latach 90., gdy rodzimi twórcy nierzadko sprzedawali dziesiątki tysięcy egzemplarzy jednego albumu i wreszcie, będącej motywem przewodnim numeru, o próbie odpowiedzenia na pytanie, czy istnieje polskie brzmienie. Jako że wciąż jesteśmy zakompleksionym narodem, nerwowo chwytamy w ręce lub oglądamy każda opinię obcokrajowców na temat naszego kraju. Dlatego zawarte w "Gazecie" rozmowy z mieszkającymi w Polsce zagranicznymi artystami to bardo dobry pomysł. Ten dotyczący puszczania anonimowo fragmentów dokonań naszych muzyków uznanym personom zza granicy i przedstawienia ich opinii na gorąco, to także ciekawie zapełniona rubryka. Przyjemnym zaskoczeniem są także krzyżyka na ostatniej stronie oraz brak cyferek przy recenzjach płyt, co bardziej skłania do lektury.

Rozmowa z Łukaszem Orbitowskim  /  Fot. Kamil Mrozkowiak
By do pierwszego numeru przyciągnąć czytelnika i narobić nieco szumu na rynku, Szubrycht sięgnął po znane nazwiska. Czy to w formie wywiadu czy tekstu znajdziemy m.in. Chacińskiego, Nosowską, Orbitowskiego, Fennesza, Kennediego, Gnoińskiego, czy Szydłowską. Trochę w tym marketingu, trochę doboru odpowiednich osób, skoro "Gazeta Magnetofonowa" ma być poświęcona wyłącznie rodzimej muzyce. Prawda z pewnością leży gdzieś pośrodku. Nie da się jednak ukryć, że większość tekstów i zapisów rozmów czyta się przyjemnie. Widać, że redakcję tworzą ludzie, którzy wiedzą, o czym piszą. A skoro już mowa o ludziach. Żywię głęboką nadzieję, że "Gazeta" nie będzie kolejnym miejscem przewijania się tych samych twarzy, zarówno ze strony "wywiadowców" jak i "wywiadowanych". Skoro wchodzi nowy tytuł, niech wejdą i nowe osoby. Owszem, to nie dziennik, tylko kwartalnik, ale  mimo wszystko przyjemniej będzie brało się do rąk tę dla wielu już archaiczną formułę pisma z przeświadczeniem, że to naprawdę jest nowe.

Fot. Kamil Mrozkowiak
To prawda, że kaseta magnetofonowa powróciła, ale przede wszystkim jako wydawany w skąpych nakładach gadżet, a w zasadzie dodatek do winylu czy mocno zdyszanego już kompaktu. W praktyce pozostaje maskotką i sposobem dla wydawców na pozyskanie kilku dodatkowych złotych lub euro. Po obejrzeniu, może poza nielicznymi wyjątkami, natychmiast trafia na półkę. Nie życzę tego na swój sposób bliźniaczej "Gazecie Magnetofonowej". Kibicuję tej inicjatywie, bo jest przepięknie wręcz karkołomna, ale i na swój sposób szalenie sentymentalna. Wierzę, że to pismo przede wszystkim dla ludzi, a nie wąskiego branżowego środowiska pochlebców i wtórujących im owieczek. Wierzę, że nie będzie brało wyścigu o palmę alternatywy, za którą stoi już tylko ściana. W końcu wierzę, że pomysł Jarosława Szubrychta wypali i uda mu się stworzyć coś, czym nieco namiesza. Bo przecież z grubsza rodzima prasa muzyczna to albo stylizowane na magazyny katalogi wytwórni, albo wyciągnięty z Parku Jurajskiego, ku uciesze bardzo wiernych czytelników, "Teraz Rock", albo pojedyncze strony w działach kultury na łamach tygodników, gazet, czy miejskich magazynów.  Coś jeszcze? Zawsze znajdzie się kilku zapaleńców z podziemia, ale nawet ono ogranicza się przede do internetu. Dlatego właśnie poszedłem do zwykle omijanego szerokim łukiem salonu, położyłem na ladzie plastikowe 14,90 i nabyłem pierwszy numer. Trzymam kciuki, Panie Szubrycht. Kasy z tego Pan nie będziesz miał, ale jeśli się uda, czego życzę, to z pewnością olbrzymią satysfakcję.

2 komentarze:

madabautmusic pisze...

Dobry tekst Kamilu. Mam nadzieję, że Gazecie Magnetofonowej się powiedzie, mimo iż w dobie internetu i mediów cyfrowych łatwo nie będzie. Mało, a właściwie bardzo mało, na naszym rynku prasowym tytułów piszących o muzyce, pokazujących (promujących to już złe słowo), odkrywających nowych wykonawców bo Ci są tego warci, a nie dlatego, że za teksty zapłaciła wytwórnia. Kiedyś była "Szmata" czy Ultra Szmata Hołdysa, która celowo kreowana była na fanzin i przez to była ciekawa. Trzymam kciuki za Gazetę Magnetofonową i jak tylko wrócę będę ją z pewnością kupował. Zdrowia!

Kamil Mrozkowiak pisze...


Sam jestem ciekaw. Czas pokaże, w jakim to pójdzie kierunku. Na razie jest obiecująco. Dzięki i do usłyszenia.