wtorek, 23 czerwca 2015

Film, który przestraszył władzę

Mimo że jestem mocno zmęczony nieco nadmiernie forsowanym i czasem sztucznie już podtrzymywanym mitem punkowego Jarocina, to jednak darzę dużym szacunkiem tych, którzy włożyli lub wciąż władają wiele pracy w udokumentowanie tego, co działo się wówczas w tym niewielkim wielkopolskim miasteczku. Ta oaza wolności na pustyni PRL-u i drzemiący w niej niebywały wręcz artystyczny potencjał zostały uwiecznione na wszelkich możliwych nośnikach. Są książki, kasety, płyty, albumy ze zdjęciami, nieskończone internetowe archiwa oraz kilka ważnych filmów. Z tych ostatnich kluczowe są dwa - zrealizowany w 1986 r. na zlecenie BBC "My Blood, Your Blood" oraz nakręcona rok wcześniej "Fala" Piotra Łazarkiewicza. 20 czerwca przypadła siódma rocznica śmierci reżysera.


Łazarkiewicz był reżyserem, scenarzystą, producentem, okazyjnie również aktorem. Tworzył różne filmy, na zakochanych w sobie narkomanach chorych na HIV począwszy, a na spektaklach teatru telewizji i pamiętnym programie "Bezludna wyspa" z Niną Terentiew skończywszy. Zdarzył mu się nawet epizod z telenowelą, która ostatecznie zakończyła żywot na trzech pilotażowych odcinkach. W tym różnicowanym dorobku znalazł się dokument, który przeszedł do historii. Gdy nagrywał "Falę", miał 31 lat. Wbrew pozorom wcale nie chciał od razu jechać do Jarocina. Początkowo jego myśli krążyły wokół swoistego rezerwatu. Szukał grupy osób, na którą ówczesna władza nie miałaby zbytniego wpływu od środka, mając poczucie, że może oddziaływać na nią jedynie z zewnątrz, co i tak w praktyce rzadko kończyło się powodzeniem. Pomysły były różne, a jednym z nich, całkiem racjonalnych zresztą, wyjazd na pielgrzymkę do Częstochowy. Ostatecznie jednak stanęło na edycji festiwalu w Jarocinie latem 1985 r., choć wbrew pozorom w całej tej historii było jeszcze więcej przypadku i zbiegów okoliczności, niż można sobie wyobrazić.

Piotr Łazarkiewicz  /  Fot. Wikipedia
Pierwotnie, niemalże jakimś cudem, znalazły się pieniądze na dwudziestominutowy dokument, i to taki, który miał powstać na enerdowskiej taśmie, którą to ówcześni polscy operatorzy bez owijana w bawełnę określali mianem "kurwokoloru". A że wówczas wyboru dużego nie było, ekipa zdjęciowa pojechała do Jarocina, nie wiedząc do końca, co z tego wszystkiego wyniknie. Nie było łatwo. Widząc kamerę,  uczestnicy festiwalu często reagowali agresją. Padały słowa "jebani reżimowcy" i "telewizja". Trudno się dziwić, ale napięcie znikało w momencie, gdy Łazarkiewicz i operatorzy sami używali zwrotów, których nie powstydziłby się nawet najstarszy szewc, równocześnie zachęcając młodych, by przed kamerą otwarcie mówili, co im się nie podoba. Dzięki temu dziś możemy obejrzeć druzgocące wręcz wypowiedzi pozostające świadectwem tamtych czasów i bijące z nich absolutne rozczarowanie, apatia i brak perspektyw. "Co ma być, to będzie" i nic więcej.


Na filmie można zobaczyć także lokalnego dygnitarza partyjnego, komendanta policji oraz pewną panią z reżimowego koła pokroju gospodyń wiejskich. Wszyscy jak pod linijkę klepią przygotowane formułki, tym samym demaskując reprezentowany system i robiąc z siebie idiotów. Po latach Łazarkiewicz zdradził, że poza kamerą rozmowa była zupełnie inna. Wszyscy wiedzieli, że cała sytuacja to czysty absurd, ale mówili to, co musieli mówić. W kontekście ówczesnej władzy bezcenne są fragmenty polemik członków, jak sądzę, Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, z uczestnikami festiwalu. Młodzi może nie skakali sobie do gardeł, ale siła zderzenia tych dwóch światów była olbrzymia. To wszystko sprawiło, że cenzura bardzo uważnie przyglądała się temu, co trafiło na wspominaną enerdowską taśmę. Na dzień dobry Łazarkiewiczowi kazano dokonać 23 cięć. Nie zrobił tego. Czas mijał i stanęło ostatecznie na trzech, które i tak nie oznaczały usunięcia całych sekwencji, lecz jedynie fragmentów wypowiedzi księży i jarocińskiego wataszki PZPR. W finalnej wersji filmu nie było również widać genitaliów jednego z muzyków, który paradował na scenie jedynie w skarpetce założonej na przyrodzenie. Władza jednak nie odpuszczała do samego końca.

Fragment pierwotnie wycięty przez cenzurę  /  Fot. kadr z "Fali"
Im bliżej było do finalnej wersji dokumentu, tym w przedstawicielach reżimu bardziej rosło poczucie strachu. Władza zaczęła rozumieć, że coś wymyka jej się spod kontroli, dlatego robiła wszystko, by zniechęcić twórców i zmarginalizować odzew na potencjalna premierę. Decydenci byli do tego stopnia pewni postawienia na swoim, że zaprosili Piotra Łazarkiewicza na pewien festiwal filmowy z pełnym przekonaniem, że ukończenie postprodukcji "Fali" w określonym czasie będzie po prostu niemożliwe. Mylili się. Andrzej Wolf, operator Łazarkiewicza, siedział po nocach w studiu, ale zdążył i przywiózł gotową kopię na dwie godziny przed planowanym czasem pokazu. Organizatorzy nie mieli mieli wyjścia i musieli pokazać film. W 1987 r. "Fala" trafiła do kin.


Mimo że Łazarkiewiczowi chodziło przede wszystkim o pokazanie fenomenu poczucia wolności w swoistym rezerwacie, jakim był teren jarocińskiego festiwalu, reżyser zwrócił również uwagę na ówczesnych wykonawców. Nagrywane były te zespoły, które zwyczajnie podobały się twórcom i zostały uznane za ważne. Dzięki temu uwieczniono bardzo ważne fragmenty występów m.in. takich grup jak Aya RL, Kat, Madame, 1984, Dzieci Kapitana Klossa, Republika, Moskwa i Tilt oraz nieco zapomnianych już zespołów - Zbombardowana Laleczka, Kosmetyki Mrs. Pinki i Piknik Waltera. Przyjemnie ogląda się dziś Roberta Gawlińskiego, Pawła Kuzika czy Olafa Deriglasoffa za czasów, gdy biła z nich olbrzymia energia. Udało się ocalić kawałek jakże ulotnej historii polskiego rocka.

Uczestnicy festiwalu wracający do domu  /  Fot.  kard z "Fali"
W 2007 r. doczekaliśmy się zrekonstruowanej i nieocenzurowanej wersji "Fali". Dokument ukazał się na dvd w dwóch wersjach. Do wydania dwupłytowego dołączono nie tylko komentarz Piotra Łazarkiewicza i Andrzeja Wolfa, którzy przy butelce wina zdradzili kulisy powstania filmu, ale i techniki rekonstrukcji obrazu oraz inny film, nagrany w na festiwalu Jarocinie w 1987 r. "Fala" to niezwykły dokument powstały w niezwykłych, choć jakże szarych, czasach. Rzecz absolutnie bezcenna. Poniżej znajdziecie go w całości. Warto poświęcić te 80 minut, tym bardziej, że w założeniu obraz miał trwać co najwyżej 20.


Brak komentarzy: