środa, 11 stycznia 2017

Między drzewami

Na dłuższą metę nie ma większego znaczenia, kto stoi z danym nagraniem lub całą płytą. Imię, nazwisko, czy miasto zawiązania działalności to tylko suche fakty w tzw. biografii. Dla nas, odbiorców, kluczowa jest w końcu muzyka i w praktyce tylko ona ma znaczenie. Owszem, z biegiem czasu ma się niekiedy ochotę poznać kilka dodatkowych informacji, by wiedzieć, skąd to wszystko się wzięło, ale czy jest to aż tak konieczne? Bynajmniej. Niedomówienie i szerszy margines do interpretacji mają niewątpliwie swoje zalety, a niekiedy są rzeczy, których zwyczajnie lepiej nie wiedzieć. Dlatego, gdy w moje ręce wpadły debiutanckie nagrania rodzimego Ols, po prostu ich posłuchałem, jakby było to coś absolutnie anonimowego. Wam radzę to samo.        

Ols  /  Fot. Agnieszka Kowalska
Za projektem stoi jedna osoba. Dziewczyna pisze teksty, komponuje i śpiewa. Ma ładny głos, którego bardzo przyjemnie się słucha. Wybrała przyrodę - jedną z najbardziej powszechnych i zarazem najstarszych inspiracji człowieka. Trudno się jednak dziwić. Dla twórców każdej maści ta była, jest i będzie nieskończonym źródłem pomysłów. Szczególnie w przypadku gatunkowych ram, w których porusza się Ols. Zatem jak zwrócić na siebie uwagę? Przede wszystkim formułą, by ludzie doszli do wniosku, że słyszą coś nowego, albo przynajmniej ciekawie wykonanego. Tutaj zdecydowanie więcej jest tego drugiego.  


Olbrzymią zaletą debiutanckiej epki Ols jest całkiem przyzwoita produkcja. To dzięki niej dobrze słychać pomysł na ten projekt. A ten zaś to przede wszystkim coś pierwotnego, słowiańskiego i przyjemnie kojarzącego się m.in. z bezkresnymi pasmami gór czy lasów. Po prostu przestrzeń, spokój i majestat natury. Muzyka jest zdecydowanie na drugim planie, wypełniając jedynie przestrzeń za prowadzącym całość głosem. Być może kiedyś będzie jej o wiele więcej i w nie aż tak ascetycznej formule, ale nie wymagajmy jeszcze zbyt wiele. Skoro Ols powstało zaledwie w ubiegłym roku, tę malkontencką uwagę można przypomnieć przy okazji kolejnego wydawnictwa.


Anonimowa dama relatywnie poradziła sobie z tym, na czym już na starcie legnie większość rodzimych wokalistek, próbujących sił w szeroko rozumianej klimatycznej muzyce, także neofolku. To, o czym śpiewa, nie brzmi infantylnie, a w przypadku naszego języka to wcale nie jest takie proste. Niezatytułowany i jak na razie jedynie cyfrowy debiut Ols to przede wszystkim intrygujący nastrój. Te dziewięć utworów, w tym covery Katatonii i Agalloch, brzmią na tyle obiecująco, że ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Warto mieć oko na tę dziewczynę. Ucho tym bardziej.

Brak komentarzy: