niedziela, 18 września 2016

Po raz trzeci, ostatni?

W Obscure Sphinx podoba mi się wiele rzeczy, ale przede wszystkim, zapominając na moment o muzyce, brak pośpiechu. Nie odnosi się wrażenia, że do czyjejś głowy uderzyła woda sodowa i śpiesząc się ku uciesze diabła, za wszelką cenę chce wykorzystać niemałe w końcu zainteresowanie, zarówno w kraju jak i za granicą. Na debiut szczęśliwi posiadacze demówek czekali dwa lata, po kolejnych dwóch w nasze ręce trafił drugi album, a teraz, już po następnych trzech, do odtwarzacza możemy włożyć "Epitaphs", najnowsze długogrające wydawnictwo. Po przesłuchaniu odnoszę wrażenie, nawet jeśli muzycy będą teraz innego zdania, że to w jakimś sensie epitafium złożone przeszłości i zamknięcie pewnego rozdziału. Co więcej, nawet bym tego chciał.

Obscure Sphinx  /  Fot. facebook.com/obscuresphinx
Nie ma rewolucji. "Epitafia" to niespełna godzina ciężaru, wciąż wbijającej w fotel ekspresji wokalnej Zofii Fraś, przestrzeni i, no właśnie, olbrzymiej dawki refleksji. Słuchając tekstów i czytając ich fragmenty zamieszczone w książeczce, można czuć się nawet przytłoczonym. Za przykład niech posłuży chociażby "Memorare", czyli łacińskie "Pomnij". Wszechobecne tu echa przeszłości rozchodzą się wręcz po całym albumie. A jeśli do tego dodamy wyraźnie wyczuwalne w słowach ból i cierpienie, skompletujemy układankę. To między innymi dlatego sądzę, że mimo wszystko coś tu się kończy, a w zasadzie ulega zamknięciu i w przyszłości raczej powinniśmy oczekiwać czegoś nowego (innego).


Oddając jednak muzykom sprawiedliwość, "Epitaphs" to nie to samo, co "Void Mother", a już na pewno nie wciąż siejące spustoszenie "Anaesthetic Inhalation Ritual". Te krążki odróżnia od siebie przede wszystkim atmosfera, a nie instrumentarium, dlatego otrzymaliśmy coś, co nie może zupełnie zaskoczyć. Niemniej nowy Sfinks to kawałek naprawdę solidnej i dobrze wyprodukowanej muzyki. Wystarczy wymienić chociażby "Sepulchre", "Nieprawotę" czy "At The Mouth Of The Sounding Sea" - koncertowe walce, które tej jesieni przejadą po publiczności. Co więcej, zmierzając niemal w kierunku zaprzeczenia sobie, stwierdzę, że "Epitafia" to również kompozytorski progres muzyków, miejscami wręcz z nutką przebojowości. Zatem w czym problem, panie Mrozkowiak?

Fot. Kamil Mrozkowiak
Od tak dobrych zespołów mamy prawo oczekiwać nieco więcej. Jeśli nie w danym momencie, to chociaż zaznaczając, że za jakiś czas taki powinien nadejść. A sądzę, że w przypadku Obscure Sphinx powinien. Jest dobrze, jest solidnie i cieszmy się tym. Jednak niech to moje malkontenctwo pozostanie sygnałem, że za dwa, trzy czy cztery lata, gdy muzycy, miejmy nadzieję, będą myśleli o wydaniu czegoś nowego, to nowe będzie naprawdę nowe, a "Epitaphs" z perspektywy czasu pozostanie świetnie napisanym, choć jednak, panegirykiem. Ale to z perspektywy czasu, bo teraz naprawdę warto sięgnąć po tę płytę.

Brak komentarzy: