niedziela, 20 października 2013

Pierwszy i ostatni raz

Różne były i są losy tzw. supergrup. Jednym się udaje, innym nie, a pozostałe to chyba kwestia chwili, kaprysów, marketingu i potrzeb muzyków, którzy np. nagrali swoje i niespecjalnie kwapią się do kolejnych wydawnictw. Miało być przyjemnie, było i na tym koniec. A jaka jest historia fińskiego The Mist And The Morning Dew? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Fakt jest jednak taki, że swego czasu zebrała się grupa uznanych kompozytorów z Kraju Tysiąca Jezior i nagrała demo, z którego ostatecznie narodziła się jedyna jak dotąd epka.

The Mist And The Morning Dew  /  Fot. Arch. zespołu
Początki tego projektu to 1999 r. Trzy lata później pojawiło się rzeczone demo, a w 2005 r. Vendlus Recods wydało je jako wspomnianą epkę, dołączając na koniec instrumentalną kompozycję, zarejestrowaną jeszcze przed przyjęciem przez grupę nazwy The Mist And The Morning Dew. W różnych okresach działalności w jej szeregach było w sumie dziesięciu muzyków, dobrze kojarzonych z powszechnie uznanych zespołów. Wystarczy wymienić chociażby Shape of Despair, Unholy, Nest, Fintroll, Thy Serpent, Impaled Nazarane czy Korpiklaani. Analogia do dziejów norweskiego Storm nasuwa się sama. Tutaj jednak mamy do czynienia z nieco inną muzyką. Jest taka, jaką lubią Finowie, przede wszystkim melodyjna i oparta na gitarach, ze szczególnym uwzględnieniem fletu, skrzypiec i naturalnie kantele. Brzmi to nieco surowo, ale mimo wszystko bardzo przyjemnie, ludowo, chwilami wręcz skocznie. Pytanie tylko, czy Veera Muhli była dobrym wyborem. Wokalistka, znana przede wszystkim z nieistniejącego już Unholy, doskonale sprawdzała się w powolnych partiach legendy fińskiego doomu, ale w żywej muzyce jej głos po prostu ginie. Czasem jest wręcz zagłuszany przez gitary. Niestety jedynego jak dotąd wydawnictwa The Mist And The Morning Dew najprzyjemniej słucha się w chwilach, gdy rzeczona Finka po postu nie śpiewa. Szkoda.


Pomijając jednak zawiłości wokalne, to największym walorem tego wydawnictwa są prowadzące całość partie gitar rozpisane przez Jarno Salomaę. Muzyk Shape of Despair nadał im charakterystyczny styl, jednocześnie wplatając w nie swoje dobrze znane nam patenty i zarazem pozostawiając miejsce dla pozostałych subtelniejszych już instrumentów. Dzięki temu wyraźnie słuchać, że ma się do czynienia z tą, a nie inną płytą. A czy będzie kolejna? Obecnie nic na to nie wskazuje, dlatego tym bardziej zachęcam przynajmniej do poznania The Mist And The Morning Dew, które może stanowić ciekawy początek przygody z bogatą sceną Kraju Tysiąca Jezior. Ten projekt to coś więcej niż muzyczna ciekawostka, ale i też niestety za mało, by uznać go za pozycję obowiązkową. Niemniej dobrze o nim wiedzieć. I jeszcze polski akcent. Okładkę zaprojektował Mariusz Krystew, grafik znany przede wszystkim ze współpracy z Shape of Despair.

Brak komentarzy: