niedziela, 11 października 2015

Zima nadchodzi już jesienią

Jakież było moje zdziwienie, gdy pofatygowałem się do warszawskiego antykwariatu płytowego Hey Joe, a stojący za umowną ladą jego właściciel, zapytany o nowy album Hatestory, zdjął z górnej półki nie jeden, a dwa krążki. Spojrzałem na niego pytająco, a on rzucił lakoniczne "uparli się". Owy upór polegał na jednoczesnym, jak sądzę, wydaniu dwuutworowego singla "Pochodnia" oraz regularnej płyty "Wilczyca". Łudząco podobne do siebie okładki i szata graficzna, swoją drogą bardzo przypominające także debiut, mogą nieco zdezorientować. Jednak w przypadku zawartej na nich muzyki nie ma mowy o jakimkolwiek nieporozumieniu. Od razu wiadomo, jaki to zespół i co gra.

Hatestory  /  Fot. Aleksandra Burska
Hatestory to ostoja współczesnej polskiej zimnej fali. Owszem, nie jedyna, ale zdecydowanie jedna z tych najciekawszych. Muzycy sami wydają swoje płyty, organizują koncerty i grają dla tych, którym wciąż bliskie jest chłodne, postpunkowe brzmienie oraz jego okolice. Są szalenie konsekwentni i za to zyskali sobie szacunek stosunkowo nielicznych w naszym kraju, ale w pełni oddanych, fanów gatunku. Jednak tego wszystkiego by nie było, gdyby zabrakło  najważniejszego - solidnej muzyki. Z perspektywy czasu bezcenne wręcz dokonania Septembra i Slavika w nieodżałowanym Miquel And The Living Dead oraz kultowej już Evie procentują. W pewnym momencie można było zadać sobie pytanie, czy zespół podniesie się odejściu Moniki. Wszak trudno o wokalistkę o tak wyrazistym i charyzmatycznym głosie. Ostatecznie skład uzupełniła Klaudia i podołała wyzwaniu. W każdym razie na pewno bardziej niż mniej. 


"Wilczyca" to z jednej strony bardzo solidna dawka poszukiwań w obszarze konserwatywnego zimnofalowego grania, a z drugiej dźwięki, których zadaniem jest urozmaicenie pomysłów zaczerpniętych z kanonu. Przyjemnie słucha się akustycznych gitar wykorzystanych na punkową modłę w "Ostatnim" oraz saksofonu w przestrzennie brzmiącej "Drodze". Niemałym zaskoczeniem, i to dość pozytywnym, okazała się również "Fala". Muzykom wyszła w zasadzie ballada, ale tak spokojnie i ciekawie zimna, że z pewnością sprawdzi się na koncertach jako chwila wytchnienia dla zespołu oraz publiczności. No ale wyraźny i cieszący rozwój to jedno, a ustalony stylistyczny kręgosłup to drugie. Ramy są wąskie i wykluczają jakiekolwiek zbędne pytania. Od razu wiadomo, co i w co grają muzycy oraz ci, którzy uważnie śledzą poczynania warszawiaków. A że grają dobrze i takiej muzyki jest w naszym kraju mało, to, przynajmniej na wstępie, atencję mają zapewnioną.


Nie wiem, jak długo ten zespół będzie jeszcze istniał. Nie wiem, ile jeszcze lat muzycy będą znajdowali czas na granie. Dlatego warto cieszyć się nim, póki wciąż działa. Tworzą go fani gatunku, którzy dobrze wiedzą, czego słuchają i co chcą grać, a to gwarantuje szczerość. Inna sprawa, że Hatestory po prostu przyjemnie się słucha. Jest energia, wyrazista muzyka, są polskie teksty, idealnie pasujące do czarno-białej stylistyki. Tu wszystko się układa, a muzycy z powodzeniem zapisują kolejny mały rozdział w  ciekawej historii rodzimego zimnego grania. Słowem, bardzo interesująca jesienna premiera, która bijącym od niej chłodem wyraźnie przyspiesza nadejście zimny.

Brak komentarzy: