Zespołów, które nagrały zaledwie jeden regularny album i zakończyły działalność, było bardzo wiele. Ich wymienianie można by zacząć na najbardziej rozpoznawalnych, jak np. The Sex Pistols, a zakończyć wspomnieniem chociażby płockiego Stonehenge. Wśród tych wszystkich wydawnictw znalazłoby się również miejsce na wydaną sześć lat temu debiutancką, i siłą rzeczy ostatnią, płytę amerykańskiego The Gault.
Okładka "Even as All Before Us" |
Ten nieco zapomniany już, by nie powiedzieć, że niemal zupełnie nieznany w Polsce, zespół powstał w 1998 r. z inicjatywy muzyków znanych z dokonań w Amber Asylum oraz nieistniejących już grupach Weakling i Asunder, które swego czasu prężnie działały na niezależnej scenie Kalifornii. Cel przyświecający zainicjowaniu działalności The Gault był prosty. Chodziło o granie muzyki mrocznej, melodyjnej, onirycznej, pełnej emocji, których wielu ludzi stara się unikać jak ognia. Ból, smutek, cierpienie, samotność i wszelkie możliwe ciemne strony życia stały się przewodnimi tematami zarówno tekstów jak i dźwięków, które trafiły na "Even as All Before Us", jedne oficjalne wydawnictwo, jakie pozostało po The Gault.
Ta płyta to przede wszystkim doom metal, ale zagrany inaczej. W tym przypadku mamy do czynienia z czymś więcej niż stereotypową, mozolną ścianą dźwięku i rykiem, z którego nie wynika nic poza niemożnością jego zrozumienia. Długie kilkunastominutowe kompozycje i ich tempa budzą skojarzenia z konduktem pogrzebowym, którego marsz tak trafnie oddał Norwid w wierszu "Bema pamięci żałobny rapsod". To z kolei przekłada się na charakterystyczny styl oraz brzmienie The Gault. Można by zaryzykować stwierdzenie, że to ostatnie przypomina nieco rozwiązania od lat stosowane w post rocku. Dużo tu rozmytych, onirycznych, leniwych wręcz partii gitary, uzupełnionej przez bardzo mocno podkreśloną sekcję rytmiczną oraz pełne ekspresji męskie i żeńskie wokalne. Dzięki tym wszystkim zabiegom Amerykanom udało się nagrać coś wyrazistego. Coś, co mimo upływu lat nadal wyróżnia się na tle setek co najwyżej przeciętnych wydawnictw. Posłuchajcie.
Ta płyta to przede wszystkim doom metal, ale zagrany inaczej. W tym przypadku mamy do czynienia z czymś więcej niż stereotypową, mozolną ścianą dźwięku i rykiem, z którego nie wynika nic poza niemożnością jego zrozumienia. Długie kilkunastominutowe kompozycje i ich tempa budzą skojarzenia z konduktem pogrzebowym, którego marsz tak trafnie oddał Norwid w wierszu "Bema pamięci żałobny rapsod". To z kolei przekłada się na charakterystyczny styl oraz brzmienie The Gault. Można by zaryzykować stwierdzenie, że to ostatnie przypomina nieco rozwiązania od lat stosowane w post rocku. Dużo tu rozmytych, onirycznych, leniwych wręcz partii gitary, uzupełnionej przez bardzo mocno podkreśloną sekcję rytmiczną oraz pełne ekspresji męskie i żeńskie wokalne. Dzięki tym wszystkim zabiegom Amerykanom udało się nagrać coś wyrazistego. Coś, co mimo upływu lat nadal wyróżnia się na tle setek co najwyżej przeciętnych wydawnictw. Posłuchajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz