poniedziałek, 5 września 2016

Kosmiczna pustynia

Gdy nieco ponad cztery lata temu wybierałem się na warszawski koncert Nadji do byłej już siedziby Snu Pszczoły, zależało mi, by oprócz kanadyjskiej pary zobaczyć również ARRM. Wówczas niewiele jeszcze osób kojarzyło tę sosnowiecką nazwę. Dwóch muzyków wyszło na scenę, usiadło na krzesłach, podłączyło gitary i uruchomiło rzutnik. Po chwili każdy na sali był już w zupełnie innej galaktyce. Wówczas miałem nadzieję, że sami zainteresowani szybko zbiorą opublikowane do tej pory pojedyncze nagrania i debiutancka płyta, nawet wydana samodzielnie, będzie wyłącznie kwestią czasu. Jak się jednak okazało, byłem w błędzie. Ale to już koniec wyczekiwania. Album już niebawem ma trafić w nasze ręce.

ARRM  / Fot.  Marcin Pawłowski
Złośliwi mogliby powiedzieć, że panowie rozciągnęli czas równie bardzo, jak riffy, na których oparli kompozytorskie pomysły, ale najwyraźniej tak musiało być. Inna sprawa, że poczynania Artura Rumińskiego, chociażby w Furii i Thaw, z pewnością również nie ułatwiały wygospodarowania czasu. Ten jednak w końcu się znalazł, a wspomniany gitarzysta i Maciej Śmigłowski poszerzyli skład o klawiszowca i perkusistę. Zmianie nie uległ natomiast styl. Wciąż mamy do czynienia z bezkresną wizją opartą na improwizacji. Niemniej z biegiem lat realizacja pomysłów jest ciekawsza, bardziej poukładana i wyrazista. A dojrzalsza? Owszem, choć brzmi to nieco dziwnie, biorąc pod uwagę doświadczenie wspomnianych muzyków. Inspiracje pozostają jednak te same.


Ta muzyka od początku zmierzała w tym kierunku i tu nie może być zaskoczenia. Z zabawy efektami gitarowymi i chęci spróbowania czegoś nowego zrodziło się takie nasze polskie Earth. To w żadnym wypadku ujma. Ot, stwierdzenie faktu, choć może z jednym zastrzeżeniem. Momentami sypiący się piasek spalonej słońcem pustyni i miód wylewający się z lwiej czaszki słyszymy także w bezkresach kosmicznej przestrzeni. Tu nigdy nie było pośpiechu i najpewniej nigdy go nie będzie. Jest przede wszystkim człowiek, sam na sam z wyobraźnią ograniczaną "jedynie" horyzontem.


Czy taka będzie debiutancka płyta ARRM? Być może. Panowie co prawda zamieścili w sieci dwie nowe kompozycje, w tym powyższe "Pinewood", ale to i tak niewiele wyjaśnia. Nie znamy również tytułu krążka, choć to akurat nie ma większego znaczenia. Liczą się fakty, a według nich premierę przewidziano na początek listopada. Co ciekawe, ten nieokreślony jeszcze termin zbiegnie się z warszawskim koncertem Jozefa van Wissema, twórcy m.in. muzyki do "Tylko kochankowie przeżyją" Jima Jarmusha. Sosnowiczanie poprzedzą koncert Holendra 20 października w Hydrozagadce. Oby mieli już rękach nową płytę, bo krążek zapowiada się interesująco.

Brak komentarzy: