niedziela, 8 listopada 2015

Śmierć nosi się na biało

Lata mijają, a Anton Belov wciąż zaskakuje młodych, nieznających muzyki Kauan,  zarazem nadal budząc uznanie wśród bardziej doświadczonych słuchaczy. Dlaczego? Po prostu tworzy znakomitą muzykę. Dość szybko odnalazł własny styl i rozwinął pomysły powstałe na bazie doom metalu, idąc znacznie, znacznie dalej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. A co najważniejsze, ten śpiewający po fińsku Rosjanin, w dodatku od lat mieszkający w Kijowie, wciąż się rozwija. Na każdej kolejnej płycie słychać pomysł i coś, czego w przypadku Kauan jeszcze nie znaliśmy, przynajmniej nie w danej formule. Teraz jest podobnie. Dopiero co wydana "Sorni nai" dojrzałością i majestatem pozostawia w tyle poprzednie wydawnictwa. Co więcej, stało się tak mimo faktu, że, może nie licząc debiutu, to przecież znakomite albumy.

Kauan  /  Fot. www.facebook.com/kauanmusic
Kauan powstał w Czelabińsku na Uralu, zatem Belov doskonale wie, co to znaczy zima. A to zaś ma bardzo duże znaczenie w przypadku nowej płyty. "Sorni nai" jest opowieścią o zdarzeniu znanym jako tragedia na Przełęczy Diatłowa. W 1959 r. grupa dziewięciu studentów zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Celem wyprawy był jeden z uralskich szczytów. Wszyscy byli doświadczeni i dobrze przygotowani, a mimo to część uczestników zmarła na skutek hipotermii, a kilka kolejnych ciał odnalezionych dopiero po wiosennych roztopach. Jak się okazało, miały zmiażdżone klatki piersiowe, a jeden ze studentów dodatkowo został pozbawiony języka i części twarzy. Co tam się wydarzyło? Tego nie wiadomo do dziś, choć oczywiście hipotez i teorii spiskowych nie brakuje. Ta na swój sposób romantyczna historia, przypominająca nieco tragedię polarnej wyprawy Roberta Scotta, została w znakomity sposób przełożona na muzykę. Anton Belov i towarzyszący mu kolektyw przekroczyli kolejną granicę swoich możliwości. 


Ciężkie, postdoomowe riffy, niemalże progresywne i postrockowe przestrzenne dialogi gitarowych solówek, akustyków, skrzypiec, a także klawiszy oraz bardzo starannie opracowane wokale w języku Kraju Tysiąca Jezior wręcz urzekają. Owszem, dobrze znamy te poszczególne elementy, ale wszystkie połączono w taki sposób, że "Sorni nai" to nowy album w dosłownym i przenośnym pojęciu tego terminu. Ta fuzja przełożyła się na powstanie szalenie obrazowej muzyki, w zasadzie mogącej posłużyć za ścieżkę dźwiękową do filmu poświęconego wszystkim zabranym przez białą śmierć, których ciała znajdowano w zaspach śniegu, bądź na skutej lodem ziemi. Wszak nieprzypadkowo zawartość płyty to jeden ponad pięćdziesięciominutowy utwór, sztucznie podzielony na siedem części. Ten album sprawia, że owiany tajemnicą dramat radzieckich studentów staje się uniwersalną historią. Zaczyna się od pięknych białych przestrzeni, a kończy straszną, niewyjaśnioną śmiercią w temperaturze minus 30 stopni Celsjusza.


Nie ma drugiego takiego zespołu. I nie mam tu na myśli jedynie faktu, że Kauan to najpewniej jedyna grupa, w składzie której nie ma rodowitego Fina, a na której płytach słychać ten jeden z bardziej skomplikowanych języków. Po prostu nikt inny tak nie gra. Od razu słychać, że za tymi dźwiękami stoi Anton Belov. To kawałek przepięknej muzyki, choć w przypadku "Sorni nai" zarazem o jakże tragicznej wymowie. Słychać tu zimę, słychać chłód i śmierć. Słychać także strach, przerażenie, a po wszystkich pamięć i refleksję. Jeśli tej zimy za Waszymi oknami będzie biało, a wieczorem znajdziecie dla siebie chwile, włączcie tę płytę i zobaczcie, co się stanie. A będzie to o tyle łatwiejsze, gdyż wydawca w całości udostępnił ją w sieci. Możecie wesprzeć zespół, możecie także pobrać ją za darmo. Szczegóły znajdziecie tutaj. Zdecydowanie warto.

Brak komentarzy: