niedziela, 13 grudnia 2015

Grzeszne wiolonczele

W składzie pojawiały się różne kobiety, pojawiali się także nieliczni mężczyźni, ale to do niej od początku należało podejmowanie kluczowych decyzji i kierowanie poczynaniami jednego z najciekawszych neoklasycznych zjawisk zza Oceanu. Po trzech latach wydawniczego milczenia Kris T. Force i towarzyszące jej damy przemówiły raz jeszcze. Co ciekawe, po raz ostatni stało się tak za sprawą winylowego krążka "Live in Wroclaw", z zapisem koncertu zagranego 11 listopada 2011 r. w ramach Wrocław Industrial Festival. Teraz w końcu nadszedł czas na siódmy studyjny album Amerykanek. Czekaliśmy na niego aż 6 zim.

Amber Asylum  /  Fot. Materiały promocyjne
Panie z San Francisco nigdy przesadnie nie rozpieszczały fanów. I nie chodzi tu tyle o regularność ukazywania się kolejnych wydawnictw, co o muzykę samą w sobie. Ta nigdy nie należała do łatwych w odbiorze. Była szalenie hermetyczna, stonowana, melancholijna i jakże daleka od żywotności i emocji zazwyczaj poszukiwanych w dźwiękach. Jednak w jakiś sposób ta zagrana na wiolonczelach i przestrzenie brzmiąca refleksja przemówiła do na tyle licznej grupy odbiorców, że zespół wciąż istnieje, a i nie brakuje chętnych do wydawania jego płyt. Po przesłuchaniu "Sin Eater" śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że ten stan rzeczy jeszcze się utrzyma. Co prawda nietrudno odnieść wrażenie, że tak wiele pomysłów brzmi tutaj znajomo, ale wbrew pozorom w nasze ręce trafiło wszystko to, co w Amber Asylum najlepsze.


Płyty Amerykanek to zawsze był przede wszystkim nastrój. Tej muzyki słuchało się jakby zza mokrej szyby, oddzielającej od stalowo-szarego nieba i pozbawionych liści konarów drzew, uginających się pod siłą wiatru. Kluczem były i wciąż są wiolonczele, wspierane przez sekcję rytmiczną. Miejscami brzmią ponuro, demonicznie, wręcz przerażająco. Z kolei gdzieniegdzie urzekają melancholią, przywodząc na myśl najlepsze wzorce dorobku muzyki klasycznej. Całość zaś, jak zawsze, uzupełniają oniryczne wokale. I jest coś jeszcze - tytułowy zjadacz grzechów. To znakomicie odnajdująca się w tej muzyce historia nieco zapomnianej już profesji, której ostatni oficjalny przedstawiciel miał umrzeć na początku XX w. Taka osoba wiodła życie jednostki wykluczonej społecznie, wzywanej na łoże śmieci w celu symbolicznego zjedzenia grzechów umierającego. Podczas obrzędu spożywała chleb położony na piersi odchodzącego człowieka, wypowiadając odpowiednie formuły. Kiedy jest się świadomym tego podczas słuchania tej płyty, muzyka wydaje się jeszcze bardziej ponura i mroczna.


"Sin Eater" to mieszanina uniesień epki "Garden of Love" i przerażenia zawartego w autorskim opracowaniu "Black Sabbath" z czasów "The Supernatural Parlour Collection". Szkoda tylko, że miejscami Amerykanki wystawiają naszą cierpliwość na tak dużą próbę. Nierzadko chciałoby się, by wstęp poprzedzający kluczowe partie danego nagrania był nieco krótszy, ale niewiele można na to poradzić. Amber Asylum takie było, takie jest i najpewniej takie już pozostanie. Paniom nigdy i nigdzie przesadnie się  nie spieszyło. Nieważne, że grają powoli. Najważniejsze, by grały dalej.

Brak komentarzy: